~3~

1.4K 161 44
                                    

Od dziecka uwielbiał poranki. Potrafił zerwać się z łóżka tuż przed świtem, by tylko móc obejrzeć powoli budzące się słońce, swoimi promieniami odgarniające kołdrę mgły. Im był starszy, tym bardziej wolał zapewniać swoje potrzeby związane ze snem, a nie z estetyką. Właściwie chłopak coraz częściej przyłapywał się na zaskakującej nocnej produktywności.  Od zakończenia liceum wolał przesiadywać do późna z tabletem lub szkicownikiem, póki zmęczenie nie odbierało mu ostrego wzroku i władzy w palcach. Domyślał się przyczyn tego stanu, lecz nieustannie spychał je na bok, zrażony ich negatywnym wydźwiękiem. Sentyment do budzenia się wraz ze wschodem słońca i oglądania spektaklu, jaki miał do zaoferowania budzący się świat jednak pozostał i nawet został okraszony jeszcze smakiem ukochanej kawy.

Tego dnia udało wstać mu się wyjątkowo wcześnie. Może nie ze świtem, lecz widok godziny szóstej na zegarku, w momencie, gdy jego praca rozpoczynała się o dziesiątej, wydał mu się wyjątkowo satysfakcjonujący. Doprowadziwszy się do porządku, zaczął ogarniać zabałaganione mieszkanie. Uporządkował chaos powstały na jego biurku, z niemałym obrzydzeniem zmył stojące w zlewie naczynia i począł przygotowywać sobie śniadanie. Jednocześnie rozkoszował się ciszą panującą w mieszkaniu – nie tą pełną napięcia i wstrzymywanego krzyku czy łez. Tą wypełnioną niemalże niesłyszalnymi oddechami jego współlokatorów, wtulonych w siebie w pokoju obok, szumem wiatru zaglądającego przez uchylone okno i cichym skwierczeniem jajecznicy na patelni. Nie był pewien, w którym momencie cisza stała się dla niego synonimem szczęścia. Może właśnie takiego poranka jak ten?

W zamyśleniu skonsumował śniadanie. Wstawił naczynia do zlewu i chwycił leżący na fotelu plecak. Wymknął się z mieszkania, gotów na to, co przyniesie tak doskonale rozpoczęty dzień.

Jego przybyciu do kawiarni towarzyszył radosny dźwięk wiszącego przy drzwiach dzwonka. Zdecydowanym krokiem podszedł do lady, uśmiechając się lekko do obsługującego kasę Akaashiego. Ten skinął Iwaizumiemu głową na przywitanie i od razu podsunął mu terminal ze wpisaną kwotą. Gdy brunet zapłacił, bez zbędnych słów zaczął przygotowywać ukochany przez Hajime napój. Klient ogarnął opustoszałą kawiarnię spojrzeniem, które zaraz utkwił w ekranie komórki. Odciął się na chwilę od świata zewnętrznego, by pod pretekstem przejrzenia mediów społecznościowych zanurzyć się we własnych myślach.

– Co dzisiaj tak wcześnie? –  wyszeptał do ucha Iwaizumiego czyiś melodyjny, wysoki głos. Ten gwałtownie drgnął, czując nagły napływ adrenaliny. Zirytowany odwrócił się w stronę spoglądającego mu przez ramię Oikawy.

– Istnieją lepsze sposoby na zabicie kogoś.

– Lepsze niż co?

– Niż wywołanie u niego ataku serca.

W chłodnych, brązowych oczach Tooru zatańczyły rozbawione iskierki, a wargi wygięły się w zwyczajowym, krzywym uśmiechu. Zaraz jednak spoważniał. Na jego twarz wkradło się zakłopotanie.

– Słuchaj, co do tego zakładu... Możemy zapomnieć o sprawie?

– Niby dlaczego? – odparł pozornie niewzruszony Iwaizumi, skinieniem głowy dziękując Akaashiemu za kawę.

– Nie wiem, co przyszło mi wtedy do głowy... Nie myślałem jasno.

– Byłeś pijany?

– Nie, oczywiście, że nie! Po prostu spanikowałem. Zapomnijmy o tym.

Hajime zamyślił się na chwilę. Zapomnieć oczywiście mógł – bez zbędnego sprzeciwu powróciłby do swojej niezmiennej rutyny, nie angażując się bardziej, niż jest to konieczne. Jednak czuł, że grając w tę idiotyczną grę, ma jedyną szansę, by dotrzeć do Tooru, by mu pomóc. Nieme wołanie chłopaka o pomoc wręcz go ogłuszało, zmuszając do podjęcia działania.

Tusz i kawa [Iwaoi]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz