Choć była połowa stycznia, tego dnia padał deszcz ze śniegiem, zamieniając ulice w błotne powodzie bliżej nieokreślonego koloru. Tego dnia nad jego głową zawisły czarne chmury. Sasuke czuł w każdej kości, zębie i we wszystkich mięśniach, że zaraz eksploduje.
Nie mógł się skupić na lekcjach, choć wiedział, że każda niezwiązana z jego życiem prywatnym treść byłaby zbawienna.
Gdyby chociaż myśli zaprzątała mu Lo... ale i tego bogowie postanowili go pozbawić, skazując go na siedzenie z przodu klasy, podczas gdy jego niezawodny rozpraszacz mościł sobie ławkę z tyłu. Nie mógł się przecież odwrócić tylko po to, żeby na nią spojrzeć. To wyglądało by dziwnie, zrodziło by podejrzenia (niesłuszne, bo w dalszym ciągu był zdania, że absolutnie nie próbował jej wyrwać) i stanowiłoby doskonały pretekst dla nauczyciela do wyproszenia go z lekcji, a na to naprawdę nie mógł sobie pozwolić.
Pozostawało mu wlepiać szerokie z przypływu adrenaliny oczy w podręcznik. I choć zazwyczaj lubił historię, tego dnia nie potrafił zmusić się do przeczytania pojedynczego słowa.
Gdy myślał, że jego mękom nie będzie końca, zadzwonił dzwonek. To była ostatnia lekcja. Wbrew pozorom i otaczającym go entuzjastycznym rozmowom pozostałych uczniów, nie podzielał ich zapału do wyjścia. Nie – dla niego dzwonek oznaczał wyrok.
Mimo to, kierowany poczuciem obowiązku i obawą przed zwróceniem czyjejkolwiek uwagi podniósł się i spakował swoje rzeczy. Potem, czysto machinalnie - bez oglądania się na kogokolwiek - zszedł do szatni. Totalnie olewając krzyczących do niego znajomych (głównie Naruto, który miał mu za złe, że opuszcza próbę), wyszedł zmierzyć się z błotną powodzią na szkolnym parkingu.
Tuż przy bramie czekało na niego audi, obok którego stał Itachi. Palił śmierdzącego papierosa w całej swojej nonszalancji i blasku. Widok ten nie przypadł mu do gustu, ale był zbyt przejęty, by rozprawiać w myślach nad bezceremonialnością mężczyzny.
Gdy Sasuke przedarł się przez roztopiony śnieg, jego brat spostrzegł go i skinął głową. Przydeptał peta bez cienia żalu. Wsiedli do samochodu i ruszyli przed siebie.
- Wziąłem ci ciuchy na zmianę – Itachi mruknął pod nosem, skupiając wzrok na aucie przed nimi.
Sasuke obejrzał się na tylną kanapę i dostrzegł leżącą obok jego teczki papierową torbę. Sięgnął po nią pospiesznie i wyrzucił zawartość na swoje uda.
- Chcesz, żebym zatrzymał się na jakiejś stacji? – zaproponował starszy Uchiha, dalej na niego nie patrząc.
- Nie – odparł krótko, rozpinając pasy.
Kontrolka zapaliła się, bucząc irytująco. Itachi jechał dość szybko, jednak Sasuke mimo wszystko rozebrał się z kurtki i mundurka bez narzekania. Zależało mu na tym, żeby mieć wszystko za sobą. Zbytnio się denerwował, żeby przejmować się tym, czy w razie wypadku nie przebije przedniej szyby własną głową. Naciągnął na siebie czarny, luźny sweter, zmienił spodnie i dopiero gdy włożył ciepły jeszcze mundurek do torby, zapiął pasy. Całość nie zajęła mu nawet jednej piosenki.
Co teraz, gdy nie miał czym zająć rąk, a tym bardziej myśli?
Przekroczyli granice Konohy, kierując się na północ, ku mniejszym, skupionym bardziej na rolnictwie regionom. Ich celem była średniej wielkości wioska, na której obrzeżach położony był dom, który zdecydowanie wyróżniał się na tle pozostałych.
Żadna piosenka wydobywająca się z głośników nie była w stanie odciągnąć go od ponurych rozważań. Wlepiał uparcie oczy w mijany przez nich w zawrotnym i zdecydowanie nieprzepisowym tempie krajobraz, próbując uciec od własnych obaw.
CZYTASZ
Paradise.
Fanfiction(W trakcie korekty) Sasuke ma tylko siedemnaście lat. Mimo to zdążył już porządnie namieszać w życiu kilku osób. Na przykład Sakury - dziewczyny, w której kocha się jego najlepszy przyjaciel. Nie zdaje sobie jednak sprawy z rozmiaru szkód i tego, że...