Jack

103 8 288
                                    

Sara od kilku godzin w niekończącej się ciszy w sali szpitalnej dzwoniła i esemesowała brzęcząc moją komórką w kieszeni. Prosiła żebym jak najszybciej przyjechał do domu, a żebym wcześniej zadzwonił. Jednak nie miałem zamiaru opuszczać Ryana, był dla mnie cholernie ważny. Mówiła o wyjaśnieniach, na jakie przecież przyjdzie jeszcze czas.

Nie byłem też pewny czy było co wyjaśniać. Z niechęcią również podchodziłem do tego co usłyszałem ostatnim razem. I mimo, że ignorowanie problemu nigdy nie wychodziło mi na plus, nie byłem w stanie zacząć zastanawiać się nad tym.

Z resztą, nawet nie chciałem dopuszczać sobie do świadomości tego, że mój ojciec miał kochankę. Ba! Tą kochanką była Sara!

Ojciec nie mógł przecież zdradzić matki, nie mógł jej zrobić tak ogromnej krzywdy. Tak jakby wszystko było ustawione, nie byłem jednak przekonany co do kłamstwa jakie przez chwilę zdawałem się jej narzucać. Widok jej oczu wtedy sprawił, że takie myśli nawet przeze mnie nie przeszły. Ale co jeśli naprawdę to wszystko upozorowała żeby zdobyć firmę, pieniądze czy udziały? Przecież nie zapytam ojca o jego powiązania z tą kobietą.

Może ucieczka od tego problemu była nierozważna i dziecinna. Może powinienem zacząć rozważać i brnąć do rozwiązania tej niewygodnej sprawy. Ale nie wiedziałem jak zebrać się w sobie żeby ostatecznie odkryć prawdziwe życie mojego świętej pamięci ojca. Z resztą, czy był tego jakiś sens? On i tak zginął, nie chciałem rozkopywać jego grobu w poszukiwaniu dowodów na jego grzechy.

Pozostała jeszcze jedna sprawa, która była w mojej głowie ważniejsza niż jakiekolwiek rozważania o rodzicach, czy gadanina Sary. Była czymś połączonego z moim sercem w kierunku Ryana, z tym, że znalazł się w niebezpieczeństwie. Boję się również, że on wie doskonale o tym co się dzieje, że doskonale wie w jakim gównie się znalazł. Ale trzyma to dla siebie. Dlaczego? Przecież bym mu pomógł. Przecież skopałbym dupy tym wszystkim, którzy tylko pomyślą o skrzywdzeniu tego chłopaka.

W końcu postanowiłem odebrać telefon od Sary. Zmusiły mnie do tego nerwy. Wstałem na chwilę odchodząc od łóżka Ryana i przeszedłem obok śpiącego Aspera. Rodzice Julie odeszli zabierając ją ze sobą. Bałem się, że może im się coś stać, ale ojciec dziewczyny wydawał się sprostać zadaniu jakie może ich spotkać. Z resztą nie sądziłem, że ktokolwiek był w stanie zaatakować ich wszystkich jednocześnie biorąc pod uwagę też to, że byli z reguły niewinni. Choć z naszą logiką przecież nikt nie zasłużył na los Aspera czy Ryana.

Wyszedłem szybkim, mocnym krokiem, klikając przycisk odbioru połączenia i wtapiając się w podłużny, szpitalny korytarz.

- Halo? Saro, chciałem ci powiedzieć, że... - zacząłem chcąc jak najszybciej skończyć.

- Jack, musimy pogadać - ponaglała przerywając mi. - Przyjedź tu, szybko. Do domu.

Zmarszczyłem brwi próbując blokować swoje negatywne emocje.

- Nie wyraziłem się jasno co do kluczy? Przecież mi je oddałaś.

- Nie o to chodzi, debilu. Przyjedź. Już.

- Nie ma mowy - odburknąłem. - Jestem w szpitalu.

- Proszę? - zapytała jakby lekko ogłupiała.

- Dobrze słyszałaś. Ryan trafił do szpitala - mówiłem z niecierpliwością w słuchawkę. - Kojarzysz może? To ten mój niby kochanek znaleziony przez ciebie w Moim domu. Dzień temu, o ile się nie mylę, ponieważ właśnie wybiła północ. Coś jeszcze chciałbyś mi przekazać? Bo ja chciałbym tylko zaznaczyć, że nie chcę cię widzieć kiedy wrócę ciebie myszkującą w moim własnym pokoju.

Będziesz MójOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz