Stał tam... Wysoki postawny mężczyzna o białych jak śnieg włosach oraz zielonych niczym szmaragd oczach. Nie różnił się niczym od moich wizji z jego udziałem. Jedyną różnicą były pojawiające się małe włosy pod nosem. Pewnie zamierzał zapuścić wąsy. Ubrany w niebieski strój strażnika, zupełnie taki, jaki nosił przed rzuceniem na straż klątw.
– Ty... Istniejesz – wydukałem, po długiej chwili lustrowania go wzrokiem – Słyszałeś, jak Cię wołałem?
– Oczywiście. Przecież mówiłem, że będę przy Tobie.
Na twarzy Xaviera zagościł uśmiech. Wtedy to wzrok jego i Victorii skrzyżowały się ze sobą. Kobieta niepewnie puściła dłoń Henry'ego i wolnym krokiem ruszyła w jego kierunku. Zatrzymała się niecałe dwa metry przed nim. Xavier nie pozostał jednak dłużny i również zrobił kilka kroków w przód. Stali naprzeciwko siebie, analizując nawzajem swoje twarze. W tym czasie nikt z nas nie odezwał się ani słowem... Nawet Henry, który stał tam, obserwując każdy ich ruch.
– Tęskniłem... – Xavier położył dłoń na policzku Victorii – Czekałem na dzień, gdy znowu się spotkamy.
Przechyliła głowę, żeby móc oprzeć ją na jego dłoni. Patrzyła prosto w jego oczy, uśmiechała się. Sam nie wiedziałem, czy powinienem cieszyć się z ich spotkania, czy raczej powinienem przypomnieć im, że ich relacja teraz jest już tylko przeszłością.
– Nie zmieniłeś się Xavier – odpowiedziała, wzdychając – Ani z wyglądu, ani z charakteru.
– Co masz na myśli? – zapytał, nie ukrywając zaskoczenia.
Victoria zrobiła krok w tył... Potem kolejny, a następnie jeszcze jeden. Stanęła obok mnie, obejmując mnie swoim ramieniem. Nie ukrywałem zaskoczenia, gdy przysłuchiwałem się ich rozmowie... Zresztą nie tylko ja, ale wszyscy tu zebrani.
– Czekałeś... Zawsze czekałeś. Ja też czekałam, ale gdy pojawił się Vincent, musiałam pomyśleć o nim. Wtedy poznałam Henry'ego, który obiecał się nami zająć.
Kobieta spojrzała w stronę męża. Uśmiechnęła się do niego ciepło, a ten odwzajemnił gest. Xavier przygryzł wewnętrzną część policzka, nie ukrywając zawodu. Otworzył usta, z zamiarem powiedzenia czegoś, jednak w tej samej chwili usłyszeliśmy głośny świst. Nie zdążyłem zareagować, gdy Victoria odciągnęła mnie na bok. Zaraz przed naszymi stopami wybuchła czerwona kulka. Wybuch jedynie nas zdezorientował. Kupka śniegu wystrzeliła do góry, po chwili spadając z powrotem na ziemie. Na szczęście nikogo on nie przygniótł.
– Wybaczcie mi, że zakłócam rodzinne spotkanie... Zabiorę jedynie ducha i rozpętam piekło na ziemi.
Ten głos... Znienawidzony przeze mnie głos, poznałbym go pod wodą, na końcu świata... Wszędzie. Przepowiednia zaczęła się spełniać...
Na wzgórzu były dwa idealne miejsca obserwacji – górna część świątyni oraz miejsce trzech skał... Nie takich małych jak na drogach, ale były to ogromne skały niczym fragment góry. Właśnie to, drugie miejsce zajął Derek wraz ze swoją małą armią. Cała rodzina demonów z otchłani, Tryton i jego ośmiornica oraz kilka innych istot, przypominających senne mary.
Spośród wszystkich istot, w grupie znalazł się tylko jeden człowiek... Prowokator tego wszystkiego – Derek. Mężczyznę widziałem jedynie przez chwile, tam na łodzi, jednak zdążyłem się mu dokładnie przyjrzeć. Teraz jednak czułem się niepewnie w obliczu tylu wrogów jednocześnie. Cieszyłem się jednak, że nie byłem w tym wszystkim sam.
Derek sięgnął do swojej kieszeni, aby po chwili wyjąć z niej mój kompas. Uśmiechał się, dumnie pokazując przedmiot w naszą stronę. Zamierzałem go zaatakować, jednak zanim zdążyłem zrobić choćby krok, powstrzymała mnie dłoń Victorii. Spojrzałem na nią, a ona w tej samej chwili bezgłośnie wypowiedziała trzy słowa:
CZYTASZ
Róża Północy ||Dziedzictwo Ignis||
FantasiWiódł spokojnie życie do momentu, aż nie musiał poznać prawdy skrywanej przez jego matkę... Prawda boli, ale może kogoś wyzwolić spod sił niewiedzy. Droga, którą postanowił podążać Vincent, nie była usłana różami. Aby odkryć prawdę oraz poznać przes...