Rozdział 11

116 8 0
                                    

          Pogoda robiła się coraz łaskawsza, a nad ulicami Doncaster coraz częściej świeciło słońce. Z dnia na dzień robiło się cieplej, aż w końcu ludzie zaczęli wymieniać swoje grube, zimowe płaszcze, na lekkie wiosenne kurteczki. Jednak oprócz obuwia i garderoby zmienił się ich ogólny nastrój. Mieszkańcy Wielkiej Brytanii więcej się uśmiechali, chodzili weselsi, a przede wszystkim odrzucili od siebie wieczne narzekanie, które niestety było nieodłącznym elementem późnozimowej pogody. Jako że powietrze było znacznie cieplejsze na ulicach i w parkach można było spotkać dużo więcej spacerujących osób, niż było to przez ostatnie trzy miesiące. Tego dnia było podobnie. Słońce zawzięcie rzucało swoje promienie na blade twarze spacerowiczów, a delikatny, jeszcze nieco chłodnawy wiaterek w przyjemny sposób mierzwił ich włosy. Owa wiosenna aura wręcz zachęcała do tego, aby wstać od komputera, czy telewizora, wyjść z domu i przyjrzeć się, budzącemu się po zimowym śnie, życiu. Było tak ładnie, że nawet ja razem z Eleanor postanowiłam wyjść się przewietrzyć. Był środek tygodnia, jednak ludziom najwyraźniej to nie przeszkadzało, ponieważ co chwilę spotykałyśmy kogoś znajomego, kto tak, jak my postanowił wybrać się na przechadzkę. Zazwyczaj witałyśmy się grzecznie i od razu oddalałyśmy się na jakąś bezpieczną odległość, jednak kilka osób zaczepiło nas na krótką pogawędkę o pogodzie, zdrowiu i innych tego typu błahostkach. Niezbyt mi to przeszkadzało, dlatego wcale nie protestowałam.

          Właśnie wchodziłyśmy do parku, a ja zagłębiłam się w rozmyśleniach o tym, że jak najszybciej powinnam zacząć znowu tu przychodzić rysować, kiedy między naszymi nogami zaczął plątać się średniej wielkości, czarnej jak smoła sierści i dużych bystrych oczach, pies, którego imię było mi doskonale znane, ponieważ jeszcze jakiś czas temu sama nie raz wyprowadzałam do na spacer. Winston należał do rodziny Shenton, przygarnęli go dokładnie dwa miesiące po tym, kiedy w ich domu pojawił się Stanley i jak wynikało z tego co mówił, znacznie ich to do siebie zbliżyło.

          Kiedy tylko czworonóg zaczął skakać po moich nogach domagając się pieszczot, dosłownie zamarłam odtwarzając w pamięci wszystko, co wiem na jego temat. Niestety pierwsze co przyszło mi na myśl to fakt, że sami państwo Shenton nigdy nie zapuszczali się z Winstonem w okolice parku, a znacznie częściej można było spotkać ich, kiedy spacerowali między uliczkami gdzieś w pobliżu swojego domu. Jedyną osobą, która zwykła zabierać go na długie i wykańczające spacery był Stan i to właśnie ta przerażająca myśl wciąż kołatała w mojej głowie. Wizja natknięcia się na Lucasa wprawiała mnie w istną panikę, której nijak nie potrafiłam ukryć. Nie miałam pojęcia jak spore było prawdopodobieństwo, że Stan naprawdę pojawił się w Doncaster i w ramach rekompensaty za długą nieobecność postanowił wybrać się z swoim czworonożnym przyjacielem na czasochłonny spacer, ale i tak cholernie się stresowałam. Ręce automatycznie zaczęły mi zalewać się potem, a serce niebezpiecznie szybko łomotało w chuderlawej piersi. Byłam tak przerażona, że kompletnie przestałam słuchać tego, o czym mówiła Eleanor i całą swoją uwagę skupiłam na nerwowym rozglądaniu się. Moje napięcie jednak nie trwało zbyt długo, ponieważ już po chwili zauważyłam wyłaniającą się zza drzewa postać pani Shenton. Dopiero wtedy byłam w stanie nieco rozluźnić ściśnięte w pięści dłonie i odetchnąć z ulgą. W końcu spokojnie schyliłam się i pogłaskałam Winstona, który najwyraźniej ucieszył się, że nareszcie zwróciłam na niego uwagę. Ochoczo podrapałam zwierzaka za uchem, po czym szybko wyprostowałam się stając twarzą w twarz z Anne Shenton. Ann była przemiłą, niewysoką kobietą w średnim wieku. Na jej pulchnej, lekko zaróżowionej twarzy niemal zawsze gościł uśmiech, a miał on tak przyjemny i serdeczny wyraz, że wyglądała na jeszcze sympatyczniejszą.

          - Cześć Lucy, miło cię widzieć.- powiedziała uprzejmie spoglądając w moją stronę z dość dziwnym i jak dla mnie bardzo zagadkowym wyrazem twarzy. Przez moment milczała i widziałam, jak walczy sama ze sobą, aby czegoś nie powiedzieć. Coś wyraźnie leżało jej na sercu, a ja miałam co do tego fatalne przeczucia. Zazwyczaj moja intuicja zawodziła mnie niemal na całej linii, jednak w tych momentach, kiedy bym tego chciała, ona działała wprost niezawodnie.

StabiliserOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz