Dzień dobry 😁 jak tam Wam mija narodowa kwarantanna? Pierdolca idzie dostać... Dobrze, że piszę, bo bym nie wiedziała, co ze sobą zrobić, a tak zawsze jakoś czas zleci...
Louis obudził się i przez chwilę próbował znaleźć śpiącego obok Harry'ego, ale usiadł gwałtownie, kiedy uświadomił sobie, że młodszego nie było w łóżku, a jego strona była już zimna.
– Harry? – powiedział lekko przerażony i spojrzał na zegarek, była prawie dziewiąta, więc wyskoczył z łóżka, łapiąc po drodze swoje okulary i zakładając je na nos, i owijając się szlafrokiem należącym do młodszego, ale nic nie poradził, że wisiał akurat na krześle. Właściwie nie robił nic złego, ten szlafrok był kiedyś jego, zanim nie oddał go młodszemu.
Zbiegł na dół, wołając go, jednak odpowiedziała mu całkowita cisza i pierwsze, o czym pomyślał to to, że Harry'emu znowu coś głupiego strzeliło do głowy.
– Harry? – powiedział, wchodząc do kuchni i rozglądając się uważnie, jednak jedynym, co znalazł był talerz kanapek przygotowany przez młodszego.
Wyszedł na zewnątrz i ruszył przez podwórko.
– Harry? – odezwał się po raz kolejny.
Zwierzęta chodziły sobie swobodnie, więc wpadł do stodoły i dopiero tam trafił na chłopaka, który zbijał ze sobą jakieś deski. Ten spojrzał na szatyna kompletnie zaskoczony jego nagłym wtargnięciem.
– Przestraszyłeś mnie – powiedział Tomlinson, po czym podszedł do niego i pogładził dłonią jego twarz. – Myślałem, że znowu przyszło ci do głowy coś głupiego.
– J-ja – zająknął się Harry. – Chciałem tylko zrobić w kurniku zagrodę dla kurczaków, kiedy oni przyjadą... Boję się, że sobie z nimi nie poradzą.
Louis uśmiechnął się lekko.
– Masz rację, oni sobie nie poradzą, ale mogłeś mnie obudzić, pomógłbym ci.
Harry usiadł na deskach i po prostu przytulił się do szatyna, obejmując go w pasie.
– Przepraszam, nie chciałem – powiedział, czując się naprawdę winny, że tak przestraszył Louisa.
– Już w porządku – odpowiedział szatyn, odsuwając się i kucając przed młodszym. – Pójdę się przebrać, a ty poczekaj na mnie z tym wszystkim – poprosił.
Harry pokiwał głową, więc Louis wstał i pocałował go krótko, po czym ruszył do wyjścia.
– Zjedz śniadanie – powiedział za nim Harry.
Szatyn przytaknął i wyszedł ze stodoły, a Harry uśmiechnął się do siebie. Naprawdę nie chciał tak bardzo przestraszyć starszego, ale to było miłe, że tak się o niego martwił, poza tym słyszał, co Louis powiedział, kiedy myślał, że już spał i to sprawiało, że czuł, jak jego żołądek przewracał się do góry nogami ze szczęścia. Marzył, żeby ktoś w ogóle go kiedyś pokochał i wreszcie trafił na taką osobę. Cudownego człowieka, który traktował go jak równego sobie, pomimo że jak najbardziej mógł się wywyższać, był bogaty i sławny, a on był tylko najzwyklejszym Harrym.
Louis poszedł do domu, szybko wszedł na piętro, gdzie w sypialni przebrał się w pierwsze lepsze ciuchy, po czym zszedł na dół. W kuchni zrobił sobie kawę, w międzyczasie zjadając szybko dwie kanapki, a trzecią, razem z kubkiem wziął w ręce i wyszedł na zewnątrz, od razu kierując swoje kroki do stodoły. Zdziwił się, że Harry grzecznie na niego czekał, głaskając jednego z ich kotów. Harry jakoś je nazywał, ale on i tak ich nie odróżniał. Kupował im mleko i karmił, a one robiły sobie, co chciały. Naprawdę rzadko bywały w domu.
Podszedł i przysiadł obok młodszego, chcąc w spokoju zjeść i napić się kawy, ale zanim zdążył to zrobić, wszystkie kury nagle znalazły się wokół niego i Louis spojrzał na nie, unosząc brwi.
– Co one wyprawiają? – zapytał.
– Widzą, że coś jesz, więc przyszły, żebyś się z nimi podzielił – odpowiedział od razu Harry.
– Ale to moja kanapka.
Chłopak zaśmiał się, patrząc z politowaniem na Louisa. On dalej nie rozumiał wielu rzeczy, tym bardziej jeszcze nie rozumiał zwierząt.
– Ich to nie obchodzi – stwierdził i dokładnie w tym momencie na Louisa wskoczyła jedna z kur. Biała i Harry dobrze wiedział która.
– Amelio – zaśmiał się i ściągnął ją z szatyna, odkrywając, że przy okazji oblała go kawą.
Louis odstawił szklankę i przetarł ręką spodnie, kręcąc przy okazji głową. Na szczęście nie był bardzo mokry, ale i tak spodnie nadawały się do prania. Nie spodziewał się, że Amelia po prostu wyrwie się młodszemu i ukradnie mu chleb, po czym pobiegnie z nim przed siebie, a za nią cała reszta kur.
– Hej! – krzyknął za nią Tomlinson, kiedy dotarło do niego, co się stało. – To nie było miłe – stwierdził, kiedy Harry obok niego wybuchnął śmiechem.
– Kury tak mają – powiedział i roześmiał się jeszcze bardziej na widok oburzonej miny szatyna.
Louis spojrzał na niego i sam uśmiechnął się od ucha do ucha. Może ta cała sytuacja faktycznie była zabawna. Złapał młodszego i popchnął do tyłu, a sam zaraz upadł obok niego na kupkę siana, która jeszcze tam była.
– Tak cię to bawi? – zapytał, zaczynając łaskotać chłopaka, a Harry roześmiał się jeszcze głośniej.
– Louis, przestań – odezwał się cicho, jednak nie mógł przestać się śmiać. – Proszę.
Tomlinson połaskotał go jeszcze chwilę, po czym zabrał ręce i ciężko dysząc, położył się obok młodszego. Nie mógł uwierzyć, jak bardzo zmienił się przez ten czas tutaj, odzyskiwał radość życia i chociaż kiedyś w życiu nie robiłby takich rzeczy jak teraz, to one zaczęły mu sprawiać radość, a to wszystko dzięki jednemu, nieśmiałemu chłopakowi.
Kiedy w końcu Harry'emu udało się złapać oddech, spojrzał na szatyna, który przez cały czas przyglądał mu się uważnie. I Louis wyciągnął kilka źdźbeł uschniętej trawy z jego teraz już rozczochranych loków. Młodszy oczywiście zarumienił się od razu i przekręcił. Oparł głowę na ręce.
– Słyszałem, co powiedziałeś wczoraj – oznajmił.
Louis zmarszczył brwi, nie wiedząc, o co mu chodziło, za to młodszy pochylił się i musnął swoimi jego wargi. Tak naprawdę nadal nie wiedział, czy bardziej się tego wszystkiego boi, czy nie, ale był przekonany, że całym sobą lgnął do Louisa i nie umiał się przed tym powstrzymać.
Złapał jego dłoń i położył ją na swoim boku. Mógł teraz błagać Boga czy wszystkie inne bóstwa świata, żeby wreszcie pokonał strach przed tym, kim był, ale jedynym, kogo o to poprosił, był Louis. Wiedział, że tylko on umiał to sprawić.
– Spraw, żebym się nie bał – powiedział cicho.
– Co? – zapytał odruchowo szatyn.
Był tak blisko młodszego, że z trudem zachowywał trzeźwość umysłu, ale nie chciał nic robić, nie chciał po raz kolejny przestraszyć go, chociaż najchętniej pokazałby mu teraz, jak bardzo go kochał, w ten fizyczny sposób. Był pisarzem, więc chyba mógł to ująć w ten sposób – chciał go zabrać do gwiazd i sprawić, że Harry poczuje się najbardziej wartościowym człowiekiem, na tym beznadziejnym świecie.
– Dotykaj mnie, proszę – wyszeptał mu w usta młodszy z lekkim strachem przed tym, co miał zamiar teraz zrobić.
– Harry... – odezwał się cicho szatyn. Właściwie mógł odetchnąć z ulgą, bo Harry chciał tego samego, co on. Wręcz otrzymał pozwolenie na to, żeby sprawić, żeby poczuł się wartościowy i kochany. I Louis miał zamiar włożyć w to tyle miłości, ile tylko się dało. Sprawić, żeby Harry czuł to w każdym jego dotyku.
Przekręcił ich tak, że znalazł się nad młodszym i przez dłuższą chwilę patrzył mu prosto w oczy, szukając zapewnienia, że może to zrobić. W tych pięknych tęczówkach jak zawsze była pewna doza strachu, ale teraz także determinacja.
Mógł jedynie domyślać się, jak ciężko było Harry'emu pogodzić się z tym, kim był. Był przykładem, jak bardzo ludzie mogą zniszczyć drugiego człowieka, ale Louis wiedział, że był również kwiatem, który teraz, otoczony wreszcie właściwą opieką, rozkwitnie.
Harry przygryzł wargę, patrząc uważnie na Louisa i czekając na jakąś reakcję. Może jednak nie powinien tego mówić? Może to było niewłaściwe?
– Wyglądasz zabawnie z sianem we włosach – odezwał się nagle Louis. – Bądź co bądź pasuje ci ono. Zawsze wyglądasz pięknie.
Harry uśmiechnął się od razu, czując jednocześnie przyjemne łaskotanie w brzuchu, ale zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, poczuł delikatne muśnięcie ciepłych warg szatyna na swoich. Od razu oddał pocałunek. Nie miał pojęcia, jak Louis to robił, ale czuł się przy nim naprawdę kochany i bezpieczny.
– Ty też wyglądasz śmiesznie – powiedział Harry, wplatając palce we włosy starszego, kiedy ten zaczął delikatnie całować go po szczęce.
– Dla ciebie mogę wyglądać nawet jak idiota, jeśli zechcesz.
– Nie chcę, boję się tylko, że kiedyś znikniesz – odpowiedział Harry i Louis natychmiast przerwał, żeby odsunąć się lekko i spojrzeć na niego.
– Nie zrobię tego, chyba że sam każesz mi odejść. Harry... – zawahał się, nie wiedząc, czy to powiedzieć. – Nie wiem, co mną kierowało, że tutaj przyjechałem, ale byłem wtedy zupełnie innym człowiekiem, potrzebowałem natchnienia i zmian, ale nie żałuję swojej decyzji, bo gdybym nadal tkwił w Nowym Jorku, nie poznałbym tego, o wiele lepszego życia. Nie spotkałbym ciebie. Jesteś moim natchnieniem – powiedział i pochylił się, żeby znowu pocałować młodszego.
– Pokaż mi to – odpowiedział Harry. – Kochaj mnie.
– Zrobię to – usłyszał w odpowiedzi. – Obiecuję.
CZYTASZ
Inside these pages you just hold me
Fanfiction[[ Inside these pages you just hold me - część 1 ]] Była wiosna 1964 roku, kiedy Louis wprowadził się do ogromnego domu w niewielkiej miejscowości na wschodzie USA, razem w XVII wiecznym dworkiem dostając dwa konie, pięć kotów, szesnaście kur, kogu...