23. Ostatnie życzenie?

13 5 1
                                    

Dopiero po chwili to do mnie dotarło... Nawet jeśli teraz broniłem się przed atakiem, myślałem o nim. Łzy cisnęły mi się do oczu, gdy patrzyłem, jak martwe ciało mojego ojca upada na śnieżną zaspę. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie, a ja tkwiłem w bezruchu, dopóki to do mnie nie dotarło... Xavier odszedł już na zawsze. Nie miałem okazji, żeby nazwać go moim ojcem... Nie powiedziałem mu, że mu dziękuje... Że go kocham.

Spojrzałem Derekowi prosto w twarz. Na jego twarzy malował się szeroki uśmiech, a ja pragnąłem jednego... Chciałem go zabić. Tym razem nie zamierzałem tłumić w sobie emocji, za długo się tego obawiałem, jednak teraz nie czułem nic oprócz gniewu i chęci pomszczenia ojca oraz innych poległych w bitwie. Zwijając dłonie w pięści, poczułem mrowienie, od czubków palców aż po środek kręgosłupa.

Zrobiłem jeden pewny siebie krok w przód. Wypiąłem pierś i spojrzałem na oblicze mojego jedynego i oby niedługo, byłego wroga.

– Dlaczego to robisz? – zapytałem, choć dobrze znałem odpowiedź, pragnął zemsty.

– Tacy jak ty myślą, że świat kończy się na Kontynencie, ale to nie jest prawda... – zaczął, a ja coś czułem, że będzie to długa przemowa – Zamierzałem zemścić się na waszej rodzinie, ale po drodze poznałem pewną legendę o zyskaniu mocy przeważającej nad duchami... Chce ją zdobyć, zbierając wszystkie cztery artefakty, a wtedy wszyscy ci, którzy kiedykolwiek ze mnie choćby zadrwili, poznają mój gniew.

– Tego się nie spodziewałem – powiedziałem, stając w miejscu.

Mnie i Dereka dzieliły może trzy metry. Była to idealna odległość, żeby się go pozbyć, zamykając go pod lodową kopułą, w której spędziłby resztę swojego życia... Jednak tej okazji nie wykorzystałem.

– Czego się nie spodziewałeś? Że jest coś więcej niż tylko Kontynent?

– Nie, nie spodziewałem się, że twoja przemowa będzie aż tak krótka – zaśmiałem się.

– Nie będzie Ci do śmiechu, jak już z Tobą skończę – w dalszym ciągu próbował przebić moją barierę, jednak bez skutku – Dobra, może i nie mogę zabić Ciebie, ale mogę – rozejrzał się dokoła – Zabić ją!

Zanim się obejrzałem, przyciągnął do siebie Mye, która walczyła z jednym z dzieci demonów, jednak bezskutecznie. Paraliż powoli ustępował, jednak nie tak szybko jakby każdy chciał. Upuściła swój sztylet, który upadł na zaspę śniegu, zaraz obok otchłani. Mężczyzna przyłożył jej swój miecz do szyi.

– Puść ją Derek! – krzyknąłem.

– Opuść barierę, a ją wypuszczę...

– Nie słuchaj go Vincent... Dam sobie radę! – odkrzyknęła białowłosa, próbując się wyszarpać spod jego rąk.

Derek postawił mnie przed wyborem... Albo opuszczę barierę, albo poderżnie gardło Myi. Nie mogłem mieć pewności, że nawet w momencie, gdy przystanę na jego propozycje, nie oszuka mnie. Z drugiej strony, nie zamierzałem nikogo już dzisiaj tracić. Musiałem postąpić słusznie i przystać na jego propozycje.

Opuściłem ręce wzdłuż ciała. Wiatr ustał, a bariera pomiędzy mną a Derekiem zniknęła. Pomimo że stałem przed nim bezbronny, czekający na dotrzymanie słowa, ten jednak dalej trzymał ostrze przy szyi dziewczyny.

– Dotrzymaj słowa, chyba że chcesz skończyć po drugiej stronie wyspy – powiedziałem, powoli unosząc prawą dłoń z powrotem ku górze.

– Mam ją puścić, zgadza się? – zapytał, choć dobrze wiedział, że taka była umowa – Proszę bardzo.

Wypuścił Mye ze swojego uścisku. Ta spojrzała na mnie, podnosząc ku górze głowę. Była zgarbiona, a włosy zasłaniały jej połowę twarzy. Wpatrywała się we mnie, tymi swoimi ciemnymi jak noc oczami. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Chciałem do niej podejść, objąć, jednak gdy tylko wysunąłem dłoń w jej stronę, usłyszałem brzdęk metalu, sunącego po innym metalu. Mya odwróciła wzrok i spojrzała w stronę Dereka.

– Uważaj! – krzyknęła, odpychając mnie w bok.

Ostrze miecza Dereka przebiło jej bok. Z jej ust wydobył się głośny krzyk, po czym straciła równowagę. Upadła zaraz przed otchłanią. Trzymała się za swój bok, z którego sączyła się krew. Uniosła głowę, a wtedy jej wzrok spoczął na mnie. Przymknęła oczy i runęła do tyłu. W ostatniej chwili złapałem ją za dłoń. Leżałem pośród białego śniegu, a ona wisiała pode mną. Derek chciał atakować, jednak odciągnął go Cyrus razem z Oscarem.

– Chwyć mnie za drugą rękę – poprosiłem, trzymając dziewczynę co sił.

– Nie zrobię tego. Lepiej mnie puść! – odkrzyknęła, a jej oczy stały się szkliste... Moje zresztą też.

– Nie chce... Nie chce Cię stracić.

Próbowałem podciągnąć ją wyżej, żeby mogła wyjść. Zamiast tego, zacząłem tracić siłę, jej ciało stawało się coraz cięższe. Patrzyłem na nią, błagałem, żeby chwyciła mnie za dłoń... Bezskutecznie.

– Vincent... – zaczęła – Rodzimy się po to, by kiedyś móc umrzeć. Na każdego przyjdzie pora. Moim przeznaczeniem było Cię chronić, teraz niestety musimy się rozstać... Zacząć podążać swoimi własnymi ścieżkami...

– Nie mów tak... Nie zgadzam się! Proszę Cię Mya! Błagam, chwyć mnie za rękę!

Wyciągnąłem do niej drugą dłoń, żeby mogła jej sięgnąć i wyjść. Białowłosa spojrzała w dół, w otchłań, z której dochodziły upiorne dźwięki. Spojrzała na mnie... Zamiast smutku, rozpaczy, dostrzegłem uśmiech.

– Od dziecka byłam szkolona na wojownika, żeby umrzeć na polu bitwy... Bałam się śmierci, nadal się boje, jednak odkąd poznałam Ciebie Vincent, zrozumiałam, że nie należy obawiać się śmierci... Ale życia.

Zmarszczyłem brwi. Nie rozumiałem jej, chciała umrzeć? Dlaczego? Gdy już miałem otworzyć usta, Mya chwyciła drugą dłonią za rękę, którą ją trzymałem. Nie zdążyłem zareagować, wyciągnąć jej aż stało się...

– Obyśmy kiedyś znów się spotkali w Zaświatach – wyszeptała, po czym szybko uwolniła się z mojego chwytu.

Tym razem nie zdążyłem na czas... Spadła w przepaść, pochłonęła ją otchłań... Na dobre. Patrzyłem, jak jej ciało spadało w dół. Mya miała otwarte oczy, a z jej twarzy nie schodził uśmiech. Dłonie skierowane ku górze, jakby jeszcze istniała nadzieja... Szansa na ratunek, jednak było już za późno. W momencie, gdy zamknęła oczy, a jej twarz przykryła burza białych włosów, straciłem ją... Na zawsze.

Pojedyncze łzy zaczęły spływać mi po policzkach prosto na warstwę śniegu. Wbiłem palce w ziemie i siedziałem tak tam, użalając się nad tym, że nie pomogłem... Zawiodłem... Mya poświęciła się dla mnie, a ja nie miałem na tyle siły, by ją stamtąd wyciągnąć. Płakałem... Strata przyjaciółki zabolała mnie bardziej niż utrata ojca, którego praktycznie nie znałem. Zawiodłem... Nie tylko jako syn, ale także jako przyjaciel i współtowarzysz podróży. Xavier i Mya nie żyli, a ja nie mogłem nic zdziałać.

– Jesteś z siebie dumny?! – wycedziłem przez zęby, gdy usłyszałem ostatni brzdęk zderzanych ze sobą metali.

Powoli wstałem. Wytarłem ostatnie łzy spływające mi po policzkach i spojrzałem prosto w twarz Dereka. Nie zauważyłem, nawet gdy powalił Cyrusa i Oscara. Sądząc po jego uśmiechu, już zaczął chełpić się swoim zwycięstwem nad nami.

– Najpierw wykończyłem Xaviera, teraz Mye a za chwile pozbędę się tych dwóch na twoich oczach, a ty nic z tym nie zrobisz, bo jesteś małym nic nieznaczącym bękartem – mówił pewny siebie – Zabije każdego, jednego po drugim, a na końcu Ciebie... Chce, żebyś cierpiał, tak samo, jak ja cierpiałem przez ostatnie piętnaście lat.

– Jeśli chcesz ich zabić, najpierw będziesz musiał zabić mnie – wycedziłem przez zęby, rzucając się na niego.

Nie miałem broni, jednak nie potrzebowałem jej. Gdy Derek wziął zamach swoim mieczem, udało mi się go obezwładnić wysokim kopnięciem. Miecz odleciał kilka metrów dalej, spadając w szczelinę. Spojrzał na mnie pełen nienawiści, chęci zemsty i mordu.

– Nie pozwolę Ci skrzywdzić nikogo, na kim mi zależy – powiedziałem, stając w pozycji gotowości do walki.

Czekałem na jego pierwszy ruch. Nie zamierzałem atakować... Nie jako pierwszy... Postanowiłem czekać, nawet gdyby jakikolwiek demon, postanowiłby mi przeszkodzić. Emocje, jakie mną szargały, pomogły w skupieniu energii w jednym miejscu.

Nie minęła chwila, a Derek ruszył do ataku. Skoczył z zamiarem uderzenia. Uniosłem dłoń i wtedy zerwał się mocny wiatr. Zatrzymał go w powietrzu, unieruchamiając. Szarpał się i wyrywał, próbował wszystkiego, nawet powołując się na moc duchów.

– Bez mocy nie byłbyś tak pewny swego – powiedział, a jego obślizgły głos rozchodził się po wzgórzu, w czasie gdy przyglądałem się mu z uwagą – Co zamierzasz? Zabić mnie?! Tak nie pomścisz swoich bliskich.

– Może nie przywrócę im życia, ale za to będę mógł patrzeć, jak cierpisz – w tej właśnie chwili, zacząłem powoli zamykać swoją otwartą dłoń w pięść.

Wiatr naciskał na jego ciało. Powoli zaczynał kaszleć i dławić się, próbując zaczerpnąć powietrza.

– Vincent, co ty robisz?! Zemsta niczego nie załatwi... Nie przywróci im życia! – usłyszałem za sobą głos Oscara, a później uderzenie i ryk jednego z demonów.

Nie odwróciłem głowy, żeby spojrzeć na przyjaciela. To mogło odwrócić moją uwagę od Dereka. Oscar żył, z tego, co później usłyszałem – a to było dla mnie najważniejsze.

– Ostatnie życzenie? – powiedziałem, powoli akcentując każde słowo.

– Jeśli mnie zabijesz, potwierdzisz tylko fakt, że gdziekolwiek się nie pojawiasz, tam też zjawia się śmierć oraz zniszczenie – wydyszał, śmiejąc się prawie bezgłośnie – Xavier i Mya coś o tym wiedzą... Szkoda, że nie żyją, bo pomogliby Ci to zrozumieć.

Wziąłem dłonią mocny zamach, żeby wystrzelić Dereka gdzieś daleko. Jednak w ostatniej chwili powstrzymał mnie rudowłosy. Przytrzymywał mój łokieć. Patrzył na mnie, a ja w jego oczach dostrzegłem strach... Dziwne uczucie, do tej pory nie widziałem go, żeby się bał. Może za jednym razem, ale teraz... Teraz był przerażony, tym, co chciałem zrobić... Zabić człowieka z premedytacją.

– Nie rób tego Vincent... Co by powiedział twój ojciec? – powiedział spokojnie.

– Mój ojciec? – spojrzałem w stronę ciągle lewitującego trubańczyka – Chciałbym to wiedzieć.

Zacisnąłem dłoń w pięść, dając mu mniejszy dostęp do powietrza. Cyrus chciał mi przeszkodzić, jednak gdy tylko dotknął mojej ręki, gwałtownie się odsunął. Dobrze wiedziałem, dlaczego tak zrobił. Wyczułem chłód od opuszków palców, aż po łokieć. Wcześniej nie odczuwałem zimna, jednak jeśli już, to musiało oznaczać, że temperatura była bardzo niska.

Zimno jak wcześniej sięgało jedynie mojego łokcia, szybko się rozniosło po całym ciele. Nad nami zebrały się gęste czarny chmury. Pioruny uderzały w ziemię, wszyscy zaczęli uciekać w popłochu. Momentami zdarzało się, że piorun uderzył w jednego z demonów, który w jednej chwili zamienił się w czarną maź. Nie tym się jednak przejmowałem, z chmur zaczął sypać śnieg, roznoszony przez mocne podmuchy wiatru.

Upuściłem Dereka, a ten wpadł prosto do jednej z zasp powstałych przed sekundą. Klęczał na ziemi, a rękami się podtrzymywał. Głowę miał spuszczoną w dół, w czasie gdy starał się nabrać jak najwięcej powietrza do swoich płuc.

Zrobiłem dwa pewne siebie kroki w przód. Czułem się jak zahipnotyzowany, jakbym wszystko, co robił, działo się w sposób intuicyjny. Wykonałem szybko ruch lewą dłonią w górę. Stopy i dłonie Dereka zostały przyczepione do podłoża z pomocą lodu. Spojrzał na mnie, jednak cwany uśmiech dalej nie schodził mu z twarzy.

– Nie dałeś mi wyboru... – powiedziałem, kręcąc głową.

– Mylisz się, zawsze jest jakiś wybór.

I wtedy stało się... Czułem, jak przez moje ciało przebija się potężna energia. Uczucie, jakbym był rozrywany z każdej możliwej strony na pojedyncze elementy. Czułem ból... Ból dochodzący spomiędzy łopatek. Nie wiedziałem w jaki sposób, ale Derekowi udało się przekierować pioruny, a jeden... Trafił prosto we mnie. Całe życie przemknęło mi przed oczami, gdy upadłem na ziemie. Pojedyncze płatki śniegu przykrywały moje sparaliżowane ciało.

Odgłos rozbijanego lodu, a następnie dźwięk przygniatanego śniegu pod ciężarem czyiś butów... Pochylił się nade mną z uśmiechem. Widziałem z boku Cyrusa i Oscara, który biegli w moim kierunku, jednak Derek jednym machnięciem ręki odrzucił ich z powrotem w miejsce ich schronu – w stronę świątyni. Sam był zadowolony... A ja czułem słabość... Świat stawał mi się coraz bardziej odległy, a ja pogrążałem się we śnie...

– To jeszcze nie koniec, teraz to was jest więcej, ale nie zawsze tak będzie... Wspomnisz moje słowa – powiedział dumnie, po czym zniknął w ścianie śniegu.

Głęboko oddychałem, próbując utrzymać swoją świadomość jeszcze chwile przy życiu. Przewróciłem się z boku tak, żebym mógł spojrzeć w niebo. Ból nasilił się, jednak nie próbowałem z tym walczyć... Nie było już sensu.

Zielony blask w jednej chwili przeszył niebo, w momencie, gdy tarcze słońca i księżyca naszły na siebie. Błysk przegnał chmury... Na niebie pojawiły się gwiazdy... Piękne jasne gwiazdy, które zdawały się mi coraz to bliższe, za to ziemia coraz dalsza...

Róża Północy ||Dziedzictwo Ignis||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz