17. Nadzieja

195 18 160
                                        

Przez dłuższą chwilę w gabinecie panowała kompletna cisza. Sebastian toczył niemą bitwę na wzrok z naczelnikiem, który bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego przedstawioną chwilę temu propozycją.

— Czemu nie? To znowu nie taki głupi pomysł — odezwała się Justyna, przerywając uparte milczenie.

— Potrzebujemy dobrego planu i damy radę, jak zawsze zresztą — dodała trzeźwo Tosia.

Brodzki z miną niewiniątka jeszcze raz zerknął na przełożonego. Darek w zamyśleniu potarł się po brodzie.

— Musiałbym przegadać sprawę z komendantem, a dzisiaj ma wyjątkowo parszywy humor i bardzo nie chciałbym tego robić... — odparł wreszcie, co skłoniło Brodzkiego do ironicznego uśmiechu.

— Słaba wymówka — stwierdził odważnie.

Wolski posłał mu spojrzenie spod byka.

— Słabe to może być zaraz twoje położenie — rzucił wyniośle. — Uważaj na słowa i nie pyskuj, Brodzki, bo różnie się to już w twoim przypadku kończyło — dodał ostrzegawczo.

Aspirant poczekał, aż naczelnik przeniesie wzrok na coś innego niż jego oczy, i dopiero wtedy wymownie skierował spojrzenie ku niebu. Nie umknęło to uwadze Tosi, która skwitowała jego gest słabym uśmiechem. Problem Sebastiana polegał na tym, że za szybko się poddawał i był piekielnie wręcz niecierpliwy. Postanowiła pokazać mu, jak naprawdę rozwiązuje się takie problemy.

— Darek, naprawdę myślę, że komendant nie będzie jakoś szczególnie niezadowolony, kiedy usłyszy naszą propozycję. Może te działania operacyjne przyczynią się do postępów w sprawie? Nigdy nie wiesz... — rzuciła chytrze, patrząc twardo prosto w oczy przełożonego.

Nadkomisarz westchnął ciężko.

— Dobra, porozmawiam z nim i dam wam znać — odparł wreszcie po długiej chwili ciszy. — A teraz możecie już wracać do obowiązków — dodał, by jakoś wygonić ich z pokoju.

Cała trójka zgodnie pożegnała się, a chwilę później już ich nie było. Został sam z własnymi myślami. Zawiesił spojrzenie na leżącym nieopodal telefonie. Przez dłuższy moment wpatrywał się w urządzenie tak jakby stanowiło dla niego jakieś zagrożenie. Wreszcie wziął je do ręki, otworzył nawet listę kontaktów i odszukał odpowiedni numer, ale na tym jego poczynania się skończyły.

Nie mógł tak pochopnie podejmować decyzji. Musiał jeszcze raz wszystko dobrze przemyśleć, zanim zadzwoni do komendanta. Nie wiedział wprawdzie, dlaczego aż tak obawiał się zaproponowanych przez Sebastiana działań operacyjnych. Takie akcje nie były przecież żadną nowością dla policjantów — wręcz przeciwnie, stanowiły nieodłączną część służby czy to pionu prewencji, czy kryminalnego. Nie miał żadnych realnych podstaw, by wątpić w zdolności swoich podwładnych, a jednak coś kazało mu myśleć, że nie wszystko w Krzesikowie mogłoby pójść zgodnie z planem.

Przestraszył się nie na żarty, kiedy telefon gwałtownie zawibrował w jego dłoni, a na wyświetlaczu pojawiło się imię oraz nazwisko komendanta. Szybko uspokoił oddech, odchrząknął i po sekundzie odebrał przychodzące połączenie.

— Słucham — mruknął wciąż jeszcze nieco zdławionym głosem.

— Zbierz z wydziału kilku chłopaków do NOPu*. Brakuje mi dosłownie trzech osób, a chwilę temu dzwonił wojewódzki, że za pół godziny podjedzie bus — poinformował krótko komendant.

— Jakieś szczególne życzenia co do osób? — zapytał dla upewnienia nadkomisarz.

Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza.

Czerwony sweterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz