dwa

1.1K 223 210
                                    

    Kupiłem sobie loda w pobliskiej lodziarni. Truskawkowego. Czułem się już jak dorosły, przecież potrafię już liczyć pieniądze. Mama Antka (w końcu) pozwoliła mu iść razem ze mną na lody. To prawie jak święto, bo mama Antka rzadko kiedy pozwala mu chodzić gdzieś samemu. Znaczy się, dziś był ze mną. Trzeba było korzystać, póki można. Moja mama chyba nigdy nie miała z tym problemu. Tak myślę. W końcu sam kupiłem sobie loda i dla Antka też. On chciał cytrynowego, ohyda.

Mama Antka kazała nam iść do parku. Powtórzyła to chyba z dziesięć razy (nie liczyłem). No to poszliśmy do parku, chociaż Antek upierał się, że woli iść gdzieś indziej, bo parki są nudne. Też tak sądzę. Ale miałem pilnować Antka, chociaż byłem od niego trochę młodszy (dokładnie to nie wiem o ile).

Usiedliśmy na ławce obok fontanny. Świeciło słońce. Czy tak wyglądają wakacje? Niczym nie różnią się od poprzednich. Włosy Antka miały kolor cytrynowego, ohydnego loda, którego trzymał w ręce. Moje włosy niestety nie były koloru mojego, truskawkowego loda, a szkoda. Zawsze (to znaczy od dziś) chciałem mieć różowe włosy. Na razie mam okropne loki koloru loda czekoladowego (loki są okropne, lody czekoladowe nie).
Antek patrzył w słońce, a jego cytrynowy lód się powoli topił. Ja już prawie swojego zjadłem. Powiedziałem mu, aby jadł szybciej, bo drugiego mu już nie kupię.

W końcu Antek zjadł swojego ohydnego, cytrynowego loda (musiałem czekać, aż zje). Nie chciał jeszcze wracać do domu. Powiedział, że parki są nudne i że powinniśmy gdzieś iść. Nie wiedziałem, czy to dobry pomysł. W końcu mama Antka kazała mu przyjść do domu od razu po lodach. Ja na szczęście mogłem siedzieć na dworze, do której zechcę. Choć mama była zła, jeśli nie przyszedłem do domu na obiad. Dlatego przychodziłem na obiad, a później znowu szedłem na dwór. Zazwyczaj przychodziłem do domu wcześniej, przed zachodem słońca, aby móc popatrzeć na niego z mamą (tata wtedy był w pracy). Chodziłem na plac zabaw, na którym poznałem Antka. W sumie nie można nazwać tego „poznaniem". Dopiero (chyba) za trzecim razem, kiedy przyszedł z mamą na plac zabaw, a ja siedziałem na huśtawce postanowiłem, że się z nim pobawię. Bez chrabąszcza, rzecz jasna.

Antek mówił, że ma dobrą orientację w terenie i wie gdzie idziemy. Wcale nie wiedzieliśmy, gdzie chcemy iść. Spojrzałem na mój zegarek, który dostałem od taty. W końcu, już jestem duży i znam się na godzinach. Zaszliśmy na osiedle. Nigdy wcześniej tutaj nie byłem. Zobaczyłem trzepak i pociągnąłem Antka za rękę. Zawsze chciałem mieć trzepak, ale nie miałem. Usiedliśmy na trzepaku. Chciałem zrobić fikołka, ale spadłem na plecy. Trochę bolało. Antek zaczął się ze mnie śmiać, ale później wyciągnął rękę, aby pomóc mi wstać. Za to, że się ze mnie śmiał pociągnąłem go i sam spadł na plecy. Teraz to ja się śmiałem. Spojrzałem na niego. Miał piegi na nosie. Niebieskie oczy, zupełnie jak ja. Myślałem, że Antek się rozbeczy, że go zwaliłem z trzepaka, ale on tylko powiedział, że to było w dechę. Leżeliśmy pod trzepakiem. Zupełnie jakbyśmy byli dywanami, które z niego spadły. Powiedziałem to Antkowi, a on się zaśmiał. Chyba go rozśmieszyłem.

Sprawdziłem, która godzina. Mama Antka będzie zła. Bo lodów przecież nie je się tyle czasu. Antek powiedział, żebym się nie przejmował.

Leżeliśmy pod trzepakiem, bo już nie mieliśmy siły na niego wejść. Opowiadałem Antkowi, jakie mam klocki Lego i że musi koniecznie do mnie przyjść. Chmury układały się w różne kształty. Ciekawe, czy z chmur można lepić tak jak z plasteliny albo, czy chmury są takie zimne jak śnieg, bo przecież wyglądają jak śnieg. Antek słuchał jak opowiadałem. Mało mówił. Ale to nic. Ja mówiłem za nas obu, a jemu to chyba nie przeszkadzało. Antek to fajny kolega.

Kiedy odprowadziłem Antka do domu (bo wcale nie było tak późno i mogłem jeszcze być na podwórku), jego mama była trochę zła. „Bo już dawno po kolacji" - tak mówiła. Mówiła też, że więcej Antka ze mną nigdzie nie puści, ale wiem, że to nieprawda. Razem z Antkiem jakoś ją wybłagamy. Mam nadzieję, bo stek-Antek to dobry kolega (nie powiedziałem mu, że tak go nazywam w myślach, bo to wstyd). Chociaż, jak chodziliśmy do szkoły (teraz nie chodzimy, bo są wakacje), to nie spotykaliśmy się często, jedynie na korytarzu. Antek był w klasie "c", a ja w "a" i nie mogliśmy siedzieć razem w ławce. Szkoda, bo mam takie fajne mazaki.

°

chłopcy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz