Rozdział 3

147 10 1
                                    

         Wszystkich bardzo zaskoczył udział Louisa w X Factorze. Oczywiście wiedzieliśmy z Stanem, że śpiewa, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że bierze muzykę na tyle na poważnie, aby chcieć się sprawdzić w programie. Dopiero podczas emisji odcinka, w którym po raz pierwszy pojawił się Lou, zrozumieliśmy, że nasz przyjaciel ma ogromny i niepowtarzalny talent. Nie pozostawało nam nic, jak tylko wspierać go i mocno trzymać kciuki, by doszedł jak najdalej. Tak też się stało. Wraz z czterema innymi chłopakami, tworząc One Direction, udało mu się dojść do domów jurorskich. Potem było już z górki. Cała Wielka Brytania zwariowała na punkcie tych młodzieńców, a był to właściwie dopiero początek.

          Wtedy znów wszystko zaczęło się komplikować. One Direction robiło zawrotną karierę, tym samym mocno rozluźniając więź między mną, a Louisem. Logicznym było to, że zaczął coraz rzadziej pojawiać się w Doncaster, nawet po tym, kiedy odpadli z programu. Wywiady, sesje, nagrywanie płyty, koncerty. To wszystko wymagało masy czasu i choć chciałam być wyrozumiała, to brak kontaktu z przyjacielem sprawiał, że czułam się źle i chociaż niełatwo było przyznać się przed samą sobą, to tak naprawdę miałam do niego żal o to, że nie było go przy mnie. Dopiero po czasie zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo samolubne było takie myślenie. Powinnam się cieszyć jego sukcesem, tymczasem ja byłam zła, że nie spędzamy ze sobą czasu. Wystarczyła jedna sprzeczka, kilka słów za dużo, aby definitywnie przestać się spotykać.

          Pewnie całą tą rozłąkę przeżyłabym nieco inaczej, gdyby u mojego boku była druga osoba, tak samo ważna, jak Lou. Niestety stało się inaczej. Stan postanowił rozpocząć studia w Londynie i chociaż dzieliło nas zaledwie trzy godziny drogi, to i on odstawił naszą przyjaźń gdzieś na dalszy plan. Zostałam sama, znowu.

          Z początku czułam się fatalnie, kolejna strata przyjaciół odbiła na mnie ogromne piętno. Niewiele się odzywałam, przestałam wychodzić ze znajomymi, a moja dobra, nierozłączna znajoma- samotność, znów zaczęła mi towarzyszyć na każdym kroku. Zastanawiałam się, dlaczego przytrafiło się to właśnie mnie. Co było ze mną nie tak, że za każdym razem, kiedy zaczynałam już czuć się szczęśliwa, wszystko trafiał szlag. Los nie był dla mnie łaskawy, a ja przestawałam sobie z tym radzić. W szkole uchodziłam za dziwaczkę. Zawsze siedziałam w ostatniej ławce, skupiając swoje myśli tylko i wyłącznie na prowadzonej lekcji. Podczas przerw snułam się po korytarzach ze słuchawkami w uszach, nie zwracając większej uwagi na ludzi. Przez jakiś czas Cassie starała się wyciągać mnie z domu, dzwoniła, pisała, jednak ja za każdym razem wymyślałam jakąś idiotyczną wymówkę, dzięki której unikałam spotkań. W końcu i ona przestała próbować, co nie ukrywam, było mi bardzo na rękę.

         Dopiero z biegiem czasu zrozumiałam, że powodem większości niepowodzeń w moim życiu jestem ja sama. Za każdym razem, kiedy działo się coś złego, doprowadzałam się do stanu głębokiej depresji, zamiast stanąć twarzą w twarz z porażką i jakoś sobie z nią poradzić. Byłam słaba, za słaba. Wciąż potrzebowałam kogoś kto doprowadziłby mnie do porządku, dał kopniaka w tyłek i mówiąc, że wszystko będzie dobrze, poprowadził w odpowiednią stronę. Jednak kiedy ktoś wyciągał do mnie rękę, ja spłoszona odtrącałam ją i zaszywał się w swoim małym, prywatnym światku, w którym nie było miejsca dla innych ludzi.

          Jednak samotność miała też swoje plusy. Dzięki niej zaczęłam odkrywać siebie samą. Dogłębnie anazlizować swoje zachowania, nawyki i tą cholerną niezdolność to bycia szczęśliwą. Odnalazłam w sobie pasję, której nigdy wcześniej nie dostrzegałam. Zawsze lubiłam rysować, ale nie myślałam o tym, aby zacząć szlifować swoje umiejętności pod okiem kogoś, kto rzeczywiście się na tym zna. Kiedy powiedziałam o tym Eleanor, bez zastanowienia zapisała mnie na najlepszy kurs rysunku w mieście. Prawdopodobnie wierzyła w to, że może mi to pomóc przezwyciężyć problemy, z którymi się borykałam. Po części miała rację. Oddałam się sztuce i to w niej zaczęłam topić wszystkie swoje smutki. Była dla mnie niczym terapeutka, która sprawiała, że czułam się chociaż odrobinę lepiej. Odżyłam.

StabiliserOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz