Rozdział 11

111 4 0
                                    

 - Anna kończyła sprzątać łazienkę. Zawsze pilnowała, by dom wysprzątany był sterylnie. Wiktor to bardzo lubił.

- Zboczenie zawodowe chirurga.

- Pomyślała i uśmiechnęła się do wielkiego lustra, które dokładnie chwilę wcześniej umyła. Kiedy przeszła do rozmyślań nad tym, że tak właściwie nigdy nie pytała Wiktora o to, czy myśli o powrocie do zawodu chirurga, czy za tym tęskni, usłyszała kroki Wiktora za sobą.

- Co cię tak wzięło na sprzątanie?

- Odezwał się, a pytanie poprzedziło charakterystyczne chrząknięcie.

- Mówisz tak, jak bym sprzątała w domu od wielkiego dzwonu.

- Odparła szorując toaletę.

- Przepraszam, nie o to mi chodziło, po prostu...Myślałem, że też pozwoliłaś sobie na odrobinę odpoczynku.

- Odpoczęłam przez godzinkę, natomiast na więcej nie mogłam sobie pozwolić. Zosia zaraz wróci z Polą, dom jednak trzeba było posprzątać. Tata od dwóch dni jest w szpitalu i...

- No właśnie. Zaraz do niego jadę.

- Jak to? Już? Dopiero co wypocząłeś, powinieneś coś zjeść...

- Zjem wieczorem. Nie powinien być teraz sam.

- Wiktor. On nie jest sam. Nasi przyjaciele i my, co chwila się przy nim zmieniamy. Teraz jest przy nim Jarek, pisał mi smsa.

- Jezus Maria Jarek, Jarek, Jarek! Przez Jarka ojciec wylądował w szpitalu! Przez Jarka żyje w ciągłym stresie, bo czeka na niego, tęskni za nim, a on biega gdzieś za własnymi sprawami do jasnej cholery nie widzisz tego?

- Anna odłożyła detergent, którego właśnie miała użyć.

- Wiktoor! No ty chyba troszeczkę przesadzasz przez te niespełnione rodzicielskie ambicje i braterską zazdrość, bo już sama nie wiem jak mam to nazwać. Jarek bywa u ojca kiedy może...

- Tak, przy okazji opowiada rzeczy, o których ojciec wiedzieć nie powinien, wysyła mu listy...

- Zatrzymał się w połowie zdania.

- Kochanie! O czym ty bredzisz! Jakie listy, jakie rzeczy, o których ojciec nie powinien wiedzieć? Czy ty nie wpadasz w paranoję? Oskarżasz Jarka bez powodu o coś, na co nie masz dowodu, bo przecież nie słyszysz tego, o czym rozmawiają do cholery...

- Ojciec mi powiedział!

- Wpadł jej w słowo.

- No to faktycznie zmienia sprawę, ale bardzo cię proszę, nie podnoś na mnie głosu z łaski swojej.

- Powiedziała stanowczym, poddenerwowanym głosem.

- To znaczy co ci ojciec powiedział?

- Jezu! Anka! Czy to ważne? Powiedział mi o tym, że dostał od niego list, przeżywał to bardzo i stresowało go to.

- Wiesz, co było w tym liście?

- Wiem, bo to dotyczyło też mnie.

- A możesz jaśniej?

- Jarek postanowił opowiedzieć ojcu o przyczynie naszego konfliktu, chociaż nikomu do tej pory nie przeszkadzało, że wiedzieliśmy tylko my dwoje, zresztą sam mnie do tego niegdyś zmusił.

- Anna z impetem wzięła do ręki nawilżoną ściereczkę i zaczęła polerować umywalkę.

- No, żałuję tylko, że to nie ja byłam adresatką tego listu w takim razie, ojcu nie rozwinęłaby się ta pieprzona infekcja, a ja poznałabym chociaż tą przeklętą tajemnicę. Jarek poszedł po rozum do głowy najwidoczniej. Ileż można żyć z niewybaczonym poczuciem winy, bo tylko to musiało go do tego pokierować.

- Cóż. Szkoda, że tak późno doszedł do takiego wniosku i tyle lat jakoś z tym żyliśmy, bo tak było mu na rękę.

- Nikt nie bronił ci być mądrzejszym od niego i opowiedzieć chociażby swojej żonie, o co tak naprawdę masz do niego żal.

- O tym wie tylko on, ja i teraz już mój ojciec. Anka, to naprawdę nie jest tak zwyczajna sprawa jak może się wydawać. Nadal mówienie o tym sprawia mi ból, bo to wspomnienia, które...

- Czyli nadal stosujemy niezawodną taktykę: Tylko nie mów Ance?

- Nie, to nie tak...Dobrze wiesz, że nie wszystko da się powiedzieć tak od razu, tak prosto...Sama dobrze wiesz!

- Spojrzał na nią znacząco.

- Najlepszą obroną jest atak, co? Tak, wiem, że koszmarami z mojego życia dzieliłam się z tobą w różnych dawkach i odstępach czasu, ale jednak. A w twoim przypadku, jak się okazuje z biegiem czasu wiem niewiele więcej, a właściwie nie wiem nic o tobie prócz tego, że twoja pierwsza żona umarła, pozostawiając ci małą córkę na wychowaniu, wiem też, że masz brata, do którego masz żal, że nie pomógł ci w opiece nad ojcem i Zosią i wyjechał. Tyle.

- Klasnęła w dłonie i zaczęła chować detergenty.

- Znamy się już trochę Wiktor. Jesteśmy małżeństwem, mamy dziecko, noc w noc sypiamy ze sobą i wybacz, ale...

- Faktycznie. Bilans tego, czego nie wiesz wypada tragicznie. Obiecuję poprawę. Niech tylko ojciec dojdzie do siebie, a przysięgam, zbiorę się w sobie i...

- Mówisz tak tylko dlatego, bo wiesz co chciałabym usłyszeć?

- Nie, po prostu uważam, że masz rację. Jestem ci coś winien. Tata też twierdzi, że powinnaś o tym wiedzieć, by lepiej zrozumieć moją skomplikowaną naturę.

- Anna westchnęła ciężko, umyła ręce, a potem podeszła i przytuliła męża.

- Wiktor...To wszystko co się dzieje w naszym życiu, pasmo nieszczęść jest zbyt wysokie w porównaniu do tych pięknych chwil. Co z naszym oficjalnym ślubem, z poszukiwaniami większego domu...Wiem, że nie powinnam ci teraz tym zawracać głowy, bo myślisz co będzie z ojcem...

- No właśnie, a propos taty. Ulżyło mi, kiedy się okazało, że to nie był zator płucny. W przeciwnym razie miałbym do siebie pretensje, że coś przeoczyłem.

- Tak, ale doszło u niego do ciężkiej niewydolności oddechowej, więc nie wiem czy to jakieś pocieszenie. Dobrze wiesz, że najbliższe doby mogą być decydujące.

- Tak, wiem. Niestety bardzo dobrze to wiem. Pojadę teraz do niego, zmienię Jarka. Poradzisz sobie z Polą?

- Pytasz tak, jak byś nie wiedział. Oczywiście, że tak. Tylko nie siedź tam do późnej nocy. Ja rozumiem, że sytuacja jest ciężka, ale żyć trzeba, jeść, spać...

- Wieeem...Obiecuję poprawę. Lecę!

- Pocałował ją w usta lekko przygryzając dolną wargę i za nim zdążyła coś odpowiedzieć, zniknął. Wzdychając ciężko poszła do kuchni, chcąc zaparzyć sobie kawę, lecz w połowie drogi przystanęła słysząc dźwięk swojej komórki. Odnalazła ją w torebce na przedpokoju i szybko spojrzała na wyświetlacz. Numer był nieznany, ale postanowiła odebrać.

- Tak słucham.

- Pani Anna Reiter Banach?

- Tak, przy telefonie, a o co chodzi? Z kim mam przyjemność?

- Maria Kofta. Jestem...To znaczy byłam opiekunką pana Stefana Jabłońskiego...

- Annie ciarki przeszły po plecach, gdy usłyszała niepokojąco drżący głos kobiety.

- Tak, pamiętam panią. Czy coś nie tak z panem Stefanem?

- Lekarz mówi, że jego życie to...To kwestia kilku dni i pan Stefan...Pan Stefan prosił mnie, abym do pani zadzwoniła, bo...Bo chce ostatecznie sfinalizować swój testament. Pragnie, żeby pani przy tym była i...Chciałby z panią jeszcze w ostatnich dniach życia porozmawiać.

- Dłonie Anny zaczęły mocno drżeć. Zrobiła się blada, a na czoło wystąpiły jej krople potu. Westchnęła rwanym oddechem i przełknęła z trudem ślinę.

- Ro...Rozumiem...Niestety dzisiaj nie mogę przyjechać, ale jutro...Jutro zrobię to na pewno.

- W porządku. Na jutro umówię także notariusza i powiem panu Stefanowi, będzie spokojniejszy.

- Dobrze. Dziękuje pani serdecznie za informacje. Do zobaczenia.

Karetką przez życie - fanfiction o na sygnale 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz