Rozdział IX

182 27 4
                                    

Ben powoli zaczął tracić wszelką nadzieję, ponieważ Mitza nie zjawiła się ani tego dnia, gdy dołączył do Rena, ani w ciągu kilku kolejnych dni. Solo czuł się niczym liść, unoszony rwącym nurtem rzeki, który nie ma żadnego wpływu na to, co się z nim dzieje i podąża wyłącznie tam, dokąd poniesie go nurt. Rycerze Rena nie zajmowali się niczym konkretnym. Podróżowali z planety na planetę, przeważnie przesiadując w podejrzanych kantynach i uwodząc okoliczne kobiety. Solo musiał przyznać, że nie tak wyobrażał sobie życie z nimi. Sądził, że będą uczyć go, Ren stanie się jego nowym mentorem, jak mistrz Skywalker, ale każdy z maruderów zazdrośnie strzegł swoich sekretów i nie zamierzał z nikim dzielić się swą wiedzą, a już na pewno nie z byłym padawanem. Ben miał wrażenie, że uważali go za szpiega Skywalkera i dlatego mu nie ufali. Chłopak musiał więc sam zorganizować sobie czas, ale przepijanie kolejnych kredytów oraz uwodzenie przedstawicielek płci pięknej niezbyt przypadło mu do gustu. Za każdym razem, gdy Ren i jego rycerze zarządzali postój na jakiejś planecie i kierowali swe kroki ku najbliżej położonej kantynie, Ben zaszywał się w jej najciemniejszym kącie i starał się udawać, że nie istnieje. Od czasu do czasu jedynie zerkał w stronę wejścia, jakby miał nadzieję, że za chwilę w drzwiach pojawi się Mitza i zabierze go stamtąd. To, dokąd miałaby go zabrać, było mu już całkowicie obojętne. Z powodu wszystkiego, co uczynił, zaczęły prześladować go koszmary. Nie mógł poradzić sobie z wyrzutami sumienia, które dręczyły go z powodu śmierci Hennixa i tego, co wydarzyło się w Akademii. Z goryczą myślał, że może to jednak dobrze, że Mitza go jednak nie odnalazła. Nawet gdyby jakimś cudem udało mu się uciec od Rena, zostawić za sobą to, co mówił Snoke, gdyby wrócił do matki i przeprosił, niczego by to nie zmieniło. Martwi i tak pozostaną martwymi, a jego czekałby proces. Ben bał się. Bał się samego siebie oraz kary, która spadłaby na jego głowę, gdyby wrócił do matki, do Nowej Republiki. Nikt nie chciałby słuchać jego wyjaśnień. Nikt nie uwierzyłby, że to Luke Skywalker go zaatakował. Luke Skywalker, gwiazda Rebelii, człowiek, który jednym celnym strzałem zniszczył potworną Gwiazdę Śmierci, pokonał Imperatora Palpatine'a i dostrzegł dobro nawet w Vaderze, miałby podnieść rękę na swego własnego siostrzeńca, który do tej pory nie uczynił niczego złego? To niedorzeczne! Uznano by go za potwora, był tego pewien. Zresztą, zabił Hennixa. Czy to nie czyniło z niego mordercy, bezrozumnego monstrum? Hennixa oraz wuja. W oczach innych już był winny. Skoro więc faktycznie stał się potworem, za jakiego go uważano, równie dobrze mógł zacząć tak żyć. Może do Mitzy także dotarło, że nie ma już dla niego żadnej nadziei, i postanowiła przestać go szukać? Miał więc już tylko Rena i jego rycerzy, czy mu się to podobało, czy nie.

Na jednej ze swoich eskapad Ren niespodziewanie usłyszał o starożytnym artefakcie, ukrytym podobno na Mimban, w Środkowych Rubieżach. Mężczyzna zadecydował, że następnym przystankiem na drodze rycerzy stanie się właśnie ta planeta. Gdy dotarli na miejsce, udali się do jednej z powszechnych tam kopalni minerałów, torując sobie drogę do niej za pomocą dział laserowych na statku oraz swej broni. Ren sterroryzował rdzennych mieszkańców Mimban, pracujących w kopalni, żądając wydania artefaktu, ale ci za nic nie chcieli zdradzić mu miejsca jego ukrycia. Ren skupił się więc głównie na jednym z nich, który nosił uniform dowódcy zmiany. Mężczyzna klęczał przed nim, jego twarz zastygła w wyrazie przerażenia. Ren trzymał rękojeść swego miecza świetlnego w lewej dłoni. Aktywował go. Z emitera z sykiem wysunęło się ostrze w kolorze świeżej krwi.

— Wiecie co — rzucił lekko. — Myślę, że po prostu go zabiję. Jeśli on nie da nam tego, czego szukamy, któreś z nich zrobi to za niego.

Ben przyglądał się całej scenie z mocno bijącym sercem. Wreszcie wystąpił przed pozostałych rycerzy, stając niebezpiecznie blisko płonącej klingi.

— Ren, poczekaj — poprosił. Nie chciał dopuścić do rzezi. — Może być inny sposób...

Nie czekając na odpowiedź od białowłosego mężczyzny, Ben zbliżył się do obcego. Wyciągnął przed siebie prawą dłoń, pochylając się ku niemu. Skupił się na Mocy. Jego brwi zmarszczyły się w ogromnym wysiłku, który odbijał się na jego młodej twarzy. Mieszkaniec Mimban wrzasnął rozdzierająco. Jego ciało zatrzęsło się w spazmach straszliwego bólu.

Star Wars - OszukaniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz