Rozdział 7

260 10 6
                                    

- Erin, śpiochu, wstawaj!
- Yhm, już, zaraz – powiedziałam zaspanym głosem.

Przeciągnęłam się leniwie i otworzyłam oczy. Spojrzałam na osobę, która stała koło mojego łóżka. Była to Łucja, patrzyła się na mnie z wielkim uśmiechem na ustach. Wstałam do pozycji siedzącej. Dziewczynka odeszła ode mnie i zaczęła czegoś szukać. Zuza zakładała swój kołczan, wzięła łuk do ręki i dziwnie się na mnie spojrzała.

- Co? – spytałam, nie mam pojęcia o co jej chodzi.
- No chyba miałyśmy iść poćwiczyć, tak?
- O kurde, kompletnie zapomniałam – zerwałam się z łóżka i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. – Idzie już, dojdę do was.

Spojrzały tylko na mnie i wyszły z pomieszczenia. Ja zaczęłam ubierać kamizelkę i pas ze sztyletami. Co jest? Gdzie mój jeden sztylet. No nie, serio akurat teraz. Zaczęłam go szukać, szukałam dosłownie wszędzie. W końcu znalazłam go pod moją poduszką. Zapomniałam, że go tam dałam. Wybiegłam z kwatery i ruszyłam korytarzem do holu. Biegnąc dopinałam jeszcze pas. W pewnym momencie poczułam jak dobijam do czyjegoś torsu. Odsunęłam się od tej osoby. Był to Edek.

- Kurde sorry, nie chciałam – zaczęłam go przepraszać.
- Nie spoko przecież nic się nie stało, gdzie tak się spieszysz?
- Umówiłam się z dziewczynami na trening i oczywiście zaspałam. Widziałeś je gdzieś?
- Tak szły na prawo od wejścia.
- Okej, dzięki i jeszcze raz sorry. – krzyczałam do niego już w biegu.

Widziałam tylko, że machną ręką i zaczął się śmiać. Wybiegłam przed kopułę. Rozejrzałam się i ujrzałam dziewczyny kilka metrów ode mnie. Podeszłam do nich, przeprosiłam je i stanęłam na przeciwko jednej z tarczy. Wyjęłam mój sztylet i rzuciłam nim. Trafił w sam środek. Kątem oka widziałam zachwyt na twarzy Łucji. Potem ona stanęła przed celem i rzuciła swoim sztyletem. No nieźle, ma dziewczyna cela. Sam środeczek, tusz koło mojej broni. Zuza radziła sobie równie dobrze jak my.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Byłyśmy tu już od dwóch godzin. Fajnie jest, połowę tego czasu spędziłyśmy na rozmowach i chichraniu się. Nagle podbiegł do nas Edmund cały zdyszany.

- Coś się stało? – spytała Zuza.
- Chodźcie szybo, już! – krzyknął i zaczął biec w stronę kopuły.

Nic nie mówiąc od razu pognałyśmy za nim.  Biegliśmy w kierunku kamiennego stołu. Po dotarciu tam zobaczyłam coś czego nigdy bym się nie spodziewała. Piotrek walczył z jakąś czarownica. Edek z Zuzą rzucili  się na wilkołaka. Łucja z jednym z karłów zaatakowali Glizdka? Ufałam mu.

Spojrzał przed siebie tam gdzie był wizerunek Aslana, teraz stała lodowa ściana, a w niej widniała Jadis. Przed ściana w jakimś kręgu stał Kaspian. Szedł w jej stronę z rozcięta dłonią skierowaną w jej kierunku. Po chwili usłyszałam krzyk i ujrzałam Piotr, odepchnął chłopaka na bok. Teraz on stał przed biała czarownica z miecze w rękach. Obleciałam pomieszczenie wzrokiem. Czarownica leżała martwa, Edmund zadał ostateczny cios wilkołakowi. Glizdek również już nie żył. Spojrzałam na Edka on tylko kiwnął głową w stronę lodowej ściany. Od razu wiedziałam o co mu chodzi. Kiwnęliśmy do siebie głowami, zaczęliśmy biec w stronę ściany. On z jednej, ja z drugiej strony. Stanęliśmy za nią, wyjęłam sztylet, a Edek miecz. Chwyciliśmy je nad głowami, a ostrze skierowaliśmy w kierunku lodu.

- Razem- krzyknęłam do niego. On tylko kiwnął głową.

W tym samym czasie wbiliśmy bronię w ścianę. Zaczęła pękać, po chwili już jej nie było. W ziemie była wbita rozbita różdżka Jadis.

- Ta, dawałeś sobie radę. – powiedział Edek do Piotra, po czym schował miecz do pochwy i wyszedł z pomieszczenia.

Ja również schowałam sztylet do pochwy. Podeszłam do Kaspiana i spojrzałam na jego rękę. Wyjęłam opatrunek z mojej taśki i owinęłam jego ranę. Spojrzał na mnie wdzięcznym wzrokiem. Ja tylko się uśmiechnęłam. Wstałam i podeszłam do reszty pytając czy wszystko w porządku. Stanęłam nad ciałem Glizdka. Pomyśleć, że uważałam go za rodzinę, a on zrobił takie coś. Poczułam jak ktoś oplata mnie w pasie, była to Łucja. Przyciągnęłam ją do siebie i pogłaskałam po ramieniu. Po moim policzku spłynęła samotna łza. Otarłam twarz ręka i pociągnęłam nosem. Puściłam dziewczynę co uczyniła też ona. Wyszłam z pokoju kierując się na zewnątrz.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Siedziałam na zwalonym pniu tam gdzie ostatnio z Kaspianem. Zastanawiałam się nad tym dlaczego Glizdek to zrobił. Poczułam, że ktoś się zbliża. Nie odwracałam się, byłam świecie przekonana, że to Łucja.

- Nie mam ochoty na rozmowę – powiedziałam i spojrzałam w ziemię.

Nagle ktoś zarzucił mi worek na głowę. Zaczęłam się szarpać, ale czymś w nią dostałam i straciłam przytomność.

Obudziłam się w jakimś małym i ciasnym wozie. Strasznie trzęsło i słyszałam odgłosy na zewnątrz. Pomasowałam głowę w miejscu uderzenia i wstałam. W jednej ze ścian było małe okienko. Wyjrzała przez nie i ujrzałam, że jadę przez las. Spostrzegłam też jakiegoś żołnierza. Telmar! Porwali mnie. Ale dla czego? A no tak Glizdek musiał im powiedzieć, że jestem córka Aslana.

- Jebany zdrajca – szepnęłam do siebie.

Nagle gwałtownie zahamowaliśmy, upadłam na podłogę. Usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi. Do wozu weszło dwóch Telmarów. Chciałam sięgnąć po sztylety, ale nie miałam ich przy sobie. Założyli mi worek na głowę i wyciągnęli na świeże powietrze. Związali ręce i zaczęli mnie gdzieś prowadzić. Słyszałam tylko rozmowy i odgłosy przygotowującego się wojska. Ale do czego? Nagle zatrzymaliśmy się i pchnęli mnie na kolana. Ściągnęli mi worek z głowy, światło przyćmiło mi widok. Po chwili ujrzałam, że klęczę przed jakimś stołem. Obleciałam wszystkich wzrokiem. Zatrzymałam spojrzenie na mężczyźnie, który siedział po środku.

- Miraz? – spytałam.
- Tak, ty jesteś córka wielkiego Aslana. – stwierdził.
- Co ja tu robię i co to ma znaczyć. Wypuście mnie.
- Wiesz, śmieszna jesteś. Porwaliśmy cię żeby twoi kochani przyjaciele poddali się i oddali się w nasze ręce. – uśmiechną się chytrze.
- Nie zrobią tego.
- Czyżby – podszedł do mnie, chwycił moja twarz jedna ręka i podniósł do góry – przecież dla przyjaciółki zrobią wszystko.

Puścił mnie, spojrzałam na jego buty i spłynęłam na nie. Spojrzał na mnie i uderzył mnie z otwartej dłoni. Machną ręką i żołnierze podeszli do mnie. Wzięli mnie i zaczęli prowadzić w stronę jakiegoś drzewa. Posadzili mnie i przywiązali. Muszę dać znać reszcie, ale jak. Drzewa! Nieopodal mnie kwitła wiśnia. Zaczęłam szeptać pod nosem.

- Słyszysz mnie, słyszysz mnie? – płatki zaczęły odrywać się z drzewa. Zbliżyły się do mnie – przekaż Piotrowi i reszcie, że Telmarowie gotują wojsko. Że zostałam przez nich porwana, ale żeby się nie martwili. Wydostanę się sama. Niech oni się przygotowują do walki.

Płatki pognały razem z wiatrem w stronę kamiennej kopuły. Z naprzeciwka mnie nadchodziła dwójka Telmarów. Teraz się zacznie. Podeszli do mnie i zaczęli ze mnie żartować. Jeden z nich schylił się i chwycił moja twarz. Patrzyłam mu w oczy. Był na tyle blisko, że mogłam go uderzyć z czoła. Tak też zrobiłam. Upadł na plecy i chwycił się za nos. Wstał wkurzony podszedł do mnie i przywalił mi z pieści w szczękę. Oj to będzie długa ucieczka.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

No to nieźle się porobiło. Najprawdopodobniej następny rozdział będzie z perspektywy kogoś innego. Co o tym sądzicie?

Do jutra miśki 👋🏼❤️

Potomkini NarniiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz