Section 0.373754...ERROR

821 44 15
                                    

Nie bójcie się, to jest rozdział, tylko nie wiadomo co się tutaj dzieje ;))

-

We were playing in the sand
And you found a little band
You told me you fell in love with it
Hasn't gone as I planned
When you had to bid adieu
Said you'd never love anew
I wondered if I could hold it and
fall in love with it too
You told me to buy a pony, but all I wanted was you

-

(zmiana perspektywy)

-

Dziewczyna zaciągnęła się chłodnym powietrzem i spojrzała na bezchmurne niebo o intensywnym niebieskim kolorze. Po dość ciężkim roku szkolnym rodzice chcieli aby Louise wyrwała się z miejskiego stylu życia i odpoczęła na wsi.

- Pamiętasz jak byłaś tu ostatni raz? - zapytała ją jej mama - byłaś wtedy jeszcze malutka.

- Nie pamiętam - podniosła wzrok na szary, gęsty dym uchodzący z komina domu jej buni. Mówiąc szczerze, dziewczyna nie pamięta nawet co stało się rok temu, a co dopiero co się zdarzyło dziesięć lat temu. Nie wie czy to dlatego że czas tak szybko mija, czy może dlatego że jest po prostu zapominalska.

- Moje kochanie - z niewielkiego gospodarstwa wyszła niziutka, będąca lekko przy kości, starsza kobieta - jak ja Cię dawno nie widziałam złotko - złożyła na policzku blondynki tłusty pocałunek - chodź przywitasz się z dziadkiem, bardzo się za Tobą stęsknił.

- Um babciu, ale dziadek umarł dwa lata temu - dziewczyna cofnęła się o krok aby na nią popatrzeć.

- Dziecko, co ty wygadujesz? Dobrze się czujesz? - przyłożyła rękę do jej czoła - pewnie jest w stodole by dać siana konikom.

Jej krewna brzmiała bardzo dziwnie, zupełnie jak nie ona.

- Czy ja umarłam? - zapytała.

Kobieta westchnęła i machnęła ręką w efekcie czego całe ich otoczenie rozmyło się, a obie postacie znajdowały się teraz w białej przestrzeni bez końca.

- Jeszcze nie - odpowiedziała na wcześniejsze pytanie blondynki staruszka.

- Kim jesteś? - zapytała.

- Raczej czym jestem.

- Tak więc, czym jesteś?

- Czymś niepojętym przez ludzkie móżdżki - staruszka zmieniła się w Jacka, a już po chwili w Allison Hargreeves.

- Dlaczego to robisz? - zapytała Toheart.

- Myśleliśmy, że łatwiej ci będzie, jeżeli przybierzemy znajomą dla ciebie formę.

- My?

Odpowiedziała jej cisza.

- Czyli ja umieram? - zapytała blondynka.

- Nie do końca, chociaż nie mija to się z prawdą.

- Czyli w połowie jestem martwa, sparaliżowana, może w śpiączce?

- Spokojnie dziecko, jesteś nieprzytomna, ale sprawna. Raczej twój czas nadchodzi, a nadejdzie kiedy się nie będziesz spodziewać.

Obie postacie siedziały teraz na ławce, jakby w znajomym dla Louise parku, ale przecież widzi go pierwszy raz.

- Więc... dlaczego tu jestem i kim wy jesteście? - zapytała ze spokojem w głosie.

- Powiedźmy, że musimy ci coś uświadomić - powiedziała postać i rozpłynęła się w powietrzu.

-

(zmiana perspektywy)

Nie umiałam uchylić oczu. Powieki wydawały się ciężkie jakby nie do uniesienia. Moje nogi były sparaliżowane, a moja lewa ręka drżała. Nagle poczułam ciepło na skórze, wtedy moja dłoń przestała drżeć. Miałam wrażenie jakbym trzymała coś w ręce, albo raczej jakby ktoś trzymał moją rękę. Próbowałam się ruszyć, drgnąć chociaż, krzyczeć, ale wszystko na próżno, jedyne co widziałam to ciemność, czarna poświata, zero punktu odniesienia. Wówczas nie wiadomo skąd, zaczęłam słyszeć głosy. Był to głos jakiegoś mężczyzny, dziwnie znajomy, a z drugiej tak obcy. Głos przeszedł z głuchego, jakby niesionego przez echo, do dźwięcznego i wyraźnego, a po chwili zniknął. W pewnym momencie otworzyłam gwałtownie oczy podnosząc się do pozycji siedzącej. Wokół mnie nie było nikogo, a sztuczne światło w pokoju bez okien parzyło wydzielanym ciepłem. Czułam się pusta w środku, i jakby jedyne co się działo w moim ciele to bitwa organów o miejsce. Próbowałam wstać ale gdy postawiłam stopy na ziemi, przeszedł mnie zimny dreszcz od stóp do głowy. Zupełnie jakby energia z podłogi, przedostała się przez moje ciało, i zniknęła w moich skroniach.

Czułam jak moje gałki oczne aż rwały się do działania, a przecież to tylko gałki oczne. Usłyszałam szmer i podskoczyłam lekko przestraszona, zapalone światło zamigało. Wyszłam na sztywnych nogach do holu, gdzie nie zauważyłam nikogo. Usłyszałam głosy dochodzące z niedaleka, dlatego podążyłam w ich stronę. Niepewnym krokiem przekroczyłam próg do wielkiego pomieszczenia, gdzie przy stole jadalnym siedziało całe rodzeństwo wraz z Sir Reginaldem i Pogo. Grace krzątała się miedzy nimi podając jakieś drobne przekąski. Zrobiłam krok w ich stronę, ale jak na złość podłoga zaskrzypiała na tyle głośno, aby każdy skupił na mnie uwagę.

- Louise? - Five wstał podchodząc do mnie - zostawiliście ją samą? Przecież widać że ledwo chodzi.

- Nic mi nie jest - powiedziałam prostując się.

- Wy też to widzicie? - zapytała Vanya.

- Ona drży - powiedział chyba Diego.

- Kobieto coś ty brała? - zapytał Klaus - albo raczej co wy jej daliście - dzieci spojrzały na Sir Reginalda oraz na Pogo. Żaden z nich się nie odezwał.

Moje spodnie miały pokaźną dziurę na kolanie, a ze swetra wystawały pokaźne nitki.

- Louise, chodź ze mną, znajdę Ci coś w co będziesz mogła się przebrać - powiedziała Allison, i szybko znalazła się przy mnie. Przestraszyłam się, więc wstrzymałam powietrze, i nagle znalazłam się za nią.

Sir Reginald poniósł się z miejsca, w sumie jak reszta rodzeństwa, natomiast Five był chyba najbardziej przerażony tym co zobaczył.

- Five? - spojrzałam na niego - co się stało?

- To dlatego tak słabo się czułeś... - powiedziała Vanya.

- Nie rozumiem - pokręciłam głową.

- Numer pięć oddał cześć swojej mocy Louise, tym samym ratując jej życie - wytłumaczył Sir Reginald.

-
No siemanko jak szkółka? Ja w drugi dzień szkoły (3.09.2020) siedzę z zapaleniem ucha :)). I tyle po moim postanowieniu o obecności w szkole. Pamiętajcie o bezpieczeństwie!

Remember the Time? | Five Hargreeves |✔️zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz