Dzień 2, w którym zdaję sobie sprawę jak pechowe jest odśnieżanie

2.3K 120 4
                                    



Obudziły mnie delikatne, nieśmiałe promienie słońca wpadające przez okno do mojej sypialni, delikatnie oświetlając jej centrum, czyli moje łóżko. A dokładniej, moją twarz. Czułam, że dam radę jeszcze zasnąć. Moje kończyny odmawiały posłuszeństwa i błagały mnie o jeszcze chwilę odpoczynku. Niestety, w moim przypadku bardzo często bywa tak, że jeśli otworzę rano oczy, to nie już nie uda mi się drugi raz zasnąć. No dobra, zawsze tak jest. I to mnie bardzo denerwuje.

Odpuściłam sobie wszelkie złości, gdy schodząc na dół, moja ręka dotknęła balustrady od schodów, owiniętej świątecznym łańcuchem. W domu roznosił się zapach pieczonych pierniczków i goździków. Uśmiechnęłam się sama do siebie i przystanęłam na moment, by poczuć jak ciepło ogarnia mnie od środka. Była to taka radość. Wmawiałam sobie, że to nie pora, żeby wzdychać na myśl o świętach. W końcu za niecały miesiąc kończę szesnaście lat i mam inne priorytety życiowe. Ale jednak gdy schodziłam po schodach, na których parę lat temu stałam z talerzem pełnym ciasteczek i szklanką mleka (która swoją drogą dziwnym sposobem wypadła mi z rąk, poturlała się pod same frontowe drzwi, roztrzaskując na miliony drobin i pozostawiając mnie całą mokrą od mleka), zapomniałam o wszystkich postanowieniach. W końcu to święta!

-O której wszyscy będą?- zagadnęłam tatę, który z ogromnym trudem starał się założyć błyszczącą gwiazdę na czubek choinki- Może przynieść ci krzesło?

-Dam radę!

W tle leciała rockowa muzyka. Moi rodzice byli jej ogromnymi fanami. Tak szczerze, to nie wiem jak to się stało, że jestem ich córką. Oni zachowują się jakby wciąż mieli szesnaście lat, zachowując przy tym minimum odpowiedzialności i poczucia rodzicielstwa. Nawet w święta nie odpuszczają. Ale poza tymi wszystkimi ich wybrykami są najwspanialszymi rodzicami na świecie.

-Tato, a o której wszyscy przyjdą? I kto właściwie ma przyjść?

-Babcia pierwsza, babcia druga, dziadek pierwszy, dziadek drugi, Loko z rodzicami, no ja i mama. Oczywiście też czuj się zaproszona.

-Dzięki- mruknęłam- A zamierzasz się przebrać?

-Nie- zaśmiał się- Chyba, że uważasz że podarte spodnie nie są zbytnio okej podczas Wigilii?

-Uważam- roześmiałam się; sama byłam ubrana w luźne dresy z dziurą na udzie- Ja też zmienię spodnie.

-To się dogadaliśmy. Ale córcia- zawołał, gdy chciałam po kryjomu wymknąć się z pomieszczenia- Jest sprawa. Zaraz wyjeżdżam po babcię pierwszą i dziadka pierwszego. Wiesz, że to są dwie godziny w jedną stronę. I ktoś musi odśnieżyć podjazd...

-Dobrze, że nie ja będę tym szczęśliwcem- spojrzałam na tatę, który patrzył na mnie z ogromną nadzieją w oczach- Jestem, prawda?

-Tak, jesteś. I bardzo cię kocham.

-Dobra.

Udałam się do wiatrołapu, gdzie moje buty stały jako jedyne ułożone na wycieraczce. Jakby ktoś przewidział wcześniej, że zostanę wytypowana do odśnieżenia podwórka. W sumie mogli mi wcześniej o tym powiedzieć, przygotowałaby się na to mentalnie. Ubrałam kurtkę na gruby sweter. Czułam się, a wyglądałam pewnie jeszcze gorzej, jak bałwan. Uznałam, że nie ma sensu ubierać czapki. Przeszukałam jedynie szufladę i znalazłam pięć różnych rękawiczek. Taka ogromna szuflada, tyle ubrań, ale jednej, porządnej pary rękawiczek nie ma! Wzięłam wszystkie i założyłam na dłonie. Wyglądały przez te warstwy jakby były spuchnięte.

Przy drzwiach stała łopata, która była wyższa ode mnie. Poczułam dziwną motywację, która pojawiła się w mojej głowie i zapewniała, że jestem lepsza od tej łopaty i pomimo różnicy wzrostu, dam radę nią zawładnąć. Uderzyłam się w czoło, dostrzegając sens, a właściwie jego brak, w moim rozumowaniu. Nie zabolało mnie to ze względu na warstwy polaru na dłoniach.

Wyszłam przed dom. Wiedziałam, że najgorsze jest pierwsze odczucie. Byłam przygotowana na siarczysty mróz, który miał dotknąć mojej twarzy, powodując rumieńce. W głębi duszy liczyłam na to, że będzie cieplej. Niestety, było naprawdę lodowato.

Podeszłam do otwartej bramy i zaczęłam machać łopatą. Od lewej strony do prawej. Z nadzieją patrzyłam na kupkę śniegu, która powinna rosnąć. W głowie widziałam ogromną zaspę, która sięga do naszego dachu. W rzeczywistości było lekkie wzniesienie, które sięgało mi do kolan. Cudownie.

-Może ci pomóc?- usłyszałam głos. Był jakby znajomy- Wczoraj nie zdążyłem cię nawet przeprosić.

Odwróciłam się drastycznie i ujrzałam uśmiechniętego blondyna, którego spotkałam wczoraj przed sklepem. Miał na twarzy ten sam kpiący i arogancki uśmieszek. Nie przyjrzałam się jego ustom, ale byłam pewna, że kolczyk wciąż jest na miejscu. Nie miał na głowie czapki, lecz szyję i dolną część twarzy owijał gruby szal w szkocką kratę. Rozśmieszył mnie fakt, że przez takie zaspy śniegu chodzi w trampkach. Już chciałam zacząć się śmiać, gdy dotarło do mnie, że wpatruje się we mnie, oczekując odpowiedzi.

-Dam sobie radę, dzięki.

I odwróciłam się ponownie, tym razem tyłem do chłopaka i sięgnęłam po łopatę. Nie mam pojęcia jakim cudem i dlaczego akurat w tamtej chwili, ale łopata znalazła się pod moimi nogami, powodując, że upadłam na twardą ziemię. Czułam jak przez dresy pieką mnie kolana. Modliłam się, by mój nowy kolega tego nie widział.

-Pięknie tańczysz- zakpił.

Uznałam, że skończyłam odśnieżać.

-Słuchaj, łazisz za mną, żeby się ponabijać czy jak?

-Hej, spokojnie- uniósł dłonie do góry w geście kapitulacji- Już sobie idę.

Pociągnęłam za klamkę. Po chwili byłam już w ciepłym pomieszczeniu. Ze złością trzasnęłam drzwiami.

Stockholm Syndrome⛅️/lh ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz