Rozdział 2

136 11 0
                                    

          Moje życie od momentu opuszczenia sierocińca zmieniło się niemal o sto osiemdziesiąt stopni i nie było czemu się temu dziwić. Znalazłam się w zupełnie nieznanym mi dotąd mieście i mimo iż Doncaster wydawało się być naprawdę przyjemnym miejscem, to z początku nie bardzo potrafiłam się w nim odnaleźć. Nowy dom, szkoła, znajomi, a przede wszystkim rodzina. Johnsonowie byli stosunkowo dość młodym małrzeństwem, które już od dobrych kilku lat starało się o dziecko, niestety, lekarze byli bezsilni. Eleanor po prostu nie mogła mieć dzieci i nie dało się z tym już nic zrobić, dlatego właśnie razem z mężem zdecydowali się na adopcję. Wiele razy pytałam ich dlaczego wybrali mnie, w końcu miałam już czternaście lat, niewiele osób opuszcza sierociniec w tym wieku. Wiadomym było, że niemowlęcia i dzieci dużo młodsze ode mnie, miały znacząco większe szanse na adopcję. Mimo to, stało się inaczej, Will i Eleanor przygarnęli nieco zamkniętą w sobie, nie wyróżniającą się z tłumu nastolatkę. Jednak nigdy nie dostałam jednoznacznej odpowiedzi na swoje pytanie. Tłumaczyli, że odkąd po raz pierwszy przyjechali do internatu i mnie zobaczyli, wiedzieli, że chcą, abym to właśnie ja z nimi zamieszkała. W pewnym sensie pochlebiało mi to. Ich stosunek do mnie sprawiał, że czułam się potrzebna, że w końcu komuś na mnie zależy. Oboje tak bardzo pragnęli dziecka, że odkąd pojawiłam się w ich życiu, stałam się ich priorytetem. Kompletnie i bez pamięci pochłonęła ich opieka nade mną. Widziałam, jak wiele radości przynosi im fakt, że mogą się mną zająć, było to naprawdę bardzo miłe. Starali się, jak tylko mogli, abym czuła się u nich swobodnie i między innymi za to byłam im niezmiernie wdzięczna. Nie wywierali na mnie jakiejkolwiek presji związanej z zaaklimatyzowaniem się w tym nowym, jak dla mnie, świecie. Pozwalali mi mówić do siebie po imieniu, co bardzo ułatwiało mi sprawę. Cieszyłam się, że żadne z nich nie oczekuje ode mnie tego, iż będę się do nich zwracać 'mamo', czy 'tato', dla mnie byłoby to niedorzeczne. Cierpliwie znosili moje humory, wierząc, że pewnego dnia poczuję się dzięki nim naprawdę szczęśliwa.

          Podczas pierwszych spędzonych w Doncaster dni niewiele się odzywałam, starałam się odpowiadać na pytania i robić uprzejmą minę za każdym razem, gdy Eleanor bądź William spoglądali w moją stronę. Tak naprawdę przybrani rodzice widywali mnie jedynie na posiłkach, kiedy wychodziłam z pokoju i pojawiałam się w jadalni. Resztę dnia spędzałam zazwyczaj na długich spacerach, dzięki którym w dość szybkim czasie udało mi się poznać niemal całą okolicę. Zaraz obok Apley Road, na którym mieszkaliśmy, był całkiem pokaźnych rozmiarów park, w którym szczególnie lubiłam przesiadywać. Brałam ze sobą jakąś książkę, siadałam na jednej z ławek i delektowałam się samotnością, bądź po prostu gapiłam się na mijających mnie przechodniów, czy dzieciaki ganiające za piłką. Nie ciągnęło mnie do poznawania swoich rówieśników mieszkających w Doncaster, niedługo miała zacząć się szkoła i uważałam, że to tam będzie najłatwiej zdobyć jakieś nowe znajomości. Nie pomyliłam się. Już pierwszego dnia w Doncaster High School for Girls natknęłam się na Cassie. Nie należała ona do zbyt popularnych osób w szkole, powiedziałabym raczej, że z reguły trzymała się z boku. Większość ludzi uważało ją za dziwaczkę, ale ja polubiłam jej specyficzne, nieco ponure poczucie humoru i realistyczny pogląd na świat. Czułam się przy niej swobodnie, a to było dla mnie najważniejsze. Nie pytała mnie o moich prawdziwych rodziców, pobyt w sierocińcu, czy o cokolwiek innego, co mogło mnie w jakiś sposób wprowadzić w zakłopotanie. Doceniałam to i chociaż nigdy jej za to nie podziękowałam, to myślę, że zdawała sobie sprawę z mojej wdzięczności, ponieważ doskonale znała się na ludziach. Mimo że nie nie spędzałyśmy ze sobą zbyt wiele czasu poza szkołą, Cassandra Wright stała się dość bliską mi osobą, do której nabrałam pełne zaufanie już po kilku miesiącach naszej znajomości.

          Mijał czas, a ja zaczynałam się coraz lepiej odnajdywać. To nie to, że zapomniałam o Stanie i naszej przyjaźni. Wymieniliśmy kilka listów, jednak utrzymywanie lepszych kontaktów z kimś, kto mieszka w sierocińcu okazało się bardzo ciężkie, wręcz niemożliwe. Jednak ja wciąż chciałam wierzyć w to, że moje lepsze życie w Doncaster nie jest końcem naszej znajomości i chociaż szanse były znikome, już niedługo miałam przekonać się o tym, że wiara naprawdę może czynić cuda.

StabiliserOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz