Rozdział VI

196 28 0
                                    

Elphrona. Na tej kuli pełnej pyłu i skał na próżno było szukać jakichkolwiek miast, czy choćby osad, mogących świadczyć o tym, że dotarła tam cywilizacja. Być może dlatego starożytni Jedi obrali to właśnie miejsce na wybudowanie swej świątyni, w której zgromadzili tak ogromne ilości artefaktów. 

Ben posadził swój statek na skalnej półce, wznoszącej się na wprost wejścia do świątyni. Przez moment spoglądał w stronę przybytku Jedi przez przedni iluminator okrętu. Świątynia przez lata nie zmieniła się ani na jotę. Przynajmniej z zewnątrz. Co zastanie w środku? To się dopiero okaże.

Młodzieniec stwierdził, że nie ma sensu dłużej czekać i siedzieć bezczynnie. Otworzył się na Moc. W pobliżu nie wyczuł nikogo. Tylko... Zmarszczył brwi. Wydawało mu się, że ponownie wyczuwa echo obecności Mitzy, jakby dziewczyna znów usiłowała sięgnąć ku niemu, ale z ogromnej odległości. Zacisnął zęby i zamknął przed nią swój umysł. Przypomniał sobie, co powiedział mu Snoke. Miał zabić swą przeszłość. Niech więc Mitza zostawi go w spokoju i pozwoli mu bez przeszkód podążać jego własną ścieżką! Inaczej, spotka ją to samo, co Skywalkera! Trzasnął obiema pięściami w konsolę sterującą i poderwał się na równe nogi. Zbiegł po rampie i ruszył w stronę świątyni. Zanim wszedł do środka, ostrożnie rozejrzał się wokół. Nie wyczuwał pułapki. Świątynia była zupełnie opustoszała. Wszedł do środka. Przybytek Jedi całkowicie ogołocono z wszelkich artefaktów, przechowywanych tam wcześniej przez rycerzy Jedi. Pozostawiono wyłącznie jeden. Ben z niemałym zdumieniem dostrzegł, że maska Rena wciąż leżała tam, gdzie cisnął ją przywódca maruderów. Nikt jej nie ruszył. Zupełnie, jakby maska czekała na niego. Ujął ją delikatnie w obie dłonie, ukryte w ciemnych, brązowych rękawicach. Przez moment spoglądał na wyryty na przedzie, czerwony wzór. W następnej chwili zdecydowanym ruchem wsunął ją na głowę. W momencie, gdy maska zakryła jego twarz, uruchomił się wbudowany w nią komunikator. Wzór zalśnił jasną czerwienią krwi.

— Cześć, młody — zabrzmiał w uszach Bena głos przywódcy rycerzy. — Zastanawiałem się, czy jeszcze kiedyś się do nas odezwiesz...

— Ja... — wykrztusił młodzieniec. — Ja... Nie mam się gdzie podziać. Snoke powiedział, że może wy moglibyście... — Ben zawahał się. Nie dokończył zdania. Co miał powiedzieć? Czy Ren mógłby go przygarnąć? Jakie to było... Żałosne. Na moment zapadła cisza. Ben czuł, jak mocno wali jego serce. Czy Ren zerwał połączenie? Na szczęście po kilku kolejnych uderzeniach serca, które jemu wydawały się całą wiecznością, Ren odezwał się.

— Snoke, co? — rzucił. — Heh, dobra. Przyleć na Varnak, na Środkowych Rubieżach. Będziemy tam przez jakiś czas.

Po tych słowach mężczyzna zamilkł. Połączenie zostało zerwane. Ben zdjął maskę. Chwycił ją obiema dłońmi, spoglądając na wyżłobiony na przedzie, czerwony wzór, teraz nieco pociemniały. Jego usta mimowolnie rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. Varnak. Po raz pierwszy od lat chłopak miał wrażenie, że wreszcie znalazł miejsce dla siebie. Rycerze Rena. Tak, już wkrótce stanie się jednym z nich. Nagle jednak poczuł nieprzyjemne mrowienie na karku. Jego brwi zmarszczyły się gniewnie.

— Ben!

Jego imię głośnym echem odbiło się od ścian świątyni. Odwrócił się. Za jego plecami stali Hennix, Tai oraz Voe. Quarren oraz dziewczyna trzymali w dłoniach uruchomione miecze świetlne. Gotowi byli do walki. Tai stał na czele ich niewielkiej grupki. Srebrną rękojeść swego miecza świetlnego ściskał mocno w lewej dłoni.

— Przykro mi, to koniec — powiedział, zbliżając się ku młodemu Solo. — Nie masz już dokąd uciec.

Cała trójka rzuciła się ku niemu jednocześnie. Ben wypuścił z dłoni maskę Rena, chwytając własną broń. Padawani Skywalkera najwyraźniej pragnęli śmierci. Chłopak aż zazgrzytał zębami z wściekłości. Miecze świetlne zderzyły się z sykiem, sypiąc wokół fontanny szmaragdowych oraz błękitnych iskier. Solo zaczął powoli wycofywać się w kierunku wyjścia ze świątyni. Gdy wbiegł na schody prowadzące na zewnątrz, użył Mocy, aby zepchnąć z nich pozostałych padawanów, ale oni wciąż nie dawali za wygraną. Ben prędko wybiegł z przybytku Jedi, kierując się ku swojemu okrętowi. Nagle poczuł, że ogarnia go obca obecność. Ktoś usiłował przejrzeć jego myśli, dotrzeć do jego wspomnień z Akademii i poznać jego plany. To wytrąciło chłopaka z równowagi. Hennix i Voe zabiegli mu drogę. Tai usiłował podejść go z boku. Ben warknął gardłowo, odbijając cios zadany przez Voe. Wyrzucił lewą dłoń do tyłu, ponownie używając Mocy, tym razem, aby odepchnąć Taia.

Star Wars - OszukaniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz