Z ogłoszeń: będą dwa rozdziały w tygodniu, jeszcze nie wymyśliłam w jakie dni, ale to zrobię, piątki zostają 😁
Faktycznie Harry porozmawiał trochę z panem Tomlinsonem, chociaż nadal miał się na baczności po tym, jak starszy go pocałował, teraz jednak jeszcze bardziej nie wiedział, co o tym myśleć, kiedy widział tamtą dwójkę. Mimo wszystko spędził bardzo miło czas tutaj, przy ognisku, z tymi mężczyznami, a najbardziej zachwycony był ich opowieściami.
– Jest późno, pójdę już – odezwał się, wstając w miejsca i Louis natychmiast zrobił to samo.
– Odprowadzę cię – powiedział.
– Nie, panie Tomlinson, nie trzeba – odpowiedział Harry od razu.
– Jest późno, nie puszczę cię samego – stwierdził Louis, ale taki właśnie miał zamiar, nie mógł pozwolić, żeby Harry wracał o tej porze zupełnie sam.
– Nie, proszę pana – zaprzeczył Harry. – Poradzę sobie.
Chciał ściągnąć płaszcz i oddać go szatynowi, ale ten zatrzymał go, nie był mu potrzebny, a Harry nie mógł marznąć. Chłopak zarumienił się wściekle, czując, że nieważne, co powie, pan Tomlinson i tak nie ustąpi. Z jednej strony bał się iść z nim w środku nocy, ale z drugiej zdecydowanie bezpieczniej byłoby dla niego, gdyby jednak nie szedł sam.
– Dobranoc – powiedział i ruszył w stronę domu, żeby zabrać prezenty od pana Nialla, a Louis podreptał za nim.
Nie odzywali się do siebie ani słowem. Harry wszedł do środka i wziął sporą torbę, w której były nie tylko słodycze, ale również kilka ubrań i chociaż ich nie chciał, to musiał je wziąć, bo jak się okazało, pan Horan był jeszcze bardziej uparty niż on. I właściwie chłopak teraz zastanawiał się, jak to wszystko wniesie do domu, ale nie mógł doczekać się, kiedy przymierzy te wszystkie kolorowe materiały. Były dziwne, jednak z drugiej strony pociągające. Zawsze wszyscy uważali go za dziwaka, więc może coś takiego będzie do niego pasowało. Będzie musiał je jedynie dobrze ukryć w swoim pokoju. Oboje wyszli na zewnątrz i ruszyli w stronę domu Harry'ego, chociaż Louis nie miał pojęcia, gdzie on był, zdał się jednak całkowicie na młodszego, idąc obok.
– Cieszę się, że zostałeś – odezwał się w pewnym momencie szatyn. – Mam nadzieję, że miło spędziłeś czas.
– Tak, proszę pana, dziękuję, było naprawdę miło – odpowiedział Styles, rumieniąc się ponownie i dziękując w duchu, że było ciemno.
Przy panu Tomlinsonie chyba za każdym razem czuł się dziwnie i nie umiał tego wyjaśnić. Denerwował się, chociaż tamten zawsze był dla niego miły i chętnie z nim rozmawiał. Nie traktował go jak wszyscy inni – gorzej.
Louis uśmiechnął się od razu. Liczył, że Harry'emu się spodoba i mógł odetchnąć z ulgą, że się udało, ale od ich krótkiej rozmowy na temat jego studiów coś go trapiło. Może nie powinien, ale gdzieś w środku czuł, że musi o to zapytać.
– Harry – odezwał się. – Może nie powinienem, ale te pieniądze, które odkładasz... Są na studia? – zapytał.
Młodszy zawahał się przez moment, zanim odpowiedział. Nie pojmował, dlaczego jego pracodawca tak szybko go rozszyfrowywał.
– Tak – potwierdził cicho. – Tak przypuszczam.
– Pewnie będziesz chciał się wyprowadzić.
Harry przygryzł wargę.
– Myślę, że tak – odpowiedział.
– Szkoda, polubiłem cię – powiedział bez zastanowienia Louis, na co Harry o mało się nie zatrzymał, ale w ostatniej chwili udało mu się opanować i iść dalej. Nie miał pojęcia, co miałby odpowiedzieć, czy w ogóle powinien coś powiedzieć, więc wymamrotał jedynie ciche „dziękuję" pod nosem.
Przez resztę drogi nie odzywali się już do siebie, jedynie idąc pustymi drogami. Otaczała ich całkowita cisza, bo przecież o tej porze wszyscy spali, oczywiście do czasu, aż nie zbliżyli się wystarczająco do domu Harry'ego.
– To tutaj – odezwał się wtedy młodszy. – Dziękuję za odprowadzanie mnie. Dobranoc, proszę pana.
– Dobranoc, Harry – odpowiedział Louis.
Przez chwilę miał ochotę znowu pocałować tego chłopaka, ale powstrzymał się. Nie mógł po raz kolejny tego zrobić i go przestraszyć. Nie, kiedy znowu zaczął odbudowywać jego zaufanie do siebie. Pozwolił mu odejść, odwracając się po chwili i samemu odchodząc, jednak odwrócił się ponownie, słysząc szybkie kroki.
Harry odbiegł i zniknął między domami, ukrywając się przed panem Tomlinsonem. Po cichu podszedł do drzwi i złapał za klamkę, ale tak, jak się spodziewał, było zamknięte, więc przeszedł kawałek w stronę garażu. Nikt o tym nie wiedział, ale za rynną ukrywał dodatkowy klucz. Wyciągnął go, starając się robić jak najmniej hałasu i po chwili wszedł do domu. Zamknął drzwi za sobą i bezszelestnie ruszył na górę. Dopiero kiedy dotarł do swojego pokoju, odetchnął z ulgą, że nikt go nie zauważył. Gdyby jego ojciec dowiedział się, że wrócił o tej porze, dostałby niezłe lanie, więc teraz miał zamiar przespać się chwilę, a później znowu wymknie się z domu niezauważony. Zanim jednak się położy, musiał schować swoje prezenty.
Zaświecił niewielką nocną lampkę i podniósł łóżko, w którym miał mały schowek. Wyciągnął wszystko z torby i ułożył starannie, po czym upewnił się, że nic nie było widać, ściągnął ubranie i położył się. Musiał jutro pamiętać, żeby odnieść panu Tomlinsonowi płaszcz, w którym przyszedł i dobrze by było, gdyby rano wziął jakąś kąpiel. Ułożył się wygodnie, starając się myśleć o miejscach, o których tamci mężczyźni wspominali przy ognisku. Marzył, żeby je odwiedzić. Może chociaż mu się przyśnią?
Tak naprawdę Harry nie spał całą noc. Był pogrążony w półśnie, a kiedy tylko zaczęło świtać, wymknął się z domu, żeby czasami nie spotkać swojej rodziny. Nie miał ochoty się tłumaczyć, tym bardziej nie miał ochoty dostać lania, chociaż wiedział, że ojciec i tak prędzej czy później go dorwie, a im później, tym gorzej dla niego. Mimo wszystko gdzieś w duchu liczył, że uda mu się go unikać wiecznie.
Nie poszedł od razu do pana Tomlinsona, wybrał się najpierw nad staw, na który obiecał kiedyś zabrać swojego pracodawcę. Musiał przemyśleć sobie kilka rzeczy.
Szedł dobrze znaną ścieżką, aż dotarł do celu, a jego myśli krążyły wokół czwórki mężczyzn, którzy pewnie jeszcze smacznie spali w dworku starej Addie. Czuł, że kiedy pan Tomlinson wrócił, mógł jeszcze długo siedzieć przy ognisku z przyjaciółmi i nadrabiać stracony czas, ale on już nie chciał tam być, bo przez nich wszystkich miał okropny mętlik w głowie.
Zatrzymał się na brzegu stawu i trącił butem wodę, po czym postanowił, że przedostanie się na wysepkę całą zarośniętą płaczącymi wierzbami, które już zazieleniły się w tym roku. Lubił przychodzić w to miejsce, bo zazwyczaj było tutaj pusto i cicho, a kiedyś, podczas kąpieli, odkrył, że w jednym miejscu jest na tyle płytko, że na wysypkę można dostać się po prostu brodząc w wodzie. Ściągnął więc buty i spodnie, po czym wziął je w ręce i powoli wszedł do zimnej wody. Przez moment skrzywił się, czując, jak bardzo była jeszcze zimna o tej porze, jednak szedł dalej, odnajdując pod stopami podwodną ścieżkę. Przeszedł nią z wodą sięgającą mu do połowy ud, żeby dostać się na wysepkę, po czym odczekał chwilę, żeby chociaż odrobinę wyschnąć i ubrał się. Poszedł usiąść pod swoim ulubionym drzewem, opierając plecy o pień i ponownie pogrążając się w myślach.
Starał się zrozumieć zachowanie pana Nialla i pana Liama, a zwłaszcza to, dlaczego byli szczęśliwi. Przecież byli chorzy, a nawet opętani, jak twierdzili niektórzy. Mimo wszystko wyglądali, jakby wcale się tym nie przejmowali. Nie pojmował tego.
Wydawali mu się naprawdę miłymi i dobrymi ludźmi, i wcale nie byli odmieńcami, jak mu zawsze wmawiano, chociaż faktycznie byli odrobinę dziwni, jednak Harry mógłby to uznać jako coś dobrego. Poznali świat i to na pewno był wpływ innych kultur, to dlatego wydawali mu się tak odmieni, zresztą jak pan Tomlinson. Nie mógł się z nimi równać, kiedy on tylko marzył.
Zignorował burczenie w brzuchu i właśnie wtedy przyszły mu na myśl czekoladki od pana Nialla. Nawet ich nie próbował, ale wiedział, że na pewno nie zje ich wszystkich na raz. Były dla niego zbyt cennym skarbem, w końcu były namiastką Paryża, świata innego niż ten, w którym żył. Powinien ich spróbować, kiedy wróci wieczorem do domu. Pewnie był tak delikatne, jak pocałunek pana Tomlinsona.
Zarumienił się wściekle na samą myśl o tym, co stało się w gabinecie starszego mężczyzny. Tego również nie mógł pojąć. Nie miał pojęcia, dlaczego szatyn to zrobił i już nawet nie chodziło o to, że to było coś złego, ale dlaczego pan Tomlinson pocałował właśnie jego – tego dziwaka od Stylesów.
W jego głowie było zdecydowanie zbyt dużo pytań.
Posiedział jeszcze kilka minut, po czym wstał i znowu ściągnął swoje rzeczy, żeby przejść przez zimną wodę na drugi brzeg. Posiedziałby tutaj o wiele dłużej, gdyby nie wyganiał go stąd jego domagający się jedzenia żołądek. Ubrał się szybko i ruszył do domu pana Tomlinsona, mając nadzieję, że w domu zostawił wszystko tak, żeby wyglądało, jakby nie wrócił na noc. Jego ojciec i tak pewnie go zabije za to, że nie oddał mu pieniędzy z ostatniego tygodnia.
Kilka minut marszu później otworzył kuchenne drzwi i wszedł do środka. Na dworze szybko zmieniała się pogoda, jakby zbierało się na deszcz.
– Witaj, Rozalio – przywitał się. – Jak nasze dzieci? Urosły od wczoraj? – zapytał, kucając obok skrzyni na drewno, która oddzielała go od nich i wyciągnął rękę. – Cześć, moje śliczności – zaśmiał się, głaskając kilka.
Może powinien namówić pana Tomlinsona do zakupu kilku kaczek? Małe kaczątka były równie urocze. Albo prosiaczków.
Wstał po chwili, żeby zrobić sobie jakąś kanapkę. Na szczęście jego pracodawca nie miał problemu z tym, że tutaj jadł, a wręcz przeciwnie namawiał go do wspólnych posiłków, chociaż Harry, jako jego pracownik, nie powinien z nim jadać. Pan Tomlinson był jednak uparty i Harry nie miał zbyt wiele do powiedzenia, jeśli o to chodziło.
Zrobił sobie kanapkę z szynką i wyszedł z nią na zewnątrz, żeby zająć się resztą zwierząt. Zwykle do śniadania pił jeszcze herbatę, ale dzisiaj wypije ją później, kiedy będzie przygotowywał śniadanie dla pana Tomlinsona i jego gości.
Wiedział, że dzisiaj będzie ich uważnie obserwował, chcąc rozwiązać zagadkę ich szczęścia. Może wtedy znajdzie też odpowiedzi na kilka pytań krążących po jego głowie.
CZYTASZ
Inside these pages you just hold me
Fiksi Penggemar[[ Inside these pages you just hold me - część 1 ]] Była wiosna 1964 roku, kiedy Louis wprowadził się do ogromnego domu w niewielkiej miejscowości na wschodzie USA, razem w XVII wiecznym dworkiem dostając dwa konie, pięć kotów, szesnaście kur, kogu...