Wracałem ze szkoły. Świeciło słońce, luz blues. Wracałem sam, bo nikt z mojej klasy nie chodził tą drogą co ja. Antek kończył lekcje o innej godzinie, ale umówiliśmy się na korytarzu na krawężnik (ostatnio bywał miejscem naszych spotkań). Mamy to szczęście, że chociaż do jednej szkoły chodzimy. Szedłem sam, ale mogłem, chociaż na spokojnie posłuchać muzyki. Czasami specjalnie wybierałem dłuższą drogę, aby przesłuchać więcej piosenek.
Kopałem kamyki. Już niedługo wakacje. Pójdę do nowej szkoły. Mam nadzieję, że się dostanę. Wieczorami, kiedy leżałem już w łóżku, snułem najróżniejsze scenariusze. Oczywiście te najgorsze. Mam skłonności do myślenia pesymistycznie. Mama nie podziela moich obaw, mówi, że wszystko będzie dobrze. Jak będzie, jak może nie będzie dobrze. Moja mama chyba nigdy nie umiała dawać dobrych rad, bo ona zawsze mówi, że będzie dobrze.
W domu pachniało zapiekanką. Mama gotowała w końcu coś innego niż zupa. Nie mam jej tego za złe. Lubię zupy. Ostatnio miała ciężki okres w pracy. Tak mówiła, kiedy przychodziła o dwudziestej trzeciej do mojego pokoju, gasić lampkę, bo przecież jutro nie wstanę. Jak nie wstanę, jak wstanę. Mało z nią rozmawiałem. Wolałem pytać, co u niej. Bo ojciec wciąż pracował za granicą. Przynajmniej na razie się nie kłócili. Wiem, że mama źle czuje się z tym wszystkim. Nadal jednak mówi, że wszystko będzie dobrze. Ja nie wiem. Nie lubię o tym myśleć ani mówić.
Zrobiłem szybko matmę, bo tej nie sposób ogarnąć na przerwie. Musiałem jakoś poprawić kilka jedynek, które nie wiem jakim cudem, znalazły się w dzienniku. Chemii nie zrobiłem. I tak nie umiem. Zrobię na przerwie. Już za miesiąc koniec roku, po co zadają tyle lekcji?
Wziąłem deskorolkę z kąta pokoju, krzyknąłem do mamy, że wychodzę. Siedziała w salonie i przewracała jeszcze jakieś papiery z pracy. Zapytała, kiedy wrócę, ale ja już zamykałem drzwi. Za późno. Chodnik na moim osiedlu był strasznie nierówny, dlatego jechałem ulicą, co raz oglądając się czy za mną nie jedzie żaden samochód. Nie umiałem zbyt dobrze jeździć na desce. Znaczy jeździć umiałem, gorzej z tymi wszystkimi cool trikami. Antek obiecał, że mnie nauczy, bo znał już parę.Kiedy wyjeżdżałem z osiedla, chodnik był w lepszym stanie. Dało się po nim jechać. Postanowiłem, że od razu wjadę na chodnik i nie będę schodził z deskorolki, bo po co. No właśnie, po co. Wywaliłem się na tyłek. Mogłem zejść, cholera jasna. Wstałem, otrzepałem spodnie i wziąłem deskę pod pachę. Zdradziecki sprzęt. Boli mnie tyłek, cholera. Antkowi pewnie by się to nie zdarzyło. On umie robić większość różnych rzeczy, nie to co ja. Jestem takim przegrywem przy Antku, ale mu to chyba nie przeszkadza, a ja się tym nie przejmuję.
Podszedłem jeszcze kawałek i skręciłem w lewo, w uliczkę. Tutaj znowu był połamany chodnik, ale nie jeździły prawie wcale auta. Zobaczyłem Antka jak siedzi na krawężniku. Przybiliśmy ekstra, cool piątkę. Zapytał się mnie, dlaczego trzymam deskę pod pachą, skoro mogłem jechać. Cholera, on zawsze zauważy takie rzeczy. Powiedziałem mu, że nie chciałem ścierać kół. Boże, co za głupota. On się tylko zaśmiał, spojrzał na mnie i powiedział: „Ta, pewnie znowu się wywaliłeś”. Ja chcąc nie chcąc przyznałem mu rację i dałem kuksańca w bok. Trochę pojeździliśmy ma deskorolkach po ulicy (bo ta akurat świetnie nadawała się do jazdy, w przeciwieństwie do chodnika). Chciałem zrobić jakiś cool trik, ale mi nie wyszło. Dupa, nie jestem dobry w te sprawy. Mówiłem Antkowi jak to ostatnio czytałem komiks z Marvela, który dostałem od wujka. Koniecznie muszę mu pożyczyć. Antek nie lubił czytać książek, ale komiksy to już czasem przeczytał. A ja chyba lubiłem czytać. Nie te histeryczne, nastolatkowe książki. Lubiłem fantastykę. Tak mi się wydaje.
Zapytałem Antka: „Co dalej”. On powiedział, że niedługo pójdzie do domu, bo już ciemno. Walnąłem się w czoło. Czasami to on jednak był głupi. Rozwinąłem swoją wypowiedź (jak w jakimś wypracowaniu na polski, o ironio). Chodziło mi o te dalsze dalej (czy coś takiego w ogóle istnieje?). Jakby nie mógł mi normalnie odpowiedzieć, zapytał: „A ty?”. No to ja mu powiedziałem. On mi później też. Czuję się staro. Myślę, że się tego boimy. Nie znamy tego, ale znamy siebie. Cholerna jasna i tak pewnie nie będziemy w jednej szkole (w życiu znowu nam nie wyszło). To nic. Zawsze zostaje krawężnik.
Niedługo (a właśnie, że długo) później poszliśmy do domu. Antek mieszkał nie po drodze, więc wracałem sam (standard). Robiło się ciemno, chociaż paliły się latarnie, więc było raczej szaro. Pewnie mama Antka będzie na niego zła, że tak późno wrócił. Lato, ciepło jest. Jedna latarnia była zepsuta. Zatrzymałem się pod nią. Nie było widać szarości (choć jednak tak, bo świeciły inne latarnie), tylko ciemność. Nie wiem, czy wolę szarość, czy ciemność. Jednak w ciemności masz wymówkę, że przecież nic nie wiedziałeś. To mnie przekonuje.
°
CZYTASZ
chłopcy
Short Story❝Wieczorami chłopcy wychodzą na ulicę❞ Obaj malowaliśmy chodnik kradzioną kredą przy dźwiękach rocka, łamanych nadziei (kreda też się czasami łamała) i łez świata, które na koniec wszystko zmywały. Byliśmy cool, bo siedzieliśmy na krawężniku. ••• o...