46. Olivia

27.5K 809 103
                                    

Pożegnała się z doktorem i jak najszybciej zaczęłam się przebierać w szare dresy i koszulkę w tym samym kolorze. Nie pomijając bielizny. Płacze cały czas. Nie mogę dopuścić do siebie myśli, że już nigdy nie usłyszę jego szorstkiego, męskiego głosu. Łzy powoli utrudniają mi normalne funkcjonowanie. Głowa zaczyna mocno boleć. To pewnie od nadmiaru tego wszystkiego. Już nawet nie obchodzi mnie to, że na dworzu jest ciepło, a ja ubieram dresy. Szczerze mówiąc mam to daleko w poważaniu.

Pakuję do sportowej nerki wszystko co potrzebne i przechodzę drzwiami do garażu. Biorę do ręki pierwsze z brzegu kluczyki. Naciskam na pilocie guzik. Auto wydaję charakterystyczny dźwięk, lampy migają jeden raz. Otwieram garaż pilotem i wsiadam do jednego z trzech aut.
Wiem, że w takim stanie nie powinnam kierować, ale co mam zrobić? Automatycznie znowu wybucham płaczem. Opieram czoło na kierownicy.

Umarł. Dobrze wiem, że to miało się zakończyć, ale nie chciałam, żeby umarł. Patrzę w dal. Pada. Jeszcze tego brakowało. Może i przeszliśmy razem dużo, ale nawet największemu wrogowi nie życzę śmierci. Niezdarnie wkładam kluczyk do stacyjki i przekręcam. To wszystko pachnie nim. Nienawidzę teraz siebie, że ostatnie co zrobiłam to nakrzyczałam na niego i uderzyłam.

– Kurwa, czemu?! – krzyczę z całych sił by sobie ulżyć, ale dalej czuję się beznadziejnie. Nie tak to miało się zakończyć. Czuję się jakby serce rozrywało mi się od środka. Jestem bezradna. Czemu tu jeszcze do cholery kogoś nie ma?!

Zrobiłbym wszystko by znów zobaczyć ten jego uśmiech, od którego miękły mi kolana. A serca zatrzymywało się na moment. Klatka piersiowa szybciej się unosiła. Adrenalina władała całym moim ciałem. Nagle było duszno, a jego usta by zbliżały się do moich niebezpiecznie blisko...
Patrzylibyśmy sobie w oczy, a w myślach przeklinali swoje imiona.

Powoli wyjeżdżam z garażu. Uprzednio włączając GPS. Zamykam garaż i podjeżdżam pod bramę. Urochamiam wycieraczki, który nie nadążają, tak mocno pada. Wyjeżdżam i zamykam  bramę pilotem. GPS nakazuję jechać w lewo tak też robię. Deszcz, który pada przypomina mi moje morze łez. I bardziej dołuję. Bądź silna Olivia on by tego chciał. W oddali słyszę jego głos.

Nie radzę Ci nic kombinować. Wiem o tobie wystarczająco dużo...

Musisz spłacić swój dług, inaczej cię zniszczę...

Tak, nie jesteś mi do niczego potrzebna. Masz rację...

Nie powinno cię tu być...

Tak cholernie cię przepraszam. Nie powinienem cię popychać w tym momencie. Wiedz, że się nie zmienię i na pewno to nie jest ostatni raz, gdy takie coś cię spotyka. Przepraszam za to od razu. Gdy jestem na sile by to powiedzieć, bo później może być za późno. Diabeł nigdy nie stanie się człowiekiem...

Jego słowa nabierają teraz całkowicie innego znaczenia.
Jadę tam gdzie wskazuję wyświetlacz GPS. Przybliżam głowę do szyby, bo ciężko mi coś zobaczyć przez ten deszcz. Pragnę teraz by czas się cofną. Bym jednak za nim pobiegła. Pragnę zrobić wszytko by temu zapobiec. Jednak czasu nie cofnę, muszę być silna dla samej siebie.

Dam radę. Tak jak było mówione na początku. Tak trudno jest przyjąć do wiadomości, że w taki sposób się pożegnaliśmy. Jestem na siebie wściekła. Może i miałam powód, ale teraz to się nie liczy. Liczy się to by znaleźć tego sukinsyna, który go postrzelił. Zrobię wszystko by spotkał go taki sam los i to z moich rąk. Obiecuję, zabiję go. I w dupie mam to, że mogę trafić za kraty, w tej chwili najmniej mnie to interesuję. Pokazuję mi, że powinnam być na miejscu za jakieś pięć minut. Poluźniam uścisk na kierownicy. Ręcę mi się spociły i pocą cały czas. Jest trudno, na pewno, ale to nie koniec świata. Miałam żyć bez niego, ale on nie miał być pod piachem. Jak zawsze los robi mi pod górkę. Najpierw ojciec, później znienacka choroba mamy, później wypadek i teraz to. Zniosłam to jak mnie traktował i zaniosę jeszcze więcej. Mam odzyskać lepsze jutro, a tym czasem wróciłam na punkt wyjścia. Z daleka widzę ogromny budynek. Cholera, jest piękny. Zjeżdżam na parking i parkuję. Szybko wychodzę z auta. Wyjmuję z husteczkę i wycieram nią swoją twarz. Łapię za klamkę. Wchodzę do szpitala. Widzę mężczyznę w charakterystycznym dla lekarza stroju. Idzie w moją stronę.

– Panna De Luca? – pyta. Biorę głęboki oddech. Już sam fakt, że jestem w szpitalu przyprawia mnie o mdłości.

– Tak, to ja – mówię szeptem.

– Rozumiem, że to jest dla pani trudna sytuacja. Sam straciłem żonę. Pożegna się pani z mężem, a póżniej pójdziemy do mojego gabinetu – przytakuję. Widać, że lekarz jest młody. Ma czarne krótko przystrzyżone włosy. Jest lekko umięśniony. Idę przy jego boku. Mijamy pielęgniarki i ludzi. Panuję tu duży ruch pomimo tego, że jest godzina za dziesięć dwunasta w nocy.

Idziemy do windy. Lekarz naciska guzik na drugie piętro.

– Jeśli pani chcę to może pani porozmawiać z naszą psycholog. Będzie pani o wiele lżej – patrzy na mnie. Nie wolę przeżywać to sama.

– Nie, dziękuję. Myślę, że dam radę – nie jestem w nastroju do rozmów, a mój nastrój pogorsza się z każdą sekundą. Winda zatrzymuje się i idziemy korytarzem gdzie nie ma wcelę ludzi. Zatrzymujemy się przed dużymi drzwiami.

– Proszę założyć to – lekarz podaję specjalny strój z dalej stojącego wieszaka. Otwiera mi drzwi i przepuszcza. Widzę ładną salę, ale nie przyglądam jej się za bardzo. Mój wzrok zatrzymuję się na łóżku i na jego ciele, które bezwładnie leży przykryte szpitalną kołdrą.

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Czyżby to jednak naprawdę śmierć? Jak to pisałam szczerze to się popłakałam. A smutne piosenki, których słuchałam by bardziej wczuć się w nastrój jeszcze bardziej wywołały moje łzy. 🤧🙀

Pakt z Diabłem [Zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz