12. „Z przyzwyczajenia"

184 17 109
                                    

Patrzyła w swoje lustrzane odbicie, kiedy szybko zapinała zamek wiatrówki. Jej oczy aż pociemniały od gniewu, jakim cała płonęła. Była wściekła na Dawida za wiele rzeczy, ale ta jedna przeważyła szalę. Nienawidziła, kiedy ktoś podejmował tak niesamowicie ważne decyzje bez niej. Czuła się odsunięta na bok jak najgorszy śmieć. A przecież w tym związku oboje powinni grać tak samo ważną rolę!

Mocny uścisk na ramieniu przez moment zatrzymał ją w miejscu. Obejrzała się z wściekłością na płonące złością tęczówki partnera. Stanowczo zacisnął na jej ciele dłoń, aż Aleksandra poczuła realny, bardzo wyraźny ból. Syknęła cicho, próbując się wyrwać.

— Puść mnie! — warknęła, nim gwałtownie wyszarpnęła się mężczyźnie.

Miała dużo siły i nawet w tej sytuacji dała radę ją zademonstrować. Nie była tak słaba, za jaką ją uważał.

— Nigdzie nie idziesz — wycedził przez zaciśnięte zęby, co skomentowała jedynie kpiącym, niemal histerycznym śmiechem.

— A właśnie, że idę. — Zbliżyła się do jego twarzy na tyle, że czubki ich nosów niemal się ze sobą zetknęły. — Mam już dość tego, że mną rządzisz — dodała szeptem. — Prędzej czy później to do ciebie wróci, Dawid — dodała złowrogo, po czym gwałtownie odsunęła się, zabrała z szafki na buty telefon i wyszła z mieszkania, trzaskając drzwiami.

Z furią łupnął pięścią w zamkniętą już płytę. Zapiekło, ale nie na tyle, by uśmierzyć jego gniew. Ponowił cios jeszcze raz, tym razem w ścianę. Teraz poczuł już faktyczny ból, który w delikatnym stopniu ostudził jego rozszalałe emocje. Wiedział, co pomoże mu się wyciszyć jeszcze lepiej.

Szybko wydobył z kieszeni telefon i wybrał odpowiedni numer.

Halo?

Adrian, dzisiaj o dwudziestej na rynku. Muszę się napić — rzucił krótko.

Po drugiej stronie usłyszał beztroski śmiech przesycony ironią.

Znowu się pokłóciliście, co? — zadrwił jego brat.

— Tak właściwie, to już się rozstaliśmy. Zaręczyny też są nieważne. Powiedziała, że więcej do mnie nie wróci — odparł, biorąc głębszy oddech.

Adrian ponownie parsknął śmiechem.

— I tak jej nie lubiłem.

Uważaj, co mówisz. Cześć — uciął stanowczo, nim połączenie dobiegło końca.

Pozostał on, urywany sygnał w słuchawce i puste mieszkanie. Chwilę temu sprzedał samochód, byle tylko jakoś spłacić gigantyczne zadłużenie, które bądź co bądź było jej winą. Nie zamierzał odpuścić kobiecie, którą do dzisiaj nazywał swoją narzeczoną. Na pewno nie teraz, kiedy został sam z ogromnym długiem na koncie, a naciski na jego spłatę znacząco rosły.

***

Tosia po raz pierwszy od zamierzchłych czasów ubierała się bez pośpiechu na służbę. Wyjątkowo spokojnie zakładała najpierw kamizelkę balistyczną do skrytego noszenia, a na nią czarną bluzę z kapturem. Potem standardowo już skompletowała pas, sprawdziła broń i umieściła ją w kaburze. Dodatkowy magazynek wylądował w ładownicy, a po chwili policjantka zamknęła sejf, schowała go na miejsce i odeszła do kuchni. Wyjęła z lodówki jedzenie przeznaczone dla psów, po czym nałożyła poporcjowane kawałki surowego mięsa do misek. Przeszła do salonu, by otworzyć drzwi prowadzące na taras. Przywołała do siebie psy, a kiedy już owczarki znalazły się w środku, na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech. Mogła spokojnie wyjść na komendę.

Czerwony sweterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz