Rozglądając się wokół siebie, często omijamy rzeczy, które zapisały się w naszej pamięci, jako niezmienna codzienność. Pozostają w niej, utkwione w zapomnianym pliku, do czasu aż coś nie wyrwie ich z odmętów wspomnień. Najczęściej jest to widoczna zmiana, która przykuwa naszą uwagę. Przykładem tego może być nawet drzewo, zawsze przez nas mijane w drodze do szkoły lub z powrotem. Nie zwracamy zbytnio na nie uwagi, ale gdy się przewali lub zostanie ścięte, przypominamy sobie o jego istnieniu. Jednak wspomnienie o nim wraca na krótką chwilę, następnie znikając w odmętach podświadomości, z którego wrócić może do nas jedynie w snach. W końcu, rozmyślanie nad czymś, co i tak już nie istnieje, jest bez sensu, prawda?
Kolory... Czy z kolorami jest tak samo, jak ze ściętym drzewem? Muszą zniknąć by wspomnienia o nich do nas wróciły? Nie każdy docenia to co ma na co dzień. Jako dzieci, dostrzegamy wszystko. Cieszymy się z błękitnego, bezchmurnego nieba w okresie wakacji, pomarańczowych, żółtych i czerwonych liści, po których możemy skakać podczas jesiennych figli, różowych, fioletowych i wielu innych kwiatów, zrywanych przez nas, gdy wybieramy się na łąkę w piękny, wiosenny dzień albo ze wszystkich tych kolorów, które lądują na choince w zimowy wieczór. Jednak, gdy dorastamy... Kolory blakną. Przestają mieć znaczenie. Pozostają w przeszłości, rzadko kiedy wykraczając poza linię. Zbyt zabiegani, zmęczeni codziennością i problemami, nie myślimy o wszystkim jak bezbronne dziecko, żyjące swoimi marzeniami.
Tracimy jednak kompletnie kolory, gdy coś bardzo złego przytrafi się nam w życiu. Już nawet nie wracają ze wspomnieniami. Trwamy we flegmatycznej aurze, widząc wszystko w odcieniach szarości. Nigdy jeszcze nie spotkałem osoby, która właśnie emanowała wiecznym pesymizmem i depresyjnym podejściem do rzeczywistości. Lecz byłem otoczony zabieganymi ludźmi, którzy widzieli kolory tylko, gdy wracały ukryte wspomnienia. Ja sam byłem jednym z tych, którzy nigdy nie zapominają o barwach i cieszą się z każdej sekundy życia, dzięki której mogą je podziwiać. Czerwień, pomarańcz, żółć, zieleń, błękit, fiolet... Wszystkie te barwy widziałem cały czas. Wstając z łóżka, ubierając się, myjąc zęby, jedząc śniadanie, idąc do szkoły czy przed snem. Widziałem je, bo byłem marzycielem i optymistą. Nawet jak pojawiły się liczne problemy, a moje życie kroczyło złymi ścieżkami, unosiłem głowę do góry i z uśmiechem pokonywałem wszystkie przeciwności losu. Może jeszcze nic nie zraniło mnie na tyle, by barwy w moim życiu wyblakły, ale nie zamierzałem się tym przejmować, bo wierzyłem całym sercem, że pozostanę tym kim jestem do końca swojego życia. Ponieważ dzięki temu, mogłem przekazywać innym swój optymizm. Pragnąłem z całego serca by inni również widzieli barwy, tak dobrze jak ja, więc im w tym pomagałem. Niesienie pomocy i nadziei stało się moim małym hobby.
Przeprowadzka do stolicy była dla mnie wielkim wyzwaniem. Musiałem zostawić swoje dotychczasowe życie, które tak uwielbiałem, jednak cieszyłem się z nowego wyzwania, bo nie każdy mógł się go podjąć. Całą podróż uśmiech nie schodził mi z twarzy, krajobraz, który rozmywał się za oknem był tak zmienny i cudowny, że nie mogłem trzymać emocji na wodzy. A sam Seoul... Skradł automatycznie moje serce, gdy rozglądałem się przez szybę autobusu, nie mogąc się nacieszyć faktem, gdzie się znajduje. Tu było cudownie. Tyle barw, tyle nowości, tyle nowych przygód!