Rozdział XII

204 25 29
                                    

Mitza przez długi czas nie mogła zasnąć. Przekręcała się nieustannie z boku na bok. Po ostrej wymianie zdań z matką, która miała miejsce w ciągu dnia, wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju. Nie powinna była mówić tego, co powiedziała, ale też jej matka czasem mogłaby spróbować wykrzesać z siebie nieco delikatności. Zwłaszcza, jeśli wiedziała wcześniej, że Akademia Jedi została zniszczona. Po tej krótkiej sprzeczce nie rozmawiały wiele i raczej schodziły sobie nawzajem z drogi. Marah była obrażona, a Mitzie było wstyd i nie potrafiła wydusić z siebie choćby jednego słowa. Nawet zwykłego „przepraszam". Na użalaniu się nad sobą i bezsensownym roztrząsaniu tego, co się wydarzyło, oraz na wymyślaniu alternatywnych scenariuszy tego, co mogła powiedzieć, lub zrobić, minęła jej spora część nocy. Kiedy natomiast wreszcie udało jej się zasnąć, dręczyły ją koszmary i budziła się co chwilę, bojąc się ponownie zamknąć oczy. Czuła się niespokojna, Moc burzyła się wokół. Miała wrażenie, że nadciąga ku niej i ku Benowi ogromna Ciemność. Czasem, będąc jakby w półśnie, odnosiła wrażenie, że pochyla się ku niej jakaś szkaradna istota, która niegdyś mogła być człowiekiem, szepcząc jej do ucha wstrętne, obrzydliwe rzeczy. Słowa, które miały ją zranić, lub sprawić, że poczuje się słaba, niepotrzebna nikomu. Mitza jednak nauczyła się już bronić przed takimi rzeczami. Nie pozwalała nikomu sobą manipulować. Nigdy. Koszmarny głos, choć wyrywał ją ze snu, nie budził w niej strachu. Była ponad to. Sen, choćby najgorszy, był wyłącznie snem, z którego prędzej czy później się przebudzi. Dziewczyna w końcu zupełnie rozbudziła się, słysząc dobiegające z dołu krzyki. Ben wrzeszczał tak głośno i przeraźliwie, że jej serce na moment przestało bić. Gwałtownie poderwała się na posłaniu. Przez moment zastanawiała się, czy to nie kolejny sen, ale krzyki nie ustawały. Zsunęła się z łóżka i czym prędzej wybiegła z pokoju. Tak szybko, jak tylko dała radę, nie zważając na ból kostki, którą mocno nadwyrężała, zeszła po schodach do pokoju Bena. Ze swej sypialni wyszli jej rodzice, których także obudziły krzyki chłopaka.

— Co się dzieje? — spytała trwożnie matka dziewczyny.

— Nie wiem... — wymamrotała niepewnie Mitza. — Ale za chwilę się dowiem...

Czym prędzej wślizgnęła się do pokoju Bena. Chłopak rzucał się na łóżku, wrzeszcząc, jak gdyby przeżywał najstraszliwsze męczarnie. Jego twarz była zaczerwieniona i mokra od łez. Ciemne loki Bena, pozlepiane potem w grube strąki, przylegały ciasno do jego czoła oraz policzków.

— Ben! — zawołała Mitza, zapalając światło w pokoju. Podbiegła do łóżka, przysiadając na jego skraju. Chwyciła młodzieńca za ramiona, potrząsając nim mocno.

Do pokoju wsunęła się powoli drżąca sylwetka jej matki.

— Mitzo... — zaczęła kobieta. — Czy... Czy wszystko w porządku?

— Tak — odparła szybko dziewczyna, nawet na nią nie patrząc. — W porządku. Nie martw się. Dam sobie radę!

Jej głos brzmiał niezwykłą pewnością, której Mitza wcale jednak nie czuła. Dotknęła jej Ciemność, która pragnęła otoczyć Bena, wchłonąć go. Dziewczyna odczuła to tak, jakby ktoś przeciągnął po jej duszy czarnym kirem, zagarniając ze sobą wszystko, co dobre i pozostawiając po sobie wyłącznie ziejącą pustkę. Przeszył ją lodowaty dreszcz.

— Ben! — zawołała rozpaczliwie, starając się zespolić z nim swą obecność w Mocy. Razem byli silniejsi. Razem stawali się niepokonani. Ledwo jednak spróbowała dotknąć Mocą aury Bena, ujrzała coś, co sprawiło, że zupełnie ją zmroziło...

Mitza nie znajdowała się już w domu rodziców. Jakaś tajemnicza siła przeniosła ją w całkowicie inne miejsce. Wokół było ciemno i zimno. Spoglądała na swe otoczenie z góry, jak gdyby unosiła się w powietrzu. Do jej uszu dobiegł skrzekliwy, straszliwy śmiech. Z początku dostrzegała wyłącznie ciemność, ale później zaczęły wyłaniać się z niej konkretne obrazy – wnętrze świątyni wykutej w skale oraz tron. Tron Sithów, wyglądający niczym wyjęty z najgorszych koszmarów. Komnatę nagle rozświetliły błękitne wyładowania. Wtedy tron zawalił się. U jego stóp Mitza dostrzegła ciało młodego mężczyzny. Bena, jak dotarło do niej w następnej sekundzie. Był śmiertelnie blady, oczy miał zamknięte. Nie oddychał. Nie potrafiła wyczuć jego obecności w Mocy. Ben nie żył. Chciała krzyknąć, ale z jej ust nie dobył się żaden dźwięk. Mogła jedynie szeroko otwartymi oczami wpatrywać się w jego nieruchome, martwe ciało. Ale... Jej przecież także tam nie było. Nie mogło być. Uświadomiła sobie, że ona również była martwa. Ben..., myślała rozpaczliwie, kiedy do jej umysłu wkradł się chaos. Ben, obudź się... Dom... Wróć do mnie... Do domu...

Star Wars - OszukaniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz