Sebastian
Cichy szmery chodzących po korytarzu ludzi zniknął już jakiś czas temu, została jedynie niczym niezmącona cisza. Siedziałem na niewygodnym, plastikowym krześle i wpatrywałem się w białe drzwi, za którymi była zamknięta młoda Dixon. Lekarze wyszli z sali bladzi i z parszywymi minami, powiedzieli jedynie, że udało im się ją uratować, ale następne dwadzieścia cztery godziny będą decydujące. Od tamtego czasu siedziałem w bezruchu i liczyłem upływający czas. Nie wiedziałem co jej jest, nie powiedzieli. Nie mogli. Nie jesteśmy rodziną, nie zostałem upoważniony do otrzymywania informacji o jej stanie zdrowia. Tyle razy prosiłem ją byśmy podpisali te parę świstków, ale za każdym razem słyszałem to samo, „innym razem", „przecież nic się ze mną nie dzieje", „po co?". Teraz pluje sobie w brodę, że nie udało mi się jej przekonać. Dopóki żył Lee Fennoy nie było z tym problemu. Znał Maję, znał mnie, nie musiałem nawet prosić, sam wszystko mi mówił. Jak widać odpowiednie znajomości pomagają nawet w takich sprawach.
Jedna z pielęgniarek przeszła obok mnie i weszła do sali. Widziałem ją. Tylko chwilę. Przez szparę w otwartych drzwiach. Leżała bez życia, przykryta białym prześcieradłem, podpięta do szpitalnej aparatury. Ten ułamek sekundy był dla mnie niczym wieczność.
Mogłem tam wejść, nikt by tego nie zauważył. Przeszedłbym tam szybko, bez mrugnięcia okiem. Usiadłbym przy niej i czekał, aż się obudzi. Ale nie mogłem. Bałem się. Pierwszy raz w moim przydługim życiu, szczerze i bezgranicznie się bałem. Bałem się, że ją skrzywdzę. To przeze mnie tu leży. Gdybym był szybszy, złapałbym ją zanim wypadła z samolotu i byśmy się nie rozdzielili. Gdybym był silniejszy, pokonałbym Morenn i nie musielibyśmy zawierać kontraktu. Gdybym był lepszy... nie byłoby nas tutaj. Pielęgniarka wyszła z pomieszczenia, przeszła parę kroków i się zatrzymała.
- Jest w dobrych rękach, proszę jechać do domu i odpocząć. Zajmiemy się nią - powiedziała, uśmiechając się do mnie i poszła dalej korytarzem.
Jechać do domu? Odpocząć? Bez żartów. Nawet gdybym był człowiekiem, wątłą, słabą, wymagającą ośmiu godziny snu istotą, nie poszedł bym teraz do domu. Dom... bez niej wydaje się być tylko kolejnym budynkiem, jak ich wiele na tym świecie.
[*]
Daniel Holland był jak huragan. Wpadł do szpitala niczym strzała, ignorując krzątających się po korytarzu ludzi. Dopadł mnie i przygniótł do ściany. Furia na jego twarzy, przerażała pielęgniarki obchodzące nas szerokim łukiem, ale nie mnie. Czułem, że byłbym w stanie roznieść go w pył jednym palcem, ale nie mogłem sobie na to pozwolić, nie ważne jak bardzo się nie lubimy. To by ją skrzywdziło.
- Coś ty jej zrobił?! - warknął przez zęby. Długo zajęło mi znalezienie odpowiednich słów. Żadna odpowiedź nie była dobra... wszystkie były złe.
- Nie chciałem tego - mój głos był cichy, pozbawiony dawnej energii, pełen żalu.
- Nie chciałeś?! Żartujesz sobie?!
- To był wypadek
- Wypadek?! Doprowadzenie jej do takiego stanu nazywasz „wypadkiem"?! - podszedł do nas jakiś mężczyzna ubrany w czarny mundur.
- Proszę się uspokoić, bo będę zmuszony panów wyprowadzić - nie wiem czy to ostry ton ochroniarza czy perspektywa wyjścia ze szpitala bez, możliwości zobaczenia się z przyjaciółką przekonała go do zostawienia mnie w spokoju, ale Holland puścił mnie, podszedł do drzwi, rzucił mi ostatnie nienawistne spojrzenie i wszedł do sali. Wszedł tam, bez namysłu, bez chwili zawahania, jak do siebie. A mnie powstrzymuje niewidzialna ściana.
Jego wizyta nie trwała długo, zaledwie pół godziny. Przy wychodzeniu z sali wyglądał normalnie, ale gdy tylko mnie zobaczył paskudny grymas powrócił na jego twarz. Wampir poszedł wzdłuż korytarza i zniknął za zakrętem.
CZYTASZ
Oszukać Przeznaczenie [Sebastian X OC] [Zakończone]
Fanfiction"Błędy przodków czasami odciskają swe piętno na następnych pokoleniach" Maja jest świeżo upieczoną szesnastolatką, która codziennie próbuje poukładać sobie swoje obowiązki tak by między szkołą a pracą znaleźć też czas na zabawę ze znajomymi. Kilka d...