Rozdział 4

112 11 0
                                    

          - Proszę, zgódź się, to tylko kilka dni..

          Sama nie wiem po raz który powtarzałam te słowa. Wraz z Will'em i dziadkiem Peterem już od ponad godziny próbowaliśmy namówić Eleanor do mojego wyjazdu do Londynu. Kobieta była nieugięta. Ze stoickim spokojem siedziała w fotelu, wciąż sceptycznie przyglądając się mojej twarzy, jak gdyby chciała z niej wyczytać jakiś podstęp. Cała ta sytuacja zaczęła mnie już cholernie męczyć, dlatego totalnie zrezygnowana opadłam na sofę, wpatrując się w śnieżnobiały sufit. Traciłam nadzieję na to, że Eleanor kiedykolwiek zgodzi się na wyjazd. Byłam wściekła, chociaż przez cały ten czas starałam się to ukryć pod osłoną niewinnego uśmiechu i łagodnego głosu. Wybuch złości mógł mi jedynie zaszkodzić, a czułam, że zbliża się do mnie wielkimi krokami. W końcu miałam już osiemnaście lat, zostało mi pół roku do ukończenia szkoły, a moja zastępcza matka wciąż traktowała mnie jak dziecko, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Nie chciałam nawet wyobrażać sobie, co stanie się, kiedy zawiadomię ją o swoich planach na przyszłość. Pragnęłam rozpocząć studia w Londynie na Akademii Sztuk Pięknych, z tym, że mój wyjazd do tego miasta nie równałby się z odcięciem się od wcześniejszego życia tak, jak to było w przypadku Stana. Mimo to bałam się reakcji Eleanor i wolałam jeszcze zaczekać z tą informacją.

-Chyba zwariowałam, ale.. Zgadzam się, jedź.

          Z zamyślenia wyrwał mnie przyciszony głos brunetki. Błyskawicznie podniosłam się z miejsca, po czym cała w skowronkach doskoczyłam do niej, a z moich ust wyrwał się całkiem niekontrolowany okrzyk radości. Przytuliłam swoją opiekunkę z całych sił, podskakując do góry. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek byłam tak bardzo szczęśliwa, jak było to właśnie w tamtej chwili.

***

          Byłam kompletnie przerażona. Dłonie wilgotne miałam od potu, a po całym ciele przechodziły mnie ciarki. Pociąg zbliżał się ku Londynowi, co oznaczało, że już za moment będę musiała stanąć twarzą w twarz ze swoimi obawami i jakoś się z nimi uporać. Nie wiem właściwie dlaczego tak bardzo bałam się spotkania z Louis'em. Kiedyś przecież przyjaźniliśmy się, nie mógł zmienić się aż tak bardzo, abyśmy nie mogli się dogadać. To niemożliwe. A mimo to pełna byłam obaw. Przygryzając delikanie dolną wargę zerknęłam w stronę swojej torby, po czym drżącą ręką wyciągnęłam z niej stary, lekko wysłużony bumerang. Wiem, że to trochę dziwne, ale ten pozornie nic niewarty kawałek drewna niósł ze sobą masę wspomnień, które wracały do mnie za każdym razem, kiedy na niego spoglądałam. Przeklinałam się w duchu za to, że jestem tak cholernie sentymentalna. Sama wciąż sprawiałam sobie przykrość rozpamiętując to, co kiedyś się wydarzyło.

          Powolnym ruchem przejechałam palcem po wyrytym w drewnie napisie, a na moich malinowych ustach pojawił się subtelny uśmiech. Kupiliśmy ten bumerang razem z Lou i Stanem podczas wakacji, które wspólnie z Eleanor i Will'em spędzaliśmy w Brighton, od tamtego momentu wymienialiśmy się nim co miesiąc. U każdego w domu zajmował honorowe miejsce, głupio to zabrzmi, ale owy bumerang stał się nieoficjalnym symbolem naszej przyjaźni. Oprócz wyrytych na nim naszych imion znajdował się tam napis "Zawsze wracam do Buenos Aires". Poprawiał mi humor w ten sam sposób za każdym razem, kiedy tylko na niego spoglądałam. Tak było i teraz. Nie wiem kto z nas i dlaczego napisał właśnie te słowa, ale nie miało to dla mnie znaczenia, była to moja ulubiona pamiątka. Kiedy tak przyglądałam się jej, całe zdenerwowanie, które mi towarzyszło, nagle gdzieś się ulotniło, a ja poczułam spokój. Wtedy poraz pierwszy od dłuższego czasu pomyślałam, że wszystko będzie dobrze.

StabiliserOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz