1. Jestem jaka jestem.

756 32 6
                                    

W dni takie jak ten człowiek czuł, że żyje. Skwar lał się z nieba salwami, a rażące promienie słońca wcale nie sprzyjały paradowaniu po mieście tym, którzy zdecydowali się nie robić wyjątków i - tak jak ja - pozostali wierni czczeniu koloru czarnego po wsze czasy. Zaliczałam siebie do tego rodzaju osób, które w czterdziestostopniowy upał szlajały się po mieście w glanach, dżinsach i skórzanej kurtce ojca sprzed dwudziestu lat, bez względu na wszystkie wątpliwie przyjazne spojrzenia posyłane w moją stronę tak każdego lata, jak i teraz.

- Zdejmij tę kurtkę, bo zemdlejesz - usłyszałam cichy syk Ino. Rzuciłam jej rozbawione spojrzenie znad okularów przeciwsłonecznych i pokręciłam głową. - Czółko! To nie jest zabawne - nie dawała za wygraną. Skrzywiłam się, słysząc znienawidzoną ksywę. Bywały dni, kiedy już jej to nie ruszało i bywały takie, w których za użycie tego przezwiska miałam ochotę co najmniej ją uderzyć. - Co roku odstawiasz taką samą manianę i to zawsze kończy się tak samo. Moim zbieraniem cię z chodnika, bo ci się mózg przegrzał! - nakrzyczała na mnie, ocierając chusteczką pot ze skroni.

Siedziałyśmy we dwie na krawężniku przed jedynym centrum handlowym w Konoha. Jak na mieścinę położoną tylko kilkanaście kilometrów od Tokio to i tak był wyczyn. Większość ludzi wolała poświęcić te pół godziny samochodem, żeby się dostać do stolicy, ale nie my - młodzież. Nie jeżeli chodziło o awaryjne zakupy (z powodu imprezy, o której wiedział każdy już od maja) i wypad na lody (z powodu upału, zupełnie niezapowiedzianego).

- Przesadzasz - rzuciłam, objadając się swoim sorbetem.

- Jasne, jak zwykle - burknęła, kiwając głową i wprawiając w ruch swoje ogromne, złote kolczyki.

Lizałyśmy lody w ciszy i choć pot rzeczywiście lał się nam po plecach, sierpniowe słońce miało w sobie coś przyjemnego. Miałoby - pomyślałam, patrząc na swoje ciężkie buty i rękawy naciągnięte po nadgarstki.

- Dużo ci jeszcze zostało?

Zerknęłam na prawie nieruszonego loda towarzyszki. Oczywiście truskawkowego. Dla Ino nie liczył się smak, chodziło o to, że był różowy.

- Nie pospieszaj mnie - obruszyła się, dalej obrażona za to, że nic sobie nie robiłam z jej rad.

Yamanaka była tym typem przyjaciółki, która lubiła rządzić i matkować tym, których kochała. Niektórym mogło to przeszkadzać, ale ja lubiłam ją właśnie taką. Prawie zawsze miała rację.

- Aleś ty drażliwa - mruknęłam, kończąc swojego.

Podniosłam się z krawężnika i stanęła na ulicy, nie przejmując się manewrującymi wokół nich samochodami. Wytarłam dłonie o spodnie i podałam jedną blondynce. Z początku patrzyła na nią tak, jakbym miała na niej co najmniej robaka, jednak koniec końców przyjęła moją pomoc. Zebrałam zakupy, a Ino, oczywiście nie czekając na nikogo, ruszyła przed siebie z głośnym stukotem obcasów jej złotych sandałów. Co za dziewczyna. Podreptałam za nią w kierunku jej domu. Ino mieszkała bliżej.

W cieniu zabudowań było nieco lepiej, chociaż tak właściwie zdążyłam się pogodzić z tym, że dopóki nie rozbiorę się do naga, nie poczuję różnicy.

- Co założysz? - Ino zapytała od niechcenia.

Za tym pytaniem kryła się większa potrzeba kontroli, niż mogłoby się wydawać pozornemu słuchaczowi. Westchnęłam przeciągle, wyczuwając kolejną sprzeczkę.

- Sukienkę - odpowiedziałam zdawkowo, patrząc wyczekująco w stronę sygnalizacji. Poprawiłam napięte reklamówki, modląc się, by żadna nie pękła. Potrzebowałam na gwałt klimatyzacji.

Paradise.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz