Przerażało go to, że praktycznie każde ważniejsze wydarzenie w tym roku wiązało się z przebywaniem w stanach nieważkości. Czy był to powód do wstydu? Raczej tak. Czy była to już choroba? Raczej nie. Młodość miała swoje prawa. Jednym z nich był alkohol. Dużo alkoholu.
Siedział w progu pokoju swojego brata i obserwował uważnie, jak paru starszych o kilka lat od niego mężczyzn tarzało się po ogromnym łóżku, śmiejąc się z czegoś, czego on sam nie usłyszał. Zamknął z ulgą oczy, zastanawiając się w duchu, czemu do cholery zgodził się, by Itachi przyprowadził do ich domu swoich porypanych kumpli.
Jasne, rodzice wyjechali do dziadków i dzięki temu mogli sobie obydwaj nieco popuścić, ale spraszanie stada małpiszonów zdecydowanie przekraczało granice komfortu Sasuke. Może był sztywny, ale gdyby ojciec zobaczył syf walający się po podłodze wkoło niego, padłby na zawał. Wolałby oszczędzić mu tego widoku.
Od kilku lat każdy jego sylwester wyglądał dokładnie w ten sposób. W tym roku rodzice zniknęli na dłużej, po to by spędzić jak największą ilość czasu z dziadkiem, z którym, póki co, jeszcze nie było źle. Proponowali im, żeby pojechali z nimi, jednak żaden z braci nie miał nastroju na raczej depresyjne spotkanie. Wyszło na to, że zostali sami.
Itachi, jak to on, rzucił się w wir znajomych, starając się odgonić od siebie przykre myśli. Sasuke był inny – ile by dał za ciszę i samotność. Tęsknym spojrzeniem zerknął w stronę trzaskających non stop drzwi od własnego pokoju. Nawet nie chciał tam zaglądać. Oparł głowę o framugę i modlił się o to, żeby świat wokół niego umilkł choć na sekundę. No i żeby przestało mu się kręcić w głowie. Cholerni kumple Itachi'ego zawsze wiedzieli, jak go podpuścić.
Najlepsze było to, że to wcale nie u Uchihów miała odbyć się główna impreza.
Haruno też miała wolną chatę. Z jakiegoś powodu jego brat wolał najpierw pobawić się wśród swoich znajomych, a potem pójść do domu naprzeciwko. Razem ze swoimi przyjaciółmi, zaprosił też jego. Sasuke nie bardzo odnajdywał w tym logikę. Po co robić syf w dwóch domach, skoro można w jednym? Jedynym sensownym argumentem, który był w stanie wymyślić było to, że u Sakury w piwnicy były wszystkie instrumenty, a oni co roku grali na sylwestra kilka kawałków. Poza tym nic. Paczka Itachi'ego to była paczka Sakury, więc i tak w planie było spotkać się tej nocy.
Młody Uchiha skrzywił się na myśl, że różowowłosa była milej widziana wśród najbliższych osób jego brata niż on sam. Nie układało mu się to, ale nie był o Itachi'ego zazdrosny. Bardziej o to, że ta banda idiotów, którzy okupowali jego dom wiedziała o niej więcej niż on, choć spędzał z nią naprawdę dużo czasu. W jego opinii była zbyt błyskotliwa, żeby marnować czas z tymi kretynami. Było mu nawet trochę szkoda zielonookiej. Biedna, nie wiedziała, że stać było ją na coś lepszego.
Albo była po prostu bardziej otwarta, niż by sobie tego życzył.
- Ej, draniu! - Sasuke poczuł, że tuż przy jego uchu wybuchła bomba atomowa, rozsiewając wokół jego osoby fetor piwa i słonych przekąsek.
Odwrócił powoli twarz w stronę hałasu. To był tylko i aż Naruto. Kucał przy nim ze zniecierpliwioną miną.
- Czego chcesz? - brunet nie miał najmniejszej ochoty na czyjekolwiek towarzystwo, a szczególnie tego nadpobudliwego chłopaka.
Nie był sobą i choć martwiło go to nieco, nie chciał się tym z nikim podzielić. Kto wie, co by się stało, gdyby ktoś odkrył, że był najzwyczajniej w świecie wstawiony.
- Kiedy. Idziemy. Do. Sakurci - chłopak wyszczerzył się niecierpliwie. Sasuke patrzył bez wyrazu jak popijał piwo, również nie spuszczając go z oczu. - Kiedy...
CZYTASZ
Paradise.
Fanfiction(W trakcie korekty) Sasuke ma tylko siedemnaście lat. Mimo to zdążył już porządnie namieszać w życiu kilku osób. Na przykład Sakury - dziewczyny, w której kocha się jego najlepszy przyjaciel. Nie zdaje sobie jednak sprawy z rozmiaru szkód i tego, że...