Rankiem obudził mnie potworny ból głowy. Skronie pulsowały mi w nieprzyjemny sposób, a ja miałam wrażenie, że moja głowa za moment nie wytrzyma i najzwyczajniej w świecie eksploduje. Nie mam pojęcia, czym było spowodowane te paskudne samopoczucie, ale intuicja podpowiadała mi, że to nic innego, jak zwykłe niezadowolenie wyjazdem przyjaciół. Myśl, że znów będę zmuszona rozstać się z nimi na długie tygodnie, sprawiała, że naprawdę nie miałam ochoty wstać z łóżka. Wolałam przeciągać moment rozstania tak długo, jak tylko się dało, dlatego odkąd stanęliśmy na podjeździe, robiłam wszystko, aby przytrzymać ich przy sobie, jak najdłużej. Wiedziałam, że kiedy wsiądą do samochodu i ruszą w stronę Londynu, ja na nowo poczuję ogarniającą mnie pustkę i ponownie stanę się cichą i milczącą Lucy, która zdecydowanie woli trzymać się na uboczu. Za taką uchodziłam w szkole. Właściwie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że w rzeczywistości czułam się kimś zupełnie innym. Moje zachowanie wśród znajomych ze szkoły tak cholernie różniło się od tego, jakie reprezentowałam przy Louisie i ludziach, których dzięki niemu poznałam, że czasem miałam wrażenie, jakbym była dwoma zupełnie innymi osobami. To było chore i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, jednak przezwyciężenie tej cholernej nieśmiałości wobec rówieśników stało się dla mnie zadaniem prawie że niewykonalnym. Chwilami rzeczywiście chciałam z tym walczyć, pokazać, że tak naprawdę jestem coś warta i że nie boję się do nich odezwać, ale szybko z tego rezygnowałam. Najgorszym było jednak to, że to nie strach paraliżował moje poczynania, a czysta niechęć. Mnie po prostu doszczętnie nie zależało na sympatii tamtych ludzi. Nie interesowało mnie ich zdanie na mój temat, a także to co mają mi do powiedzenia. Byli mi obojętni, ponieważ uważałam, że nie mają mi kompletnie nic do zaoferowania sobą i swoją osobowością. Właściwie gdyby zniknęli z powierzchni Ziemi, prawdopodobnie nawet nie zwróciłabym na to uwagi. To było moim problemem- brak jakiegokolwiek zainteresowania ludźmi, z którymi chcąc nie chcąc spędzam po siedem godzin dziennie, pięć razy w tygodniu. Za to chyba umarłabym, gdyby ktoś całkowicie odciął mi kontakt z Lou i całą resztą. Nie wyobrażałam sobie życia bez nich, dlatego każda izolacja okazywała się cholernie bolesna. Szczególnie ciężkie były pożegnania. Nieważne jak bardzo ktoś zapewniał mnie o tym, że niedługo się zobaczymy i że okres rozłąki przeleci w ekspresowym czasie, ja i tak za każdym razem dramatyzowałam tak samo. W takich chwilach jak ta czułam się, jakbym żegnała tę trójkę już na zawsze. Dokładnie tak, jakby nasze drogi miały się od tej chwili rozejść i już nigdy nie wrócić na ten sam tor. To wyobrażenie zabijało mnie od środka. Kawałek po kawałeczku rozszarpywało moje serce i powodowało duszący uścisk w przełyku. Czułam się jak kompletna idiotka, kiedy moje oczy niebezpiecznie zaczęły piec, a obraz stawał się coraz to bardziej rozmazany. Nie mogłam pozwolić sobie w tym momencie na łzy. To byłoby żałosne, a ja już wystarczająco sporo razy upokorzyłam się przed Lou i jego przyjaciółmi. Jak najszybciej musiałam zakończyć tę farsę, zanim doszczętnie się rozkleję, dlatego pociągając dzielnie nosem, przetarłam powieki rękawem swetra i uśmiechając się słabo, spojrzałam w lazurowe tęczówki Louisa.
Tomlinson stał naprzeciwko mnie i z wyraźnym zainteresowaniem przyglądał się mojej twarzy, jak gdyby tylko czekał na moment, w którym z moich oczu zaczną cieknąć łzy, a on będzie mógł swobodnie otrzeć je z moich policzków. Najwidoczniej moja determinacja nieco go rozbawiła, bo uśmiechnął się pocieszająco i bez słowa zagarnął mnie w swoje ramiona, przyciskając swoją twarz do moich rozpuszczonych włosów. Nie mówił nic, jakby dobrze wiedział, że jedyne czego teraz mi potrzeba, to jego bliskość. Dodawał mi otuchy tym, że był, że czułam go przy sobie i jeszcze chociaż przez chwilę bezkarnie mogłam się do niego tulić, nie zważając na nic, co działo się wokoło. Słowa były tutaj zbędne i tak niczego by nie zmieniły, a on doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Chciało mi się płakać i krzyczeć ze złości i z tej piekielnej niemocy, którą odczuwałam. Jednak w tamtej chwili nie pomogłoby mi nawet wyrywanie włosów z głowy. Oni musieli wyjechać, a ja musiałam zostać, taka niestety była rzeczywistość, z którą musiałam się pogodzić, przynajmniej na jakiś czas. Po kilku minutach poczułam, jak jego uścisk się rozluźnia, dlatego zacieśniłam moje drobne ręce na jego talii, nie chcąc pozwolić mu odejść. Wiedziałam, że jak tylko go wypuszczę, zostawi mnie tutaj kompletnie samą. Mimo, że pozostawaliśmy w ciągłym kontakcie, tak naprawdę nie mogliśmy przeżywać naszych sukcesów i porażek razem. Dzieliły nas te piekielne kilometry, dlatego z całego serca pragnęłam, żeby zostali chociaż parę minut dłużej.
CZYTASZ
Stabiliser
Fanfic"Jednak samotność miała też swoje plusy. Dzięki niej zaczęłam odkrywać siebie samą. Dogłębnie analizować swoje zachowania, nawyki i tą cholerną niezdolność to bycia szczęśliwą. Odnalazłam w sobie pasję, której nigdy wcześniej nie dostrzegałam. Zawsz...