- Zawieszona- mruknęła Vivienne, opadając ciężko na materac. Kurz wzniósł się w powietrze, wirując delikatnie w świetle lamp. Jasnowłosa wpatrywała się bezmyślnie w drobinki. Powinna pewnie posprzątać w mieszkaniu, ponieważ wszystko ginęło tutaj pod grubą warstwą brudu, lecz nie potrafiła wykrzesać z siebie odrobiny siły, aby się do tego zabrać.
Z apatii wyrwało ją dopiero pukanie w szybę. Kobieta uniosła głowę, nawiązując kontakt wzrokowy z wielkim puchaczem, który ze zniecierpliwieniem ponownie zastukał dziobem w szklaną taflę. Po którymś dobijaniu się z kolei, Black w końcu postanowiła wstać, aby wpuścić ptaka do środka.
Zwierzę wyciągnęło nóżkę w stronę platynowłosej, która odebrała list. Jego wiśniowa koperta wręcz raziła ją w oczy. Uśmiechnęła się do rodzinnej sowy, głaszcząc ją po łebku. Zdecydowanie nie miała ochoty otwierać tego świstka i ponownie dowiedzieć się, jak beznadziejna była. Pewnie Lacerta zdążyła poinformować ojca o rozprawie.
Auberon nie był spokojną głową rodziny, wojowniczy brat Phineasa, byłego dyrektora Hogwartu. Zgorzkniały, ponieważ nie miał męskiego potomka, jedynie trzy, właściwie już dwie, córki. Jedna zaręczona z synem Ministra Magii, jednak niezbyt uległa, aby już zakładać rodzinę. Przynosiła mu jedynie hańbę. Druga też niezbyt plastyczna, lecz już po słowie z synem czystokrwistego rodu Rosier. Same zmartwienia...
- Puk, puk? Jesteś zajęta?- dobiegł ją czyiś głos zza pleców. Obróciła się szybko w tamtą stronę, zaskoczona. Michael uśmiechnął się szeroko, stawiając swoją aktówkę na okurzony blat. Jego brązowe włosy były teraz roztrzepane jak za czasów szkoły, pewnie zepsuł sobie fryzurę przed chwilą.
- A ty zbyt zajęty, aby zadzwonić dzwonkiem do drzwi?- mruknęła kobieta, wypuszczając puchacza, aby wrócił do posiadłości jej ojca.- Chcesz posłuchać?
Mężczyzna spuścił wzrok na kopertę, zaciskając usta, zanim jego oblicze znowu się rozpogodziło. Wyciągnął z torby butelkę Whisky, uśmiechając się szeroko. Michael wcisnął ją Vivienne do ręki, wyrywając wyjca.
- Nie sądzę, żeby ktokolwiek chciał tego słuchać.- Odpalił różdżką kominek i bez pytania o pozwolenie, wrzucił tam list. Blondynka zamarła w szoku, wyglądając zabawnie z otwartymi ustami.- I po kłopocie.
- Dostałeś kiedyś wyjca, skarbie?- zapytała, odwracając się, aby zamknąć okno. W tym samym momencie z kominka zaczęły docierać do nich coraz głośniejsze wrzaski, aż w końcu dało się z nich coś zrozumieć.
- Hańbą dla rodu!- utonęło w trzasku drewna, pożeranego przez magiczny płomień.- Głupia...- Poczekali aż reszta przekleństw wypali się, zanim jasnowłosa wzruszyła ramionami.
- Już skończył. Ugłaskało go twoje wstawiennictwo. Ciągle nie porzucił myśli o naszym ślubie- powiedziała, różdżką sprawiając, że z kuchni przyleciały dwie szklanki.- Chciałabym przeprosić za bałagan, ale...
- Nie musisz kończyć, dobrze wiem, że nienawidzisz sprzątać, nawet zaklęciami.- Odkurzył stojak na płaszcze, po czym zostawił na nim swoją marynarkę, zostając w białej koszuli. Podwinął mankiety, a Viv zagwizdała.
- Uważaj, bo zmienię zdanie o naszym małżeństwie.- Mrugnęła do niego zalotnie, po czym zaniosła się śmiechem, widząc jego minę.- Żartowałam! Nie krzyw się tak.- Przepłukała naczynia i nalała do nich trunku.- Wiesz, że w Ameryce dostałam też butelkę Whisky?
- Dostałaś? Masz tam adoratorów?- zapytał Fawley, zatrzymując się przy niej i odbierając swoją porcję alkoholu.- I mimochodem mogłabyś mi pomóc, bo jednak jest tu trochę roboty.
CZYTASZ
𝐄𝐗𝐈𝐒𝐓𝐄𝐍𝐂𝐄 ─── Newt Scamander
Fanfiction❬Vivienne była malowanym ptakiem wśród rodzinnych normalności.❭ Rok 1926. Minęło jedenaście lat od ostatniego, nieprzyjaznego spotkania między nimi. Od kiedy po raz ostatni chłodne spojrzenie zostało rzucone na pożegnanie. Opowiadanie na podstawie...