Section 6.1

981 45 10
                                    

Okej nie oszukujmy się, nie wiem w sumie czemu, ale piosenka Aniki - „miłość" strasznie mi się podoba ;)). Także można sobie włączyć na rozdział.

- Zrób coś w końcu z tymi kłakami - powiedziała osoba stojąca w drzwiach mojego pokoju.

- Mamo - rzuciłam poirytowana - ogarnę je jak skończę tą chemię! Ugh nie mogła dać trudniejszych zadań? - prychnęłam i skreśliłam kolejną źle wykonaną reakcje - jak ona to robi że umie wykonać każdą - szepnęłam do siebie.

- Może chociaż zepnij je bo wpadają ci do oczu - podeszła do mnie i chwyciła wszystkie moje włosy, po czym wzięła gumkę i spięła je w luźnego koka, chyba, bo niezbyt orientowałam się co się dzieje. Następnie jedynie zajrzała mi przez ramie co ja do cholery wyprawiam i zniknęła zamykając drzwi za sobą.

- Oni chyba chcą żebym się załamała - przetarłam twarz dłońmi - wow czyli tak się czują dorośli pracując, hm interesujące.

Usłyszałam pukanie.

- Proszę! - krzyknęłam. Jednocześnie się cieszyłam bo przecież nie często ktoś puka do mojego pokoju, zazwyczaj po prostu wchodzą i rozwalają się na łóżku, albo zabierają brudne naczynia i nie zamykają za sobą drzwi.

Metalowa klamka jednak nawet nie drgnęła. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do tych tortur! Nie zdarzyłam napisać wzoru wodorotlenku sodu, kiedy znów rozległo się pukanie.

- Do cholery można wejść! - krzyknęłam naprawdę zdenerwowana. Czy to pierwszy kwietnia?

Już chciałam wrócić (znowu) do chemii, kiedy usłyszałam kolejne pukanie, osoba ta musi być bardzo niecierpliwa!

- I głucha - odpowiedziałam sobie w myślach, jednocześnie godząc się z samą sobą.

Akurat przypadkiem spojrzałam w stronę zasłoniętego okna. Jacie kręcę, przecież mój pokój wygląda jak pieczara dzikiego niedźwiedzia polarnego w Alpach, albo gorzej. Grota wampira zamieszkiwana przez setki nietoperzy.

Zaśmiałam się - ha, ale ubaw - pomyślałam - czekaj, czy ja zwariowałam czy widzę cień jakieś postaci za oknem.

Jak rodem z horroru zaczęłam zbliżać się do okna i powoli odsuwając kotarę.

Chwyciłam się za serce bo to tylko Five.

- Jesteś pewna że TYLKO Five, Louise?
- Nie.

Ten jednak szybko zniknął, zdziwiona myślałam że się przewidziałam, ale nie. Na jego szybie od środka była przyklejona kartka.

„Przyjdź jak najszybciej do Griddy's Donuts! Nie przyjmuje odmowy!
FH"

No pewnie, jeszcze tego mi brakowało. Mogłabym totalnie tą sprawę olać, ale nie jestem typem ignorantów i fałszywych ludzi, także chwyciłam zeszyt z tego nieszczęsnego przedmiotu (czytaj; chemii) oraz kartkę z reakcjami do zrobienia.

Ledwo stojąc, bo chyba specjalnie chciałam wyglądać na totalną fajtłapę, poczłapałam do kuchni gdzie wykonałam bardzo krótki telefon do mojego taty, że jakby coś to jestem w pobliskiej kawiarni oraz aby poinformował o tym mamę jak wróci bo nie chce jej budzić (zaznaczmy iż matka głównej bohaterki nie czuła się zbyt dobrze dlatego położyła się na pare chwil). Nie będąc pewna czy mój tata przekaże wiadomość, zostawiłam mała notkę na blacie w kuchni właśnie informująca o moim wyjściu.

W ten sposób zebrałam się w około dziesięć minut, co nie jest najgorszym wynikiem*.

Czym prędzej udałam się do drzwi. Ściągnęłam z wieszaka lekką [taką wiosenną, cienką] kurtkę i ją na siebie włożyłam. Niedługo później miałam na szyji chustkę, a na nogach niskie tenisówki w kolorze cielistym.

Włożyłam zabrane wcześniej przybory pod pachę zapinając następnie zamek kurtki. Na dworze było odrobinę pochmurno, jednak nie zapowiadało się na kolejne ataki małych, zimnych śnieżynek.

Skierowałam się do wspomnianej wcześniej kawiarnio. Byłam tam tylko raz, kiedy parę dni temu, kiedy mój tata był w pracy, mama zaproponowała coś słodkiego, a z racji tego że w domu nie miałyśmy zbyt wiele, dowiedziałyśmy się o tym miejscu.

Pospiesznym krokiem przeszłam przez ulicę oglądając się to w prawo, to w lewo, aby sprawdzić, czy przypadkiem zaraz nie zginę pod kołami jakiegoś samochodu.

Byłam już coraz bliżej celu mojej podróży. Niestety tak jak myślałam, w kawiarni ciągnęła się dość spora kolejka. Cóż się dziwić, kiedy jest to dość popularna knajpa.

Już zanim otworzyłam drzwi do kawiarni, usłyszałam multum przeróżnych głosów klientów, którzy zacięcie o czymś rozmawiali. W środku panował gwar. Przecisnęłam się obok dość wysportowanego mężczyzny, który stał w kolejce najwyraźniej ze swoją partnerką, gdyż trzymał ją jedną ręką w talii a druga wskazywał na jakiś smakołyk na ladzie.

Weszłam w głąb lokalu szukając wolnego miejsca, albo brązowej znanej mi czupryny. Muszę przyznać że od przeprowadzki coraz częściej wychodzę do ludzi. To znaczy do Five, bo przecież on chyba jest człowiekiem... chyba. Jedyne co to przed przeprowadzką spotykałam się w razem z przyjaciółmi z paczki: Ja, Andrew, Ben, Eliza i Harry. Odkąd Ben wyjechał, w ogóle nie widziałam się z Harrym, z Andrew rozmawiam co parę dni, a z Elizą widziałam się tylko parę razy w wakacje przed liceum. Drogi nas wszystkich jakoś tak nagle się rozeszły.

W końcu rozpoznałam bruneta który siedział tyłem do mnie, przy ścianie na dosłownie samym końcu lokalu. Gdybym nie wiedziała kim jest podejrzewałbym że jego osoba towarzysząca znajduje się obecnie w toalecie a to przez shake truskawkowy w fikuśnej szklance stojący naprzeciwko niego. On sam trzymał w rękach biały kubek ze zwykłą czarną kawą, jak mniemam. Zgrabnie usiadłam przy stoliku widząc przy tym minę chłopaka. Otworzył usta jakby powiedzieć "czekam na kogoś", ale ujrzawszy mnie je zamknął.

- Już myślałem że się nie pojawisz - odparł.

- Ooo czyli ty jednak myślisz - uśmiechnęłam się lekko, przenosząc swój wzrok na napój.

Siedzieliśmy tak chwilę, dopóki oboje nie dopiliśmy swoich zamówień. Mijały sekundy a po nich minuty, przez co godziny szczytu dobiegały końca. Mieszkańcy nie wchodzili już sobie na głowy, a pracownicy mogli odrobinę odetchnąć.

- Mów zatem. To ty nas tu wyciągnąłeś - zaczęłam oblizując plastikową słomkę z bitej śmietany. Tak jak mogłam się spodziewać, chłopak nie odezwał się. Zazwyczaj ma niewyparzony język i udowadnia swoje racje, ale jeżeli coś stało się w akademii, to nie było szans, aby to wszystko od razu z siebie wyrzucił - powiedz co się stało. Zignorowali Cię, czy to przez coś innego?

Five nadal siedział cicho patrząc się pusto za okno, jakby w poszukiwaniu odpowiednich słów.

- Nie śpiesz się, przecież mam caaaaały dzień, a nawet noc, tylko zamykają o dwudziestej - mówiąc to otworzyłam zeszyt chcąc zapisać niepamiętną już reakcję - ja tu sobie odrobię tą odrażającą chemię, a ty może za jakieś mniej więcej dziesięć lat będziesz w stanie mi powiedzieć - dodałam w sarkazmie, bo przecież zamykają o dwudziestej.

- No okej okej - spojrzał w moje oczy i westchnął przywierając plecami do oparcia wersalki**.

Odwzajemniłam gest nawet się nie wahając, w końcu lepiej żeby mi powiedział, niż kumulował emocje w sobie.

- Zaczęło się [jak zwykle] od kłótni Luthera z Diego. Wszystko poszło o tą głupią misję - wstał od stołu i udał się do lady gdzie siedział tylko jeden starszy mężczyzna z gęstą brodą.

Podejrzewając że Five po prostu poszedł coś domówić w stresie, dobrałam współczynniki do reakcji dichromiau amonu pod temperaturą.


*no nie jest, ja wstałam sześć minut przed rozpoczęciem video czatu z moją nauczycielką polskiego.

**wersalka bardzo skojarzyła mi się z tym miejscem, może w serialu jest to mniejszy lokal, jednak na potrzeby tego fanfiction przecież możemy przyjąć, że pączkarnia jest odrobinę większa.

Remember the Time? | Five Hargreeves |✔️zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz