Rozdział IV

675 40 10
                                    




Dawno nie widziałem tylu szczęśliwych ludzi przy jednym stole. Mój tata i pani Cooper, którzy opowiadali nam historie z ich lat młodości, Polly przynosząca nam wieści z wielkiego świata oraz JB i Betty, które wspólnie opróżniały kolejny półmisek pełen domowej roboty przysmaków. Mimo iż nad miastem wciąż krążyły ciemne chmury, jadalnia domu przy Elm Street wypełniona była ciepłem i życzliwością.

-Polly, Juniper i Dagwood zasnęli... -powiedziała Betty trzymając jedno z dzieci na rękach. -Zaniesiemy je do sypialni z Jugheadem -dodała i spojrzała na mnie na co ja tylko pokiwałem głową.

-Dziękuję Betty. Odkąd Jason nas opuścił jest mi coraz ciężej... -westchnęła Polly na co zrobiło mi się żal tej dziewczyny. -Ale cóż, smutki odkładam na bok. Może umówimy się z Veronicą i pojedziemy do parku? Pamiętam, że lubiłyśmy tam jeździć pod koniec lata z tatą... -dodała pod koniec już trochę smutniejszym tonem.

-Szkoda, że nie zdążył poznać swoich wnuków... -mruknęła Alice wychodząc z kuchni. -Był dobrym człowiekiem, mimo iż nie układało nam się to nie zasłużył na to co go spotkało.

-Nie smuć się mamo. Tata na pewno nad nami czuwa, gdziekolwiek teraz jest -szepnęła Betty po czym wtuliła się we mnie.

-Co do waszych planów dziewczyny, nie jestem pewien czy to wypali, ponieważ te chmury nie wróżą nic dobrego... -dodałem patrząc na Betty na co ona posłała mi smutny uśmiech.

-Obawiam się, że przez ten weekend czekają nas tylko rozmowy i planszówki, bo taką cudną pogodę zapowiadają na najbliższych kilka dni -powiedział mój ojciec zerkając na telewizor.

-Ale wiecie co jest otwarte całą dobę i na dodatek podczas ulew, burz, czy śnieżyc? -zapytała Polly z chytrym uśmiechem.

-Dobrze, a więc napisze do V, że spotkamy się w Pop's! -krzyknęła uradowana Betty.

***

Pół godziny później wszyscy wspólnie siedzieliśmy na wygodnych kanapach naszej ulubionej restauracji czekając na zamówienia. Nie przyszliśmy jednak pełnym składem; nasi rodzice zostali w domu z siostrzeńcami Betty. Wciąż nie mogę zrozumieć jak udało nam się w tyle osób zmieścić na dwóch wąskich sofach, zwłaszcza w towarzystwie nadpobudliwego Kevina.

-O mój Boże, czy wy widzicie to samo co ja? -zapytał nas Keller, wpatrując się w nowo przybyłych gości. -Choni! Kolejny ship spełniony. Jeszcze tylko Varchie i... -dodał Kevin ale Betty nie pozwoliła mu dokończyć zważając na to, iż połowa Varchie siedziała z nami przy stole.

-Wybaczcie małe spóźnienie, ale burza troszkę nas zatrzymała -Toni uśmiechnęła się do nas, zajmując miejsce przy stole.

-Widzę że stowarzyszenie Nancy Drew i Przyjaciele już w komplecie -dopowiedziała Cheryl i usiadła obok swojej ukochanej, odgarniając pasmo rudych loków z czoła. -A więc? Na czym stanęło wasze śledztwo?

-Oj, Cheryl... przecież nasza Elizabeth nigdy nie poradziłaby sobie bez swojego Sherlocka -powiedział Kevin ze swoim jakże niezrozumiałym dla nikogo spojrzeniem. -Przecież wszyscy wiemy, że każdy potrzebuje odciągnięcia od śledztw... -Kevin jednak nie zdążył dokończyć zdania, ponieważ Betty rzuciła w niego frytką.

-Elizabeth Cooper! Nie wolno rzucać jedzeniem! -krzyknąłem i wskazałem palcem na już martwą frytkę. -Myślę, że się pogniewamy... -uśmiechnąłem się do niej chamsko.

-Tak myślisz? -powiedziała po czym wbiła się w moje usta. -A teraz jesteś w stanie się na mnie obrazić kocie... -powiedziała uśmiechając się do mnie dwuznacznie.

Secret of town /RiverdaleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz