Louis długo się nie pojawiał, a ja mimo iż naprawdę świetnie bawiłam się w towarzystwie chłopców, zaczęłam się nieco martwić. Bez ustanku spoglądałam na ekran telefonu w nadziei, że odpisze chociaż na jednego z tysiąca wysłanych przeze mnie smsów lub najzwyczajniej w świecie oddzwoni. Nic takiego jednak się nie wydarzyło, a ja czułam się coraz bardziej zdenerwowana. Z niewyjaśnionego powodu czułam, że stało się coś złego i sprawa, która zatrzymała mojego przyjaciela na tak długo nie jest niczym pozytywnym, a wręcz przeciwnie. Nie potrafiłam pozbyć się tej przykrej myśli, a mój humor mimowolnie robił się z minuty na minutę coraz gorszy i chociaż próbowałam to jakoś zamaskować, to nigdy nie byłam dobrą aktorką, a moje uczucia leżały dla innych osób niczym na tacy. Dlatego moje przygaszone zachowanie nie uszło uwadze Harrego, który w dyskretny i subtelny sposób próbował dać mi do zrozumienia, że nie powinnam się przejmować, a po prostu zacząć cieszyć się imprezą.
Popijałam właśnie drugiego już z kolei drinka rozglądając się po sali, kiedy niespodziewanie ktoś zakrył mi oczy od tyłu. Nie musiałam w ogóle zastanawiać się kim jest osoba za mną, bowiem kiedy tylko zbliżyła się do mnie, a do moich nozdrzy dotarł ten charakterystyczny zapach perfum, wiedziałam, że jest to nie kto inny, jak Tomlinson. Ucieszyło mnie jego przybycie, dlatego nie zastanawiając się ani chwili zeskoczyłam z sofy i rzuciłam się swojemu przyjacielowi na szyję.
- Już myślałam, że nie przyjdziesz!
- Jak mógłbym opuścić okazję spędzenia z tobą czasu, Lucy? - powiedział radosnym tonem wprost do mojego ucha, po czym objął mnie niezwykle czule, przelewając na mnie swoją bezgraniczną przyjaźń, dzięki czemu momentalnie poczułam się stokroć lepiej.
Uśmiechnęłam się pod nosem i po dość długim powitaniu, odsunęłam się od niego. Nie czekaliśmy ani chwili dłużej, Lou rzucił niedbale kurtkę na jedną z kanap w loży, którą zajmowaliśmy po czym udaliśmy się na parkiet, gdzie reszta członków One Direction wirowała wśród tłumu innych ludzi. Pierwsze kilka piosenek przetańczyliśmy z Lou w duecie, ale jak mogłam się spodziewać w końcu ktoś mi go niespostrzeżenie podprowadził i wtem zostałam sama, a właściwie to z Niallem wywijającym niczym zawodowy tancerz.
Chłopcy narzucili dość szybkie tempo picia i co chwilę zwlekali mnie z parkietu zapraszając na kolejnego drinka. Nie miałam zbyt mocnej głowy, a wszystko za sprawą tego, że wcześniej niewiele miałam okazji do imprezowania. Dobrze zdawałam sobie sprawę ze swoich niemal zerowych umiejętności do picia, dlatego aby nie przesadzić i nie skończyć z głową w toalecie, postanowiłam trochę zwolnić, szczególnie, że już wtedy czułam się nieźle wstawiona. Świat zataczał wokół mnie leniwe kółka, a ja nijak nie mogłam pozbyć się tego parszywego wrażenia. Nie bardzo jednak mi to przeszkadzało. Nie chciało mi się przez to wymiotować, ani nie powodowało to, że moje ruchy na parkiecie wyglądały nie bardziej niezdarnie niż zwykle. Kontrolowałam całą sytuację i byłam z siebie dumna, że mimo alkoholowych początków potrafię zachować się odpowiedzialnie i z klasą, a zarazem nie jak kompletna nudziara.
- Lucy chodź! Czas na toast!- tuż obok mnie pojawił się próbujący przekrzyczeć cholernie głośną muzykę Niall i już łapał mnie za rękę, aby pociągnąć mnie w stronę baru, kiedy z ogromnych klubowych głośników poleciały pierwsze takty zremiksowanej piosenki Robina Thicke'a "Blurred Lines".
- Później do was dołączę, uwielbiam ten kawałek!- odkrzyknęłam w nadziei, że Louis połapie się w tym, że chcę zostać na parkiecie nie ze względu na piosenkę, a nadmiar alkoholu, który już buzował w moich żyłach, co miałam zamiar jak najszybciej wytańczyć.
CZYTASZ
Stabiliser
Fanfiction"Jednak samotność miała też swoje plusy. Dzięki niej zaczęłam odkrywać siebie samą. Dogłębnie analizować swoje zachowania, nawyki i tą cholerną niezdolność to bycia szczęśliwą. Odnalazłam w sobie pasję, której nigdy wcześniej nie dostrzegałam. Zawsz...