Czułem jakbym lewitował w nicości... Nie byłem pewien, jak powinienem nazwać to miejsce. Pod moimi stopami nie było czegoś, na czym mógłbym stanąć i mieć pewność, że za chwilę nie spadnę w otchłań. Wokół mnie krążyło wiele gwiazd świecących najjaśniej jak tylko potrafiły. Zamknąłem oczy, próbując skupić się na dźwięku dochodzącym gdzieś z przestrzeni... Przed sobą usłyszałem szum wody, odgłos wodospadu. Poczułem, jak moje włosy swobodnie unoszą się we wszystkie strony, jednak nie wiedziałem, skąd mógł pochodzić wiatr. W tym wszystkim wyczuwałem jeszcze coś... Kroki osoby, która już w pierwszej chwili ukazała mi się, gdy otworzyłem oczy. Miejsce zmieniło się, przynajmniej tak mi się wydawało, do momentu aż nie odwróciłem się plecami do osoby, którą mógłbym poznać dosłownie wszędzie. Za mną dalej malowała się pusta przestrzeń, która ciągnęła się w nieskończoność. Zwróciłem twarz z powrotem w kierunku znajomej mi osoby.
Dziewczyna siedziała na trawie, podpierając się dłońmi o swoje kolana. Siedziała zaraz przy wodospadzie, jednak całą swoją uwagę skupiała na mnie. Blada twarz stanowiła kontrast w porównaniu do czarnych jak smoła włosów. Spięte miała je w warkocz, w który wplecione były białe płatki kwiatów. Kolor jej oczu mógłbym porównać do dwóch małych węgielków. Gdy patrzyłem jej prosto w oczy, czułem, jakbym podróżował po bezdennej czeluści. Z jednej strony chciałem się wydostać, jednak z drugiej ciekawił mnie powód jej wizyty.
– Co... Jak? – w mojej głowie kłębiło się tysiące myśli. Sam nie wiedziałem, od czego powinienem zacząć.
– Księga Diany – powiedziała pokrótce, wstając.
– Jesteś...
– ...W Jaskini Wykolejeńców? – dokończyła za mnie – Tak. Wszyscy tu są Vincent, wszyscy z North. Czekają, aż wrócisz i pomożesz nam czy nie?
– Jane...
– Tak? – zapytała, podchodząc bliżej mnie.
Dzieliły nas centymetry. Dziewczyna pachniała fiołkami, zawsze chodziliśmy na łąkę na wzgórzu zaraz obok pastwiska. Siadaliśmy tam między skupiskami fioletowych kwiatów. Potrafiliśmy rozmawiać tam od wschodu aż do wieczora. Zapominaliśmy o istniejącym wokół nas świecie. Kochałem Jane, jednak nie tak jak inni myśleli. Byliśmy blisko, a jednak jej podobał się Oscar, pomimo że podobno miał dziewczynę, której nigdy nie poznaliśmy. Moja mama zawsze powtarzała, żebym sobie kogoś znalazł, kogoś, kogo pokocham na tyle, żebym nie dał tej osobie odejść, przynajmniej kiedy by mnie potrzebowała.
– Czy są z Tobą Victoria i Henry? – zapytałem, w głębi duszy mając nadzieję, że przeżyli.
– Oczywiście... Victoria jest przeciwko braniu Ciebie do walki, dlatego to jest kolejny argument do tego, żeby skontaktować się z tobą w nocy.
Miała racje, Victoria i Henry nigdy nie chcieli mnie w North. Uważali, że nie powinienem się mieszać w ich sprawy, zwłaszcza że używali do tego materiałów wybuchowych... Ciekawe co by sobie pomyśleli, widząc mnie w drodze do Isep. Kompasu też nie dostałem wtedy, gdy był na to czas, ale teraz... W chwili, gdy zbliżało się nieuniknione.
– Musisz wracać... – wyszeptała, spuszczając wzrok, żeby nie spojrzeć mi w oczy.
– Chciałbym... Ale nie mogę, przepraszam.
Spojrzała na mnie, choć wydała się nieobecna. Wysunęła dłoń ku mojej twarzy, z zamiarem objęcia jej w swoich dłoniach. W ostatniej chwili powstrzymała się. Zrobiła krok w tył.
– Chcesz nas chronić, to zrozumiałe – powiedziała, po chwili dodając – Jednak gdy będziesz chciał wrócić do Vindale, ja będę czekać razem z Otisem...
***
Obudziłem się, a przynajmniej tak myślałem. Można powiedzieć, że z jednego snu przeniosłem się w drugi. Podparłem się na przedramionach, żeby rozejrzeć się po – jak się okazało – tej samej pustce. Rozdzielała ona granice między moim światem a nicością. Leżałem na słomianej kupce, nie było najgorzej, jednak gdy słoma wbija się w miejsca, w które nie powinna, to nie jestem zadowolony z tego faktu. Szybko wstałem i otrzepałem się z pojedynczych źdźbeł.
– Miałem nadzieję, że się spotkamy, jednak ktoś blokował moje połączenie z Tobą. Obawiałem się, że Derek będzie próbował Cię zmanipulować – usłyszałem przed sobą męski głos, który słyszałem już w swoich poprzednich wizjach.
Mój prawdopodobnie biologiczny ojciec stał przede mną. Wyglądał realistycznie, w pewnych chwilach mógłbym uwierzyć, że to był on, a nie tylko jego obraz. Czy mogło być coś jeszcze dziwniejszego niż jego widok? Nie spodziewałem się, że kiedyś stanę przed nim, wydawał się taki realny, jakby to wcale nie był sen.
– Dziś jest dzień nawiedzania mnie we śnie? – zapytałem, niepewnie robiąc krok w przód, ku Xavierowi.
– W kompasie umieściłem łącze, dzięki czemu mogę bez problemu komunikować się z Tobą mój synu. Kiedyś byłem na twoim miejscu, gdy twój dziadek przemierzał stały ląd, a ja zostałem na kontynencie, w Silen i...
– Silen jest wyspą, jaki stały ląd masz na myśli, mówiąc, że byłeś wtedy na kontynencie?
– Kiedyś było zupełnie inaczej, ale nie po to tu jestem.
Przekroczyłem granice nicości z rzeczywistością. Stając nogą za szczeliną, poczułem, jakbym musiał się przedrzeć przez gęstą mgłę, która była niewidoczna gołym okiem, a jednocześnie na tyle silna, żeby mnie zatrzymać w stajni z kupą siana.
– Dlaczego? – zapytałem, jednak widząc zaskoczoną minę Xaviera, postanowiłem sprecyzować pytanie – Dlaczego zostawiłeś Victorię? Dlaczego zostawiłeś mnie?
Mój ojciec przez chwilę nic nie odpowiadał. Sam nie wiedziałem, jak powinienem to odebrać. Oczywiście cieszyłem się z jego widoku, jednak... Dlaczego teraz? Dlaczego nie mógł przyjść do mnie pierwszej nocy, tylko teraz gdy zbliżała się równonoc? Ominęłaby nas zbędna droga do Palen i mielibyśmy jeszcze parę dni na przygotowanie zasadzki na Dereka.
– Dlaczego? – powtórzyłem pytanie, gdy nie uzyskałem od niego żadnej odpowiedzi.
– Ja i twoja mama byliśmy w sobie zakochani, nikt jednak nie popierał związku strażnika i dziewczyny z Rady. Pracowaliśmy razem w Straży na Isep, gdy pierwszy raz ją spotkałem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że plemię Trubi i Palen zawarły ze sobą pakt. Dowiedziałem się o tym wiele lat później, gdy Victoria wyjawiła mi, że jest w ciąży... Próbowaliśmy to ukryć przed wszystkimi, nawet powierzyliśmy nasz sekret Simonowi i jego tamtejszej dziewczynie, Eve. Chcieliśmy uciec jak najdalej od Straży. Wmówiliśmy radzie, że ja i Victoria musimy zbadać ziemie za granicą, niestety Derek poleciał za nami...
– Poleciał? Jak?
– Długo by opowiadać, ale to nie jest istotny szczegół – machnął na to ręką – Ważne jest to, że w końcu dowiedział się o naszej zdradzie. Akurat za miesiąc miało odbyć się Święto Luny, ducha księżyca. Właśnie tego dnia plemię i Palen mieli zawrzeć ze sobą sojusz poprzez zawarcie małżeństwa przez strażników z rady... Do tego jednak nie doszło. Trubi wypowiedziało Silen wojnę, w którą włączyły się wszystkie większe miasta i wyspy... Wszystkie, poza Vindale i Canverą. Razem z Eve i Simonem postanowiliśmy przenieść Victorię za jego mury. Simon już wtedy przewidział twoją przyszłość, jednak ja musiałem zniknąć.
– Oddałeś Victorii zegarek, żeby mnie strzegł – zgadywałem.
– Odwiedziłem Cię w dniu twoich narodzin. Pamiętam ten dzień jak dziś. Lizzy zaprowadziła mnie do domku ojca Henry'ego, wtedy obiecał mi Cię chronić za wszelką cenę. Zobaczyłem, jak śpisz w ramionach Victorii. Zdziwiło ją to, że miałeś ciemną karnację, skoro ona, jak i ja mieliśmy je jasne. Powiem Ci, że wcześniej wyglądałem jak ty, jeszcze przed przemianą, w Silen większość ludzi ma ciemną karnację i ciemnie włosy – uniósł kącik ust – Ostrożnie wziąłem Cię w moje ramiona, na szyi miałem zawieszony kompas. Chwyciłeś go swoimi małymi rączkami i zacząłeś się uśmiechać. Przypomniała mi się przepowiednia Simona. Oddałem zegarek twojej mamie, wcześniej zostawiając tam kilka listów. Miałeś go dostać na swoje dziesiąte urodziny, żeby Lizzy mogła Cię trenować... Zresztą dostałeś od niej fantastyczny sztylet! – zaśmiał się – Pamiętam, jak ja chciałem dać Ci na imię Tymoteusz po pradziadku, ale twoja matka postawiła na swoim. To nawet lepiej, nigdy nie znałem żadnego Vincenta.
– Tato!
– A no tak, wracając... Zablokowałem Ci twoją moc. Kompas jedynie mógł ją uaktywnić, nie chciałem, żeby ponosiły Cię emocje... Co jak widzę, i tak się dzieje. Zwłaszcza przed chwilą. Dlaczego wywołałeś gobliny?
Spuściłem wzrok. Xavier widział to, co zrobiłem. Pewnie wyczuł zagrożenie, tak samo, jak w starej rezydencji demonów. Wtedy też tam był. Było mi głupio, nie chciałem widzieć jego zawiedzionej miny.
– Sam nie wiem. Zobaczyłem Mye, jak pocałowała Cyrusa i... Sam nie wiem.
– Podoba Ci się ta dziewczyna? – zapytał, unosząc brwi do góry ze zdziwienia. Na słowa Xaviera, gwałtownie podniosłem głowę, kręcąc głową.
– Mya? Nie! Martwię się o nią i boje się, że Cyrus może ją skrzywdzić.
– Ale przecież się przyjaźnicie...
– Chyba nie do końca... Zresztą za nim poszedłby tłum dziewczyn, bo taki jest on "idealny" – zrobiłem cudzysłów w powietrzu... Nienawidzę osób, które muszą być pod każdym względem idealne i wszystko musi im od razu wychodzić, bo sam tak nie potrafiłem i wtedy odczuwałem frustracje.
Xavier jedynie westchnął na moje słowa. Podszedł do mnie, kładąc dłoń na ramieniu. Poczułem ostry chłód, w miejscu, gdzie była jego ręka. On nie był prawdziwy, jednak mój mózg płatał mi figle. Czułem jakby to była prawda, jakby w tej chwili przede mną stał mój biologiczny ojciec, z którym mogłem porozmawiać twarzą w twarz.
– Jak to możliwe? – zapytałem, podnosząc wzrok ze swojego ramienia na twarz ojca.
Nawet nie odskoczyłem. Zimno trwało nieprzerwanie, jednak nie miałem ochoty od niego odejść. W tamtej chwili myślałem, że gdy zrobię krok w bok i odejdę, ten zniknie i już go nie zobaczę. Chciałem dowiedzieć się o nim jak najwięcej, marzyłemby pewnego dnia usiąść przy jednym stole razem z nim, moją mamą, Henrym... Ze wszystkimi bliskimi i móc wszystko sobie wyjaśnić... Szanse na to zdawały być się minimalne, jednak warto było mieć jakieś nadzieje.
– Jestem strażnikiem od ponad dwudziestu lat, przeszedłem przemianę, jak byłem od ciebie młodszy, ty jednak do końca jej nie przeszedłeś, dlatego odczuwasz ból. Tak samo będzie z innymi, gdy ich dotkniesz. Poczują chłód, sprawiający im ból... Victoria często odskakiwała ode mnie, gdy próbowałem ją objąć.
– To okropne – podsumowałem, wyobrażając sobie, jak musiał się czuć.
– Okropne będzie to, jak spotkasz potomka strażnika Zachodu... W jego rodzinie używają Broszki Słońca. Zachód posiada podobną zdolność do naszej jednak... – przerwał i zrobił kwaśną minę jakby na samo wspomnienie o tym.
– Jednak? Jednak co?
– Najlepiej będzie, jeśli coś Ci pokaże.
Zaprowadził mnie pod wodospad. Nawet nie wiem kiedy, tam takowy powstał. Wszędzie było ciemno, była to jedna niekończąca się pustka. Pojedyncze gwiazdy i pył oświetlały to miejsce, jednak teraz było zupełnie inaczej. Wyglądało to niesamowicie, szkoda tylko, że był to świat jedynie z mojej podświadomości. Wcześniej nie przyglądałem się temu miejscu tak dokładnie, nie było za bardzo powodu, żeby tak robić.
Podeszliśmy do wodospadu. Pojawił się z niczego. Z gwiazd spływała czarna woda. Wyglądało to tak, jakby ciemność starała się oddać trochę swojej esencji. W niektórych momentach dało się dostrzec jasne elementy, pył imitujący blask gwiazd. Był wszędzie, nad nami, pod nami, nawet obok nas. Stanęliśmy naprzeciwko wody, w której pył wirował we wszystkie strony. Naszym oczom ukazał się obraz, był przejrzysty, jakbym widział fotografie sprzed kilku lat. Otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia.
– Jak to w ogóle jest możliwe? – zapytałem, wskazując na obraz.
– Nie jest i właśnie o to w tym chodzi – powiedział, po czym machnął ręką i obraz się zmienił – Należałem do Straży Kompasu, gdy mój ojciec, a twój dziadek, powierzył mi tajemnice naszej rodziny. Wyjaśnił, że doszło do zakończenia pewnego cyklu. Ja byłem w kolejnym procesie razem z innymi osobami – Północą, Wschodem i Zachodem.
– Przecież to kierunki geograficzne – zauważyłem.
– Wiem, właśnie od każdego z podstawowych kierunków wzięliśmy nazwy – wyjaśnił – Ja byłem Południem. Ja i Zachód byliśmy swoimi przeciwieństwami, ja kochałem zimno i chłód, a on, gdy tylko się pogniewał, zawsze jego włosy zapalały się żywym ogniem. Staraliśmy się ograniczać gesty i czułości do minimum, najmniejszy dotyk sprawiał nam potworny ból... Wiesz, co się dzieje, gdy ogień poleje się wodą? Ogień gaśnie, a woda wyparuje. Tak też było z nami, czuliśmy się osłabieni, nieraz brakowało nam siły.
W czasie, gdy Xavier opowiadał swoją historię, obraz w wodospadzie zmieniał się wraz z opowieścią. Wszystkie postacie były przedstawiane w czarnych kolorach. Jedynie mój ojciec, jak i pewnie ten cały Zachód, byli w kolorach odpowiadających im mocy – Xavier był niebieski, Zachód czerwony.
– Co się stało ze Strażą? Jak zaczęła się wojna? Proszę Cię, opowiedz mi, jak doszło do tego wszystkiego.
– I tak prędzej czy później byś się o tym dowiedział – westchnął, po czym po raz kolejny zmienił obraz w wodzie, tym razem przerywając odbiór poprzedniej wizji – Tamtego dnia, byliśmy na zebraniu Rady na Isep. Twoja matka, gdy składała przysięgę w obecności straży i całego plemienia, nagle zasłabła. Simon stał obok... Złapał ją, a wtedy po raz pierwszy przewidział twoją przyszłość... Słowa, jakie wypowiedział, przeraziły radę. Z początku myśleli, że chodzi o los dziecka Dereka...
Xavier przełknął ślinę, jakby coś utknęło mu w gardle. Jego dłoń trzęsła się, próbował się uspokoić. Powrót do wspomnień z tamtego dnia musiał być dla niego bardzo bolesny. Nie dziwiło mnie to, w końcu tamtego dnia zaczęło się całe zło.
– Wiem, że słyszałeś na mój temat wiele złych rzeczy, jednak uwierz... Zakochałem się w Victorii, jeszcze przed tym, jak dowiedziałem się o zaręczynach jej i Dereka. Nie chciałem jej stracić, chciałem ją chronić nawet za cenę własnego życia.
– Dlatego ukrywaliście się przed innymi? – zapytałem.
– Dokładnie – zacisnął trzęsącą się dłoń w pięść – Derek wpadł w furie, on i jego rodzina wypowiedziała wojnę Silen. Straż nie zgodziła się na żadne potyczki. Wybuchła afera, oskarżali nas o zdradę za złamanie tradycji łączenia się rodów, a tym samym za złamanie zasad. Nikt nie zauważył, gdy Derek wezwał ducha...
– Ducha?
– Ignis, to on kiedyś podarował ludziom artefakty. Derek wmówił mu, że złamaliśmy wielowiekową tradycję, a on jako ten, co uważał, że ludzie powinni być godni, aby mieć szanse na osiągnięcie czegoś więcej, wściekł się. Próbował odebrać nam artefakty... – przerwał.
Xavier przez dłuższy czas nic nie mówił, tylko patrzył w wodę i obraz na nim. Widok przedstawiał cztery postacie, stojące w kręgu. Pośrodku lewitował jakiś przedmiot, którego nie potrafiłem rozpoznać. Postacie były w czterech różnych kolorach – czerwonym, niebieskim, zielonym i fioletowym. Pośrodku tajemniczy przedmiot lśnił w biało–złotych kolorach.
– Co się wydarzyło? – zapytałem, patrząc na ojca – Skoro ja mam kompas...
– Pewnie już słyszałeś o róży północy, zgadza się? – skinąłem głową na zgodę – Cała straż obróciła się przeciwko duchom, wykorzystaliśmy stare zaklęcie z hakaili, języka naszych przodków.
– Hakaila? Nigdy nie słyszałem o takim języku.
– Spaliliśmy wszystkie zapiski, jedynie mnisi mają wiedzę odnośnie hakaili... Oni i osoby, które wtajemniczono.
– Mya... – szepnąłem.
– Almara? Jej rodzice znali ten język, Victoria przyjaźniła się z nimi, zanim zginęli.
– Wiesz, co się z nimi stało?
– Vincent, to nie jest temat, dla którego wprowadziłem nas do tego szalonego świata. Chciałem Ci opowiedzieć o mojej przeszłości, a zarazem i o Twojej przyszłości – podkreślił ostatnie słowa, jakby były dla niego bardzo ważne... Bo w sumie były.
– O co chodzi z tą różą? To zwykły kwiat, który pewnie już dawno zwiędnął – wzruszyłem ramionami, nie wierzyłem, że jeden kwiat byłby w stanie przetrwać tyle lat. To było wręcz niemożliwe.
– To nie jest zwykły kwiat Vincent. Tam jest zamknięty Ignis.
– Ignis? Ale jak?!
– To było ryzykowne... Każdy z nas coś poświęcił, wykorzystując swoją moc. Zamknęliśmy Ignisa w magicznym świecie, z którego jak dotąd nie udało mu się uciec – westchnął – Północ przypłaciła za to życiem... Zachód został przeklęty, że każdy w kim się zakocha, umrze, Wschód została pozbawiona mowy i wzroku...
– A ty?
– Moja magia... Stała się jego przekleństwem. Róże oplata zimna powłoka, która stała się barierą między jego światem a naszym. Od tamtego momentu Isep stało się też i moim więzieniem... Nie mogę opuścić tej wyspy już od prawie szesnastu lat. Skupiam magię i swoją postać astralną, żeby podróżować po różnych miejscach w Kontynencie, jednak opuściłem to miejsce tylko raz w życiu... Z Tobą kontaktuje się dzięki Simonowi.
– A co Simon ma do tego? – zapytałem.
– Nie mów Victorii, ale wiedziałem, że kiedyś nadejdzie moment, w którym opuścisz Vindale. Wtedy właśnie miał uaktywnić się czar, dzięki czemu mógłbym mieć stały wgląd w twoje problemy.
– Grzebałeś mi w umyśle?!
– Co? Nie! Byłem jakby to powiedzieć... Obserwatorem zdarzeń, twoim sumieniem. Nie mogę grzebać Ci w umyśle, bo blokada mi na to nie pozwala. Gdy masz jakiś problem, ja zawsze stoję obok ciebie i doradzam, tak samo, jak było z pierwszym uaktywnieniem kompasu. To on miał wyzwolić w tobie moce, a przy okazji miał Cię chronić i pozwolić Ci zapanować nad swoją mocą.
– Miałem go dostać na dziesiąte urodziny...
Xavier obszedł wodospad wokół. Przez dłuższy moment nic nie mówił, tylko patrzył w mroczną esencję. Sam nie odrywałem od niego wzroku, analizowałem każdy jego ruch. Nie wiedziałem, co powinienem ze sobą zrobić. Czy wrócić do stajni, spróbować się obudzić, czy może usiąść na ziemi i dalej na niego patrzeć. Nie trwało to jednak tak długo, jak przeczuwałem, już po kilku minutach stanął z rozłożonymi rękami, jakby właśnie doznał olśnienia.
– Tak, tak planowałem, ale przewidziałem też opcje, że wcale go nie dostaniesz. Lizzy nauczyłaby Cię kontroli nad nim... Nad twoimi emocjami, obserwowała mnie przez te wszystkie lata, zdradziłem jej też kilka technik, żeby mogła Cię nauczyć, ale... Nie miała okazji.
– Lizzy jest kapitanem straży w Vindale i nie mogła zbyt często mnie trenować.
– Wiem o tym, przypłynęła do mnie pewnej wiosny... Przynajmniej tak mi się wydaje, na Isep panuje ciągła zima, pomimo że niedaleko jest Vindale. Teraz powinna być wiosna... Ale wracając. Przypłynęła do mnie, opowiedziała o wszystkim, co się dzieje na kontynencie. Opowiedziała mi o Tobie, o tym, że skończyłeś już cztery lata... Nie było mnie przy Tobie wtedy... Teraz mogę powiedzieć, że też mnie przy tobie nie ma.
Zmierzył się dłońmi, jakby chciał podkreślić to, że nie jest prawdziwy. Miał racje, nie było go wtedy i nie ma go teraz. Ważne jest jednak to, że teraz stara się mnie ostrzec i wszystko wyjaśnić.
– Ważne, że się starasz, teraz potrzebuje Cię bardziej, niż gdy byłem jeszcze dzieckiem.
– Dalej nim jesteś...
– Ale teraz przynajmniej wiem, co robię... Tak sądzę.
W pewnej chwili Xavier zaczął się rozpływać w nicości tak samo, jak wcześniej Jane. Wiedziałem, co to znaczy...
– Nie mamy zbyt dużo czasu. Łącze zaczyna się zrywać, niedługo wstaniesz – powiedział, jednak jego słowa zdawały się mi odległe.
– Czekaj! Mam jeszcze kilka pytań! Nie możesz mnie zostawić, nie teraz...
– Przypłyń na Isep, będę tam... Jak już Derek zostanie pokonany i nie położy ręki na więzieniu Ignis, wtedy porozmawiamy.
Xavier zaczął wycofywać się w stronę wodospadu, którego strumień rozczepił się na dwa, tak aby mógł spokojnie przez niego przejść. Stawał się coraz bardziej niewyraźny, nie widziałem go za dobrze. Zanim zniknął, udało mi się usłyszeć trzy wyraźne słowa.
– Ufam Ci Vincent...
CZYTASZ
Róża Północy ||Dziedzictwo Ignis||
FantasyWiódł spokojnie życie do momentu, aż nie musiał poznać prawdy skrywanej przez jego matkę... Prawda boli, ale może kogoś wyzwolić spod sił niewiedzy. Droga, którą postanowił podążać Vincent, nie była usłana różami. Aby odkryć prawdę oraz poznać przes...