Dzień 14 w którym czerwone niebo to tylko tło.

481 45 0
                                    

Szłam ulicą. Pogoda? Pełno wody. Śnieg się topił. I na dodatek padał deszcz. Skutkowało to okropnymi warunkami do spacerowania. Jednak, nie mam pojęcia dlaczego, ale zgodziłam się wyjść się przejść. Słońce powoli zachodziło, zostawiając na niebie ciepłe barwy. Zachodziło już niezliczona ilość razy. Ciekawe czy pamięta cokolwiek z każdego dnia, w którym patrzyło na ludzi.

Kiedyś policzyłam dni swojego życia. I uświadomiłam sobie, że pamiętam tylko kilka momentów z przeszłości. Chwile ulotne, chwytajmy je póki są wystarczająco blisko. Kiedyś będą jedynie wspomnieniem.

Szłam ramię w ramię z Adrianem. Był wyższy o głowę. Trzymał ręce w kieszeni. Nie chciał mnie zapewne denerwować faktem, że po raz kolejny (setny) nie wziął z domu rękawiczek, a jego ręce były sine z zimna.

-Czemu ciągniesz mnie po dworze w taką pogodę?- jęknęłam, gdy moja stopa znalazła się w brunatnej kałuży, a błoto wlało się do buta.

-Nie wiem.

Wzruszył ramionami i również wdepnął w kałużę. Na początku starałam się je omijać. Ale ze względu na ich ilość doszłam do wniosku, że to jest niemożliwe, by nie wdepnąć w żadną. W końcu zostawiłam te przemyślenia i obliczenia, które skupiały się na zmierzeniu odległości pomiędzy kałużami. Nie ma sposobu, by dojść o suchych butach do... gdziekolwiek idziemy.

-Lubię z tobą spacerować- powiedział po chwili - W każdą pogodę.

-Nawet nic nie mówisz.

Powiedziałam to z lekko pretensją, lecz tak naprawdę kompletnie nie przeszkadzała mi cisza. W moich uszach brzmiały jedynie odgłosy uderzania deszczu o powierzchnię ziemi. Nie padało mocno, zwykła mżawka. Co chwilę pojedyncze krople wpadały mi do oczu, zamazując obraz.

-Nie muszę mówić, by słyszeć twoje myśli- spojrzałam na niego podejrzliwie- Dobra, żartuję. Wystarczy, że jesteś obok.

Uśmiechnęłam się słabo. Kierowaliśmy się w stronę mojego domu. Na niebie pozostał tylko ciemno pomarańczowy ślad po słońcu, którego promienie zbudzą mnie jutro. To był taki piękny widok. Taka faza dnia nie miała nazwy. Była przejściowa pomiędzy dniem, a nocą.

Dotarliśmy do lekko zardzewiałej furtki. Chwyciłam za klamkę. Uchyliłam ją i odwróciłam się do chłopaka. Trochę nie wiedziałam co mam zrobić, więc czekałam na jego reakcję.

Uniósł ręce i oplótł je wokół mojego ciała. Przycisnął mnie do siebie. Czułam jak jego palce wbijają mi się tam, gdzie kończy się mostek. Trzymał mnie tak mocno, że czułam to przez kurtkę. I pomimo małego bólu i większego braku powietrza, nie miałam zamiaru puszczać go pierwsza. Głaskałam chłopaka po plecach, wykonując na nich przeróżne szlaczki. Moja broda znalazła miejsce na jego ramieniu. Przymknęłam oczy. Dotykałam jego gołej skóry na szyi, bo oczywiście nie ubrał szalika. Normalnie, nie zważając na okoliczności, krzyknęłabym mu prosto do ucha, że mam dosyć jego roznegliżowanego ubioru w środku zimy. Jednak było mi zbyt wygodnie, by się poruszyć. To ciekawe jak wiele się zmieniło. Czułam jego oddech przy moim uchu. Wdychałam jego zapach. Był taki jak zwykle, a jednak czymś się różnił. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałam o tym jak cały świat wokoło się zmienia. Jak za parę lat wytną drzewa z pustej działki naprzeciwko, by wybudować tam dom, a Adrian przyjdzie mnie odprowadzić. I też będziemy stać tak, jak teraz stoimy. Wszystko może wirować, zawalać się czy unosić. Ja zostaję ściskając płaszcz chłopaka całymi dłońmi.

Wreszcie oderwał się ode mnie. Nie było mi już tak ciepło. Chłód oblał moje ciało. Obudziłam się ze snu. Nie oddalił się. Stał tak blisko jak przed chwilą. Był parę centymetrów przede mną. Mógł pokonać ten dystans podczas, gdy ja mrugałam. Stał jednak w miejscu i patrzył w moje oczy. Wydawało mi się, że był trochę bliżej niż sekundę temu.

Bałam się. Nie rozumiałam już swoich myśli. Jedne pchały mnie jeszcze bliżej jego twarzy, a drugie kazały uśmiechnąć się i wejść do domu. Przyjaźniliśmy się tylko. Nie ma co cudować. Prychnęłam w myślach. Czemu sama sobie wmawiam, że nie siedzi w mojej głowie przez cały czas? Jest początkiem mojego dnia i każdego zakończeniem. Jest moim nowym początkiem, nadzieją.

Sam się odsunął, a ja poczułam jak uchodzi ze mnie powietrze. On też się bał. I wybrał nieryzykowną opcję. Żałowałam jakichkolwiek wątpliwości, jakie przed chwilę krążyły po mojej głowie.

Zobaczyłam jego uśmiech. Odwrócił się i odszedł. Stałam w miejscu i szepnęłam:

-Wróć.

Nie był to szept do usłyszenia. Było to jedynie minimalnie głośniejsze od moich myśli. Powiedziałam to sama do siebie, by udowodnić sobie kim Adrian dla mnie jest.

Chłopak się odwrócił i ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy do mnie podszedł. Niemożliwe, żeby to usłyszał, pomyślałam, nie mógł. W jego oczach zaczęły tańczyć emocje. Delikatnie jedną ręką objął mnie w talii i przycisnął. Pokiwał głową; nie zrozumiałam czemu. Wiedziałam, że teraz nie ma odwrotu. Będzie wszystko czarno na białym. Czekałam aż poczuję jego usta na moich. Zamknęłam oczy, ale nic się nie stało. Bałam się je teraz otworzyć, by nie napotkać zdziwionego wzroku Adriana.

Na moim czole znalazły się ciepłe, wargi chłopaka. Delikatnie ucałował mnie. Nie uśmiechał się. Był opanowany. Powoli puszczał mnie. Po chwili już nie podtrzymywał moich pleców.

Był jak słońce. Odszedł dzisiaj zostawiając ciepłe barwy na moim niebie, by jutro być pierwszą myślą po przebudzeniu.

Stockholm Syndrome⛅️/lh ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz