Rozdział 14

60 3 0
                                    

Ogólnie to rozdział miał być tydzień temu, ale zapomniałam go zapisać i musiałam pisać go od nowa więc, jest dopiero teraz, przepraszam za opóźnienie i zapraszam...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Lekkie promienie słońca padały na moją twarz, mruknęłam cicho leniwie otwierając oczy. Leżąc na plecach wpatrywałam się w piękne, błękitne, poranne niebo. Przeciągnęłam się na leżąco, obracając się na bok. Mój wzrok od razu spoczął na śpiącym brunecie, tuż obok mnie. Jego twarz była bardzo spokojna, z lekko uchylonych ust ciekła, długa, cienka, nitka śliny. Parsknęłam pod nosem i podniosłam się do pół siadu, rozejrzałam się dookoła. Wszyscy pogrążeni byli jeszcze we śnie. Znów przeciągnęłam swoje ciało, wyginając plecy w nie znaczny łuk. Chciałam znów się położyć, ale mój pęcherz zaczął troszkę pobolewać. Wstałam więc, znów rozejrzałam się na boki, szukając jakiegoś ukrytego miejsca. Wyczaiłam jakieś krzaki, schyliłam się jeszcze po pas że sztyletami, zawsze coś może się czaić w tych krzakrz, i ruszyłam w ich stronę.

Byłam w trakcie zapinania mojego pasu na biodrach, gdy nagle coś za mną strzeliło, jakby ktoś nadepnął na suchy patyk. Odwróciłam głowę ale nic tam nie było, wzruszyłam tylko ramionami i wróciłam do zapinania pasu. Miałam już stawiać krok w stronę naszego obozowiska, gdy coś chwyciło mnie w pasie, przyciągając do siebie. Z moich ust uciekł tylko cichy krzyk, zanim ten ktoś zakrył mi usta, dość dużą dłonią. Zaczęłam się szarpać, gdy poczułam, że tracę grunt pod nogami. Mój oprawca podniósł mnie i zaczął nieść, szarpałam się naprawdę mocno, próbując krzyczeć, co utrudniała mi dłoń na moich ustach. Wyszliśmy z między krzaków, na polane z różnymi krzewami. Przeszliśmy jeszcze kilka kroków i brutalnie zostałam rzucona na ziemię. Syknęłam gdy moje plecy spotkały się z twardą ziemią, lecz wstrząsnęłam głową i zaczęłam na siedząco cofać się do tyłu, rozejrzałam się na boki ale nikogo nie widziałam. Oni byli niewidziali czy jak? Po chwili z krzaków wyłoniła się szarpiąca Łucja, która również została porwana przez to coś.

Również została rzucona na ziemię blisko mnie. Przysunęłam się do niej, kładąc jej rękę na ramieniu, spojrzałam jej w oczy. Były pełne przerażenia, ale i determinacji, jak i zdziwienia. Spojrzałam na jej sztylet przy jej pasie i znów w jej oczy. Zrozumiała mnie bo tylko kiwnęła lekko głową. Wzięłam rękę z jej ramienia i lekko się odsunęłam. Spojrzałam znów przed siebie, ale tak jak wcześniej ujrzałam, nic, ani nikogo. Spojrzałam znów na dziewczynę, która wyczekiwała tylko mojego ruchu. Kiwnęła głową. Obie poderwałyśmy się na nogi i wyjełyśmy nasze sztylety. Niestety tak jak szybko je wyjełyśmy, tak szybko zostałyśmy ich pozbawione i odepchnięte w tył. Znów upadłam na plecy, tracąc dech w piersi. Lecz szybko podniosłam się na łokciach i wstałam na nogi, podeszłam do Łucji ciągle się rozglądając. Nie miałam pojęcia z której strony ten ktoś może znów uderzyć.

- Wszystko okej - spojrzałam na nią pytającym wzrokiem, pomagając jej wstać.

- Tak, jest dobrze - posłała mi słaby uśmiech, stojąc na równych nogach lekko masując swój obolały łokieć od upadku.

- Nie ucieknięcie nam! - Odezwał się ciężki, poważny głos za moimi plecami.

Szybko odwróciłam głowę, ale i tak nic nie ujrzałam, oprócz pary unoszącej się w powietrzu, która ukazywała się za każdym razem, gdy ten ktoś oddychał.

- Otóż to.
- Nie inaczej.
- Oj tak

Nagle zaczęły się odzywać inne głosy, każdy był inny, inaczej brzmiał. A ja tylko przeskakiwałam wzrokiem z pary wydobywającej się z ich ust na kolejną i kolejną.

- Coś cię za jedni? - spytała Łucja, stojąca przy moim prawym boku. Zerknęłam na nią ukradkiem.

- Straszliwe niewidzialne stworzy! - znów spojrzałam w nic, zaczyna mnie to irytować, że ich nie widzę.
- Cieszcie się, że nas nie widzicie, bo byście padły z przerażenia!
- Nie inaczej!
- Zapomniałeś dodać że jesteśmy olbrzymich rozmiarów.

Potomkini NarniiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz