- Dzień przed Wigilią był pełen pracy w domu Banachów. Mama Anny z lubością zajmowała się przygotowaniem potraw, z niewielką pomocą pierwszej córki Wiktora. Anna zaś spędzała czas w pracy, lub u pana Stefana, z którym teraz nie było już nawet kontaktu i lekarze dawali mu co najwyżej dwie, lub trzy doby życia. Pomimo całodobowej, fachowej opieki, Anna robiła co mogła, by starszy pan czół jej obecność w swoich ostatnich dniach i wyręczała pielęgniarki w wielu czynnościach. Mnóstwo czasu spędzała też we wsi Stare łąki, gdzie po nowym roku, jak zdecydowali z Wiktorem mieli się przeprowadzić. Anna wolała osobiście doglądać domu i koni, w ostatnim hołdzie dla pana Stefana, mało kiedy przyjmując pomoc Wiktora. Zegar właśnie wybił godzinę dwudziestą, kiedy Wiktorowi udało się sprawić, że mała Pola zasnęła znużona całodzienną zabawą. Postanowił wyciągnąć się na chwilę na dużym i wygodnym łóżku, by zatopić się na chwilę w myślach. Przypomniał sobie spotkanie z panem Stefanem, które zorganizowała Anna. Uśmiechnął się w duchu do tego wspomnienia, mając przed oczami obraz oczu Anny, z których promieniowało szczęście i uśmiech, że udało im się spełnić choć jedno marzenie umierającego mężczyzny. Z początku był sceptycznie nastawiony do pomysłu żony, ze względu na jedenastomiesięczną córkę, dla której przebywanie w takim miejscu nie jest niczym dobrym i odpowiednim. Obawiał się, że bojaźliwa Pola przestraszy się nowego, dziwnego miejsca i schorowanego człowieka, którego nie znała, a który tak pragnął poznać ją. Obawy Wiktora o dziwo okazały się bezpodstawne. Przerażenie dziewczynki szybko udało się wyeliminować, ale potem ciężko było zniwelować jej zainteresowanie całą aparaturą medyczną. Wiktor pomyślał o Annie, dla której ten czas był bardzo ciężki i jeszcze bardziej pracowity. Od dawna wiedział o tym, że musi pomyśleć o sfinalizowaniu ślubu, tym razem w urzędzie stanu cywilnego. Sakrament ślubu, który został im udzielony w szpitalu przez księdza, prawdziwy w całej okazałości, po dopełnieniu wszelkich formalności był w prawdzie najważniejszy, ale Annie należało się zdecydowanie więcej. Każda panna młoda marzy o sukni ślubnej z prawdziwego zdarzenia, wielkim torcie i salą weselną, z mnóstwem kwiatów, balonów, gości i muzyki. Ślub cywilny był furtką do spełnienia tego marzenia.
- Będzie tak, jak sobie zaplanowała, co do joty, z najdrobniejszymi szczegółami.
- Postanowił w duchu.
- Otworzył szufladę i wyjął z niej skrywany tam pierścionek zaręczynowy, który miał być tegorocznym prezentem pod choinką, dla jego ukochanej. Innego pomysłu, jak po raz trzeci podejść do oświadczyn niestety nie miał.
- Wiktooor! Wiktorkuuu!
- Usłyszał wołanie swojej teściowej i podskoczył wyrwany z zamyślenia. Nie zdążył nic odpowiedzieć, gdyż mama Anny wparowała do sypialni, jakimś cudem nie budząc Poli.
- Wiktosiu, wołam cię i wołam! Co ty nie słyszysz?
- Słyszę mamo, słyszę. Trochę się zamyśliłem, nie zdążyłem mamie odpowiedzieć.
- Wiktosiu, chodź ze mną do kuchni, nie mogę sobie poradzić z tymi orzechami włoskimi, a potrzebuję do serniczka. No! No! Żwawo Wiktosiu, żwawo!
- Dobrze, jednak prosiłbym mamę, żeby była nieco ciszej, Pola właśnie zasnęła.
- Aaaa, tak taaak, no oczywiście. Chodź Wiktosiu chodź, jeszcze parę słoików mi otworzysz, bo konfitury potrzebuję i grzybków marynowanych.
- Odpowiedziała tym razem szeptem.
- A te grzybki to mamie do czego?
- Zapytał gdy wyszli z sypialni Wiktora i Anny i znaleźli się w kuchni.
- No jak to do czego? Przecież o suchym pysku nie można w kuchni pracować Wiktosiu.
- Przed Wiktorem pojawiła się butelka nalewki z winogron i dwie lampki do wina.
CZYTASZ
Karetką przez życie - fanfiction o na sygnale 2
Fanfictiondalsze losy bohaterów z poprzedniej części.