Rozdział 7: Cisza przed burzą

1.2K 74 32
                                    

Eryk po otworzeniu oczu nie widział absolutnie nic. Nie zaskoczyło go to jednak tak bardzo, ponieważ już poprzedniego wieczoru Eram wyjaśnił mu zasady życia na Dal. Tak jak słusznie przypuszczał Ziemianin, rodzinna planeta obcego była znacznie mniejsza od tych pochodzących z Układu Słonecznego. Doby tutaj były o wiele krótsze, więc bezcelowe byłoby dostosowywanie do nich swojego życia.

Okazało się także, że Terenowie porozrzucani są po różnych częściach kosmosu. Żyją, mieszkają i rodzą się w różnych miejscach. Dal było rodzinnym domem Erama. Ich rodzice przejęli ją na własność i samodzielnie ukształtowali wedle własnych potrzeb i upodobań. Fakt ten budził w Eryku oniemienie. Podziwiał fakt, że obcy potrafili gospodarować całymi planetami, jak ludzie robili to z własnymi podwórkami.

Jednak planeta pozostawała mniejsza i jej mieszkańcy musieli jakoś dostosować się do ogólnego systemu liczenia czasu i upływu dni. Dlatego też sypialnie były szczelnie zabezpieczone przed niechcianymi promieniami słońca. Powodowane to było tym, że w czasie międzygalaktycznej nocy, na Dal słońce potrafiło wstać zza horyzontu, zajść i znów wstać. Nie regularne pory występowania światła wymogły specyficzne potrzeby zaciemniania i oświetlania wnętrza domu, czy najbliższych ogrodów.

Dlatego też Eryk przez moment wpatrywał się w całkowitą ciemność, nim podjął próbę wstania. Po chwili jednak przypomniał sobie kolejną rzecz. Od dłuższego czasu zwykłe wstanie z łóżka po przebudzeniu było luksusem, który mu odebrano. Przerażające było to, jak szybko człowiek przyzwyczaił się do uczucia unieruchomienia, ilekroć chciał się rano podnieść. Zmuszony do dostosowania się, ruchem przypominającym chęć wyłączenia budzika, pacnął miejsce gdzie najprawdopodobniej znajdowała się pewna łuskowata twarz. Trafił w dziesiątkę. Pod palcami poczuł twardawy policzek i płaski nos. Zamachnął się jeszcze raz.

Pac.

Pac.

PAC. PAC. PAC.

W końcu większa, szponiasta dłoń złapała go za nadgarstek.

-Nie śpię. -Usłyszał stłumiony przez własne ramię głos.

Eryk westchnął wypoczęty, odprawiwszy swój poranny rytuał. Przymknął jeszcze oczy, nie zwracając zbytnio uwagi na partnera, który w tym czasie uwolnił go ze swojego uścisku i spełzł z łóżka. Wzdrygnął się jednak, gdy dzienne światło wdarło się do pokoju. Uchylił powieki, by ujrzeć jak obcy powoli otwiera żaluzje. Oczywiście towarzyszyło temu czujność i ostrożność w wyglądaniu potencjalnych czających się na balkonie zagrożeń. Człowiek sam nie wiedział jaki ma stosunek do sytuacji. Poprzedniego dnia zaniepokoił się po usłyszeniu wyjaśnień Erama. Dodatkowo na własne oczy ujrzał dowód niebezpieczeństwa, jakie niesie za sobą zwyczaj Alaers. Teraz jednak wydawało mu się to wszystko bardzo odległe. Czuł się jak po obejrzeniu horroru. Podczas seansu był przerażony, zaś same wspomnienia sprawiały, że wieczorem nie mógł zasnąć. Jednak po przebudzeniu wszystko zdawało się równie nierealnie co sen.

Mężczyzna w końcu się podniósł i powoli podszedł do okna. Wyjrzał na widok rozpościerający się poza barierkami balkonu. Tego dnia padał rzęsisty deszcz, przez co krajobraz przypomniał mieniący się licznymi kolorami las deszczowy. Im dalej sięgnąć wzrokiem, tym wyższe drzewa się napotykało. Do tego wiele innych, zachwycających roślin. Efekt nie był tak olśniewający jak poprzedniego dnia, gdyż niebo ciasno pokrywały szare chmury.

-Chyba będzie padać cały dzień. -Usłyszał Eryk westchnienie dobiegające zza jego pleców. Chwilę później Eram zbliżył się do narzeczonego, nachylając ku niemu. W swojej wężowej formie był zdecydowanie za wysoki, jak na ludzkie standardy. -Szkoda, chciałem pokazać ci tutejszą florę.

Wśród obcych (LGBT+)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz