27-Bez konfliktów

145 15 1
                                    

-Jim! Sądziłem że możesz się dziś tutaj zjawić. -dziewczyna usłyszała głos Oswalda. 

Ana dawno nie widziała swojego brata, więc w pewnym sensie miło było go zobaczyć. Co prawda on nie wiedział że Ana jest w pobliżu, ale ona przynajmniej zaspokoiła swoją wiedzę. Wiedziała że Oswald w życiu nie da się zabić, jednak z tyłu głowy wciąż ją męczyło to czy jest z nim wszystko w porządku. Oczywiście chodziło jej o stan fizyczny bo o stan psychiczny można jednak negocjować. 

-Zawsze miło widzieć starego przyjaciela. -kontynuował. -Jak sobie radzisz w tych ciężkich czasach? 

-Każ ludziom odejść od helikoptera. -odparł pewnie Jim Gordon stojąc paręnaście metrów przed Oswaldem. Za detektywem stała zgraja policjantów z dość słabą bronią i zapewne bez wielu naboi. Za to za Pingwinem stała cała zgraja zabójców z najlepszą bronią i z poprze wieszanymi nabojami przez szlufki od spodni. Jednak te dwa zespoły łączyło to że oboje nie mieli jedzenia którymi mogliby się posilić. 

-Przykro mi Jim, oni są głodni. Coś o tym wiesz, prawda? Podobno toniesz w uchodźcach. -oznajmił  uśmiechnięty Oswald. 

-Chronimy dzieci, rodziny. Potrzebujemy tych zapasów. -Przyznał policjant. -Źle zrobiłeś zestrzeliwując helikopter. 

-Myślisz że to moja sprawka? Nie, nie, nie. To by oznaczało że wiedziałem o jego przylocie. A to nie prawda. Nie zrozum mnie źle, i tak wszystko zabierzemy, ale to nie ja strzelałem. 

-Strzelano z RPG, kto inny ma taką broń? -zapytał Jim nie wierząc do końca Pingwinowi. 

-Słuszna uwaga. -przyznał Oswald.- Ale gdybym to był ja, chyba bym się przyznał. Przecież i tak mnie nie aresztujesz. 

-To czyja to sprawka? 

-Nie mam pojęcia. -zaśmiał się Cobblepot.-Miło się gadało ale pora byście się zawinęli. Póki możecie. 

-Mają przewagę partnerze. -odezwał się głos pomocnika Gordona. Stał on z tyłu trzymając broń w górze. 

-Słuchaj Harvey'a. -powiedział szybko brat Any.- Po tym wszystkim co przeszliśmy,  nie każ się  zabijać. Nie w taki sposób. 

Ana słuchając rozmów między policjantami a "drużyną" Oswalda zobaczyła coś dziwnego. Na chwilę przestała słuchać i przyjrzała się dokładniej.  Na podeście podwieszonym wysoko pod sufitem budynku dziewczyna zobaczyła postać. Z racji tego że podest był na tej samej wysokości co schody na których się znajdowała mogła swobodnie przyjrzeć się sylwetce. Od razu poznała charakterystyczny chód i czarne ciuchy. Bruce Wayne skradał się jakby nie chciał żeby go zauważono, a jednak nie spodziewał się że ktoś inny go zauważy. 

Anastasia dawno nie widziała Wayne'a. Nie widziała go od momentu kiedy on poznał jej prawdziwą tożsamość praktycznie rok temu. Wtedy jeszcze miała granatowe włosy a miasto było w całości. Chłopak zdecydowanie nabrał mięśni i był jakby wyższy. Przynajmniej tak jej się wydawało kiedy skradał się parę metrów dalej. Dziewczyna nie mogła oderwać od niego wzroku, jakby właśnie zobaczyła starego przyjaciela z dzieciństwa. Dziwne było to uczucie jakie odczuwała patrząc na niego. Jakby... tęsknota? O nie, nie, nie ona nie odczuwa tęsknoty, a zwłaszcza do kogoś takiego jak Wayne. Po prostu dawno go nie widziała i tyle. 

Z transu wyrwały ją wybuchy broni, które nagle rozpoczęły walkę. W tłumie pojawiły się nowe osoby, które Ana znała jako Barbra i Tabithia, ale jakoś nie zwróciła na to większej uwagi. Bardziej, oprócz strzałów broni, teraz zainteresowało ją dlaczego Bruce się skrada a nie walczy razem z policjantami na dole. 

Ana po chwili zdała sobie sprawę co robi chłopak. Zauważyła że Bruce rusza w stronę miejsca z którego jest idealne wyjście prowadzące od razu obok ciężarówki Oswalda w której znajdowały się zapasy... naboi. A więc to był ich plan. Naboje. 

Anastasia uśmiechnęła się i z kieszeni wyciągnęła paczkę gum do żucia po czym szybko jedną z nich wrzuciła sobie do ust i ruszyła w dół po schodach pożarowych. 

Dziewczyna zeszła na sam dół po schodach i podbiegła szybko do ciężarówki zza której widziała stojących niedaleko niej strażników.  Dwóch mężczyzn z bronią pilnowało wejścia do przyczepy samochodu tak aby nikt nie wtargnął i nie ukradł naboi Oswalda. Z uśmiechem obserwowała jak do miejsca zbliża się powoli Wayne. Szybko zakradł się obok strażników i równie szybko zaatakował ich powalając na ziemię. Szybko dobił tak aby szybko się nie ocknęli i zabrał im broń aby na wszelki wypadek ich nie użyli. 

Ana musiała przyznać że chłopak był niezły i o wiele lepszy niż rok temu. Bruce szybko chcąc zaoszczędzić na czasie dobrał się do ciężarówki otwierając jej przyczepę. Ana podeszła bliżej chłopaka i ze spokojem stanęła za nim przyglądając jak on uwija się szybko zabierając pudełka pełne broni. 

Ana stała za nim jednak nie spodziewała się że zaatakuje on ją tak szybko. Widocznie chłopak musiał słyszeć jak ona się skrada i szybko odwrócił się po czym zadał cios w bark przez co Ana upadła na plecy czując przeszywający ból. Bruce już chcąc zadać kolejny cios prosto w szyję dziewczyny w ostatniej chwili jednak zahamował swoją pięść i spojrzał zdziwiony na twarz Any. 

-Nie tak szybko kowboju. -uśmiechnęła się po czym puściła balona z gumy do żucia. 

-Ana? -zapytał zdziwiony nie mogąc uwierzyć że widzi dziewczynę na oczy. Przyglądał się Cobblepot jakby widział kogoś kto miał już dawno nie żyć. Dopiero po chwili podał jej rękę pomagając jej wstać z ziemi. 

-A niby kto jak nie ja? -odparła  poprawiając swoje włosy po upadku. 

-Zmieniłaś się. Ledwo cię poznałem. -oznajmił po chwili kiedy już był w stanie mówić. 

-Właśnie widzę. 

-Miałaś wyjechać z Gotham.

-Myślałeś że naprawdę sobie pojadę? -spytała dając mu znać że to raczej pytanie retoryczne. 

-Spodziewałem się że możesz nie posłuchać. -przyznał Bruce. Zobaczył po chwili że Ana przygląda się zawartości ciężarówki. -Więc pewnie jesteś tu by mnie powstrzymać.

-Nie współpracuję z Oswaldem. -oznajmiła szybko znów puszczając balon z gumy do żucia. -Więc nie mam po co cię powstrzymywać. 

-Ale chcesz. -uśmiechnął się chłopak pod nosem. 

-Ta masz rację. -przyznała wyciągając pistolet zza paska. 

-Ale nie zrobisz tego. 

-W pewnym sensie. -oznajmiła, na co Wayne się zmieszał, teraz już nie wiedział o co chodzi dziewczynie. -Pozwolę ci zabrać naboje, tyle ile tylko zdołasz zabrać, w zamian za połowę żywności którą stamtąd zabierzecie. 

-Nie ma mowy. My mamy do wykarmienia dzieci i rodziny które potrzebują pomocy. A ty? Potrzebujesz jedzenie tylko dla siebie bo praktycznie wszyscy mieszkańcy dzielnicy przejętej przez ciebie i Zsasz'a znalazło się u nas uciekając od was. 

-Prawda. Ale bez naboi nie dostaniecie żadnych zapasów bo Oswald je zabierze. 

-A kto powiedział że dasz radę mnie powstrzymać? -zapytał Wayne pewniej. 

-Bruce daj spokój, nie chcę konfliktów. -Ana schowała swoją broń z powrotem do paska.- Poza tym nie chcę z tobą walczyć. Po prostu dałam radę wytrzymać do tej pory tylko na kawie i kranówie, ale nie wiem jak długo pociągnę, a wiesz mi nie chcę umrzeć z głodu. 

-Dopuścisz mnie do naboi a dam ci cztery pudła zapasów. Bez konfliktów. Bez walki. -odparł po długiej chwili zastanowienia. 

-Cztery to za mało Bruce. 

-Nie dam rady dać ci więcej niż osiem. Nawet jakbym bardzo chciał. -odparł jakby... bezradny?

-Wezmę osiem, byle by się z tobą nie bić. -Ana uśmiechnęła się do Bruce'a w podziękowaniu. 



CollideOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz