Dzień 1 w którym jestem jeszcze niczego nieświadoma

4.2K 167 3
                                    

Krystaliczne drobinki tańczyły po niebie. Spadały jedna za drugą. Wyprzedzały się w wirze szalonego tańca. Obracały wokół własnej osi i wokół swoich towarzyszy. Los małych śnieżynek był ściśle określony; spadały z nieba, by ułożyć się wygodnie na ziemi i czekać na słońce, które swym ciepłem otuli je tak, by rozpłynęły się, a grunt je wchłonął. I wszystkie znały swoje przeznaczenie, lecz spadały z góry z taką euforią. Kręciły piruety wraz z wiatrem, który zabierał je w przeróżne miejsca i odprowadzał w bezpieczne miejsce. Następnie leżały. I leżały, by ich rodzeństwo mogło zacząć swój taniec.

-Czy śnieżynki uczą się latać?- zapytałam mamę, gdy ta nerwowo czyściła ścierką okno od wewnętrznej strony.

Zaśmiała się jeszcze bardziej nerwowo. Jakby sam ton mojego głosu ją zirytował. Nie odwróciła wzroku. Przecierała szybę, sprawiając, że widok na ułożone na płaszczyźnie płatki śniegu wydawały się wyraźniejsze.

Ja siedziałam pięć kroków od niej, patrząc za okno. Czułam chłód, który przez nie przenika, lecz to był taki przyjemny chłód. Pozostawałam ożywiona. Pomimo tego, że wciąż marzłam, wolałam zimno. To było dla mnie przyjemne, gdy jakiś przypadkowy powiew wiatru przytulał się do mojego policzka, pilnując by nie wkradł się na niego rumieniec.

-Nauka latania- mruknęła kobieta, która odłożyła szmatę i starała się spać długie, brązowe włosy w luźnego koka, ale były zbyt niesforne i wciąż wyślizgiwały się jej z dłoni.

Pomyślałam, że to świetnie brzmi, nawet wypowiedziane z taką niechęcią.

Więc dzisiaj jest 23 grudnia, jutro Wigilia. A ja siedzę przed zamkniętym oknem, wpatrując się w podobne płatki śniegu.

Ludzie dzielą się na dwie grupy: jedna z nich jest kompletnie pozbawiona wyobraźni i twierdzi, że na sto procent na świecie istnieją dwie identyczne śnieżynki; a druga, w której jestem ja (tu należy postawić ogromny wykrzyknik) uważa, że każda śnieżynka jest jedyna w swoim rodzaju i przez poprzedni oraz następny milion lat nie będzie pary takich samych śnieżynek.

-No nie!- usłyszałam szloch mojej mamy, która zdążyła się już przenieść do kuchni i stanąć przed otwartą lodówką- Nie ma jogurtu! Córcia, poszłabyś do sklepu?

-Mamo, jest lodowato na dworze!

Spojrzała na mnie, a jej oczy stały się bardzo dużo i emanowały rozpaczą. Zaczęła nimi mrugać intensywnie aż zdecydowałam się dopowiedzieć:

-Dobra, idę! Ale jak nie dojdę tam żywa, to będziesz mnie mieć na sumieniu.

Zanim się obejrzałam, to trzymała w rękach swój portfel i wygrzebywała z niego drobniaki. Po chwili ubraną już w długi płaszcz z kożuchem i czapkę z pomponem, wypychała mnie na dwór.

-Od tego jogurtu zależy nasze życie, pamiętaj- szepnęła mi do ucha, po czym zniknęła za zamkniętymi drzwiami.

Westchnęłam bardzo głośno. Wiedziałam, że tego nie usłyszy, a nawet jakby usłyszała, to udawałaby, że to tylko wiatr. Zaczęła przemawiać przeze mnie irytacja. Postanowiłam otworzyć furtkę nogą, czym doprowadziłabym tatę do białej gorączki. Niestety, ani mama, ani tata, nie byli zainteresowani moją osobą w tamtym momencie.

Szłam lekko ośnieżonym chodnikiem, wzdłuż którego ciągnęła się asfaltowa jezdnia. Co parę minut przejeżdżał po niej samochód. Nie jest to nic nadzwyczajnego, wiem. Tak tylko mówię, żeby nie wyszło, że mieszkam na totalnym odludziu.

Po dziesięciu minutach zauważyłam wysoki, szary budynek z żółto-niebieskim napisem „Supermarket Stokrotka". Wywróciłam oczami, gdy przeczytałam tę nazwę, mając na uwadze to, że właścicielem sklepu jest mój bliski sąsiad. Nie mam nic do tego pana, oczywiście, że nie. Po prostu dziwi mnie, że mając prawie pięćdziesiąt lat mieszka ze swoim jamnikiem, a popołudnia spędza wpatrując się w ogień w kominku z książką na kolanach. Swoją drogą, ciekawy jest fakt, że jego ukochany zwierzak nazywa się Stokrotka. I chyba nie chcę wiedzieć, czy nazwał sklep na jego cześć...

-Ej- krzyknęłam, gdy poczułam silne uderzenie w ramię- Jak chodzisz?

Obróciłam się wokół własnej osi. Zaczęłam machać rękami we wszystkie strony, szukając jakiegoś punktu zaczepienia. I odnalazłam coś miękkiego; jakiś polar Chwyciłam to bez namysłu i przyciągnęła do siebie. Jednak nie przewidziałam faktu, że to coś, za co ciągnę, będzie równie chwiejne jak ja i zaraz się wywróci. I tak oto poczułam zimną, mokrą, twardą ziemię pod swoimi plecami. Czekałam aż moja głowa również w nią uderzy. Jednak zamiast tego, oparłam ją o puszysty przedmiot. Tym przedmiotem okazał się brzuch mężczyzny. Speszyłam się i chciałam natychmiast wstać, lecz ciało odmówiło mi posłuszeństwa.

-Przepraszam- wymruczałam, ledwo otwierając buzię- Nie mogę się ruszać. Nawet nie mogę się odwrócić, żeby pana zobaczyć.

Chciałam przywalić sobie dłonią w czoło, lecz moja ręka również była wiotka jak wstążeczka i nie miałam w niej kompletnie czucia. Jak można było palnąć taką głupotę?

-Nie ruszaj się, jeśli coś ci pękło, to znaczy się złamało- zaśmiał się nerwowo- to będzie lepiej, jeśli się nie poruszysz.

-Nic mi nie jest- odburknęłam i podniosłam głowę z niezmiernie wygodnego brzucha mojego nowego znajomego- Muszę iść po jogurt.

-Chyba żartujesz!

Poczułam jak gruba rękawiczka obejmuje moje czoło i kładzie z powrotem w miejsce, w którym było mi tak wygodnie. Gdy już opadła tam, gdzie miała, człowiek nie zabrał dłoni. Trzymał ją tam na wypadek, gdybym postanowiła mu zwiać. I, przyznaję, miałam taką ochotę, lecz naprawdę nie miałam sposobności. Przez moją głowę przeleciał obraz mojego sąsiada, który wraca ze sklepu i wpada na taką niezdarę jak ja. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że określiłam jego brzuch jako „wygodny".

-No dobra, coś musimy zrobić, bo przymarzniemy do ziemi.

Pierwszy raz moja wyobraźnia zaspała i nie zdążyła zmienić jakoś głosu mężczyzny. Brzmiał tak młodo. To nie mógł być właściciel sklepu. Odetchnęłam z ulgą, by ponownie się spiąć. Leżałam na kimś w moim wieku.

Delikatnie podłożył mi rękę pod kark i przytrzymał. Sam wstał, a ja zobaczyłam jego całe czarne conversy na nogach. Miał krótkie skarpetki i widać mu było kawałek czerwonej z zimna kostki.

-Przecież ci ta stopa odpadnie z zimna!- krzyknęłam, wskazując palcem na jego stopę.

-To znaczy jest mi zimno, ale to ty leżysz na ośnieżonej ziemi. Bardziej się martwię o ciebie.

Uniosłam głowę do góry i ujrzałam uśmiechniętego od ucha do ucha chłopaka, na którego policzkach widniały dołeczki. Jednak pierwszą rzeczą, na którą na pewno każdy zwracał uwagę był jego kolczyk w dolnej wardze. Oczy miał szeroko otwarte, a chłodne powietrze odpychały od jego gałek bardzo długie i gęste rzęsy. Podawał mi rękę. Niepewnie ją chwyciłam i poddałam się jego silnym ramionom, które w mgnieniu oka, przywróciły mnie do pionu.

-Nie jest ci zimno przez ten kolczyk?- zapytałam i po raz drugi tego samego dnia miałam ochotę zrobić sobie krzywdę; teraz moje ręce były już sprawne.

Zaśmiała się i pokręcił przecząco głową.

-A ciebie bolało jak spadałaś?- zapytał z chytrym uśmieszkiem- Jak spadałaś z nieba?

Spojrzałam na niego z odrazą i niedowierzaniem.

-To jest chyba najgłupszy tekst na podryw, jaki słyszałam.

-Może jedyny?

Chciałam go uderzyć. Naprawdę się o to prosił. Co za bezczelny typ! I jeszcze wciąż przede mną stał z uśmiechem odsłaniającym jego białe, równe zęby i lekko zaróżowionymi policzkami od zimna. Wywróciłam oczami i wyminęłam go.

-Hej, piękna, nie obrażaj się!- usłyszałam jego krzyk.

-Spadaj- wycedziłam, mierząc go wzrokiem.

Okładka: comeonbby10_

Stockholm Syndrome⛅️/lh ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz