Rozdział 35

634 34 2
                                    

Usłyszałam śmiechy i rozmowy z dołu. Otworzyłam leniwie oczy i spojrzałam na zegarek była 9:15. Nie chciałam wstawać, przykryłam się po samą głowę kocem i znów zamknęłam oczy. Nie miałam ochoty na udawanie, że wszystko było w porządku, ale to jedyne wyjście by nie zepsuć świąt innym. Postanowiłam jak najmniej czasu spędzać na dole ze wszystkimi. Nie chciałam siedzieć z nimi i patrzeć na te uśmiechnięte od uch do ucha buźki. To nie było na moje siły. Poszłam do łazienki i na szczęście nikogo w niej nie było. Ubrałam spodnie, koszulkę, na wierzch jeszcze gruby sweter, a na stopy wełniane skarpety, bo było mi strasznie zimno. Mimo kilku godzinnego snu byłam cieniem człowieka. Pod oczami miałam  wory, a cera  prawie niczym nie różniła się od mąki. W końcu mogłam się sama uczesać więc złapałam włosy w koka. Ostatni raz przejrzałam się w lustrze i wyszłam, razem ze mną ze swojego pokoju wyszedł Matt.

-Hej. - Przywitałam się z nim, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Za to zaspany chłopak wszedł prawie w komodę stojącą przy ścianie. Gdybym go nie pociągnęła w moją stronę to zdjęcia stojące na meblu  by zleciały. Zaśmiałam się w duchu i podprowadziłam na wpół przytomnego bruneta do łazienki. Wróciłam do łóżka i zaszyłam się pod kołdrą. Siedziałam oparta o stos poduszek i beznamiętnie wpatrywałam się w drzwi naprzeciwko mnie, tak jakbym miała nadzieję, że za chwilę wejdą przez nie rodzice. Powiedzą, że to wszystko było kłamstwem i że znów wszystko wróci do normy. Oczywiście nic takiego się nie stało, a ja ocknęłam się dopiero, gdy do pokoju weszła brunetka.

-Lila chodź na dół. - Uśmiechnęła się  do mnie i już jej nie było. Niechętnie zeszłam na parter, ale od razu, gdy weszłam do kuchni łzy pojawiły mi się w oczach. Widok rodzinnej sielanki wcale nie działał na mnie dobrze, wręcz przeciwnie jeszcze bardziej się dobiłam. Wszyscy byli tacy weseli i przyjaźnie nastawieni do siebie. Ciocia z Brook przygotowywały śniadanie rzucając w siebie co chwile jakimiś produktami, które potem lądowały na stole, a Matt już rozbudzony podjadał z talerza w lodówce. Wujek śmiał się z jakiegoś artykułu napisanego w gazecie, a ja z ledwością zatamowałam łzy i z grymasem, który miał wyglądać jak uśmiech usiadłam na krześle. Siedziałam wpatrzona w ścianę przed sobą do puki na miejscu na przeciwko mnie usiadła ciocia.

-No jedz dziecko. - Jej słowa wyrwały mnie z rozmyśleń nad tym jak dyskretnie wymknąć się na górę. Jednak w końcu stwierdziłam, że zjem z nimi posiłek i potem pójdę do pokoju.

-No tak. - Sięgnęłam po bułkę, którą posmarowałam pastą jajeczną i jadłam nie odzywając się ani słowem. Wszyscy co chwilę coś do siebie mówili i śmiali się tak jakby mnie tam w ogóle nie było, co mi odpowiadało.

-Lila jedziesz z nami do sklepu, potrzebuję jeszcze paru rzeczy na obiad świąteczny. - Spytała przyjaźnie ciocia z ciepłym uśmiechem na ustach. Musiałam odmówić, nie chciałam brać udziału w rzeczach, które wcześniej robiłam z rodzicami. To jeszcze bardziej by mnie dobiło.
Po zjedzonym posiłku nie zauważalnie wymsknęłam się z dołu i poszłam do pokoju. Zdążyłam tylko usiąść na łóżku, gdy drzwi się uchyliły i ujrzałam Brook.

-Lila jesteś pewna, że nie chcesz jechać? - Usiadła obok mnie mówiąc niepewnie. Nie chciałam się na nią dłużej gniewać, widziałam, że jej zależy.

-Wybacz ale nie mam ochoty nigdzie wychodzić. Patrzeć na uśmiechnięte twarze przechodniów. Nie chcę czuć magii świąt, bo dla mnie one już nigdy nie będą radosne. - Załamałam ręce, a w moich oczach pojawiły się łzy.

-Spokojnie, nie będę cię do niczego namawiać. I tak na prawdę świetnie sobie radzisz. - Obięła mnie ramieniem.

-Skąd to wiesz? - Zapytałam zdziwiona.

A New LifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz