piętnaście

609 127 231
                                    

Wszystkie wieczory ostatnich kilku tygodni były takie same. Uczę się, mama przychodzi z pracy, chwilę gadamy i znowu się uczę. Uczę się do tej matury, a stres zjada mnie od środka. Na razie staram się o tym nie myśleć. Liczy się tylko to, abym w końcu ogarnął wystarczająco matmę. Mogłem wcześniej zacząć się uczyć. Ale trudno. Zawsze zaczynam za późno. Co prawda jeszcze niecały miesiąc, a to już mnie przeraża. Czuję, że nie do końca wiem, co dalej. Ja rzadko wiem coś na sto procent.

Słyszę, że przyszła mama. Jakoś tak szybciej dzisiaj wróciła. Poszedłem się przywitać. Od razu się zaniepokoiłem. Miała zaczerwienione policzki, mimo że jest już wiosna. Złapała mnie za ramiona. Nawet nie zdjęła płaszcza. Kosmyki włosów przykleiły się jej do twarzy. Nic nie rozumiałem. Patrzyłem na nią zdezorientowany, czekałem aż coś powie. I powiedziała. Dobrze, że trzymała mnie za ramiona (chociaż trochę), bo pewnie bym padł. Powiedziała. Głos jej drżał. Powiedziała cicho, na jednym wdechu. Powiedziała, że spotkała tatę Antka. Nawet nie zastanawiałem się, gdzie mogła go spotkać. Spotkała tatę Antka, który też przerażony powiedział jej, że Antek miał wypadek, aby mi przekazała, że powinienem wiedzieć. Jest w szpitalu. Antek jest w szpitalu.

Boże, czy to coś poważnego? Przeszły mnie dreszcze i zrobiło mi się gorąco. Nie wiem, nie wiem, nie wiem, co robić. Cholera jasna. Spojrzałem na mamę. Powiedziałem, żeby dała mi kluczyki od samochodu. Stwierdziłem, że pojadę do szpitala, do Antka, zobaczyć, o co chodzi. Nie wiem, nawet co się dokładnie stało. Może nie jest tak źle, jak sobie wyobrażam. Nie będę przecież siedział w domu. „Jesteś zdenerwowany, nie powinieneś jechać". Mamo, przecież po to właśnie robiłem te cholerne prawo jazdy. Zbyt się zestresowałem, zbyt mnie to uderzyło. Nakrzyczałem na mamę, że ma mi dać te głupie kluczyki. Spojrzała na mnie jakoś tak dziwnie, a mi zrobiło się głupio. Jeszcze ja będę na nią krzyczał, tak. Idealny syn. Nie miałem głowy na takie rzeczy. Powiedziała, że mnie zawiezie. Nie chciałem się z nią kłócić. Ta informacja, o tym, co się stało, jakby wyssała ze mnie energię, a zostawiła tylko przerażenie. Boję się takich rzeczy. Boję się teraz. Wsiadłem do naszego samochodu, pospieszając mamę. Nie wziąłem z domu nic, nawet kurtki, tylko strach. Może nie powinienem tak reagować, przecież nie jestem żadną rodziną. Jednak czuję się zobowiązany.

Ręce mi drżały. Mama jechała strasznie wolno. No szybciej. Cały czas strzykałem palcami, już myślałem, że je sobie połamię. Jakbym sam jechał, pewnie jeszcze spowodowałbym wypadek. Dzięki, mamo. Nie powinienem się tym denerwować; to tylko mój kumpel. To tylko mój Antek, którego znam od dziecka, który jest ze mną od zawsze i który właśnie miał wypadek. Uspokój się, bo zaraz serce ci stanie. Cholera. Mama nawet jeszcze dobrze nie zaparkowała, a ja już wysiadłem z samochodu. Nie wiem gdzie iść, nie wiem, gdzie znaleźć Antka albo chociaż jego mamę albo tatę. Mam tylko nadzieję, że jakaś miła pani pielęgniarka mi powie.

Pani pielęgniarka była sceptyczna, aby powiedzieć mi, gdzie znajdę Antka. Antoniego. Mama też weszła za mną do szpitala. Na szczęście ta pani była młoda i jednak udało nam się ją przekonać, aby mi powiedziała. Może to przez moją minę, która pewnie wyglądała, jakbym miał się zaraz rozbeczeć. Nawet nie podziękowałem, tylko od razu pobiegłem na schody. Wiszę jej czekoladę. Nie miałem czasu czekać na windę. Zostawiłem mamę, jakoś sobie poradzi. Wpadłem na korytarz, przy okazji zbyt głośno otwierając jedne drzwi (przechodząca pani spojrzała na mnie pogardliwie). Zobaczyłem mamę Antka siedzącą na krześle. Obok siedziała siostra Antka. Ta mała siostra Antka, która zawsze się z nas śmiała. Teraz już nie była taka mała. Mama Antka podniosła głowę, kiedy podszedłem w ich stronę.

Zacząłem pytać. Może za dużo pytań na raz, bo mama Antka nie była w stanie odpowiedzieć. Zaczęła płakać. Proszę przestać płakać, ja potrzebuję wiedzieć, co się stało. Przetarłem twarz dłońmi. Ciągnąłem za swoje ohydne brązowe włosy. Błagałem, aby mama Antka powiedziała mi, co się stało, ale ona nie była w stanie. Zaraz i ja zacznę płakać, cholera. Na szczęście odezwała się siostra Antka. Ona mi opowiedziała. Powiedziała i mnie zostawiła. Miała łzy w oczach. Ja też mam łzy w oczach.

Antek na luzie sobie wracał do domu. Nie wiem, skąd dokładnie wracał. Pewnie ze szkoły. I wjechał w niego jakiś samochód. Na przejściu dla pieszych. Cholera. Nie wytrzymam. Usiadłem na podłogę. Nie wiem, jak to było, nie potrafię sobie tego zobrazować. Nie chcę. Boże, Antek jest na operacji. Wjechał w niego samochód. To chyba coś poważnego. Dlaczego istnieją takie okropne rzeczy? Dlaczego akurat trafiło na Antka? Na mojego przyjaciela. Mam nadzieję, że z tego wyjdzie. Boże, proszę Cię, niech on z tego wyjdzie. I po co on wchodził na to głupie przejście dla pieszych.

Chodziłem w tę i z powrotem po korytarzu. W międzyczasie przybiegła moja mama. Poszedłem z nią się przejść, kiedy upewniłem się, że jednak ta operacja Antka jeszcze potrwa. Bo muszę przecież przy nim być, jak już otworzy oczy. Otworzy oczy i powie jakiś nieśmieszny żart, z którego będę się śmiał. Powiedziałem wszystko mamie w bardzo dużym skrócie, bo nie potrafię trzymać tego w sobie. Mam ochotę się rozpłakać jak małe dziecko, bo nic nie wiem, nie wiem, co będzie, nie wiem, czy Antek przeżyje. Głupi jestem, nie ma opcji, żeby nie przeżył. To jednak coś poważnego, ale nie dopuszczam do siebie tej myśli. We wszystkich filmach ludzie umierają w takich sytuacjach, ale to nie film. Na szczęście.

Mama proponowała, abyśmy wrócili do domu, na pewno nas poinformują o wszystkim. Ja nie mogę jechać do domu. Nie w takim momencie. To nic, że moje notatki do matury dalej leżą na biurku. Jest już późno, pewnie normalnie leżałbym już w łóżku. Nie mogę, nie usiedzę nawet na tym niewygodnym, szpitalnym krzesełku. Namówiłem mamę, żeby sama pojechała do domu. Ona nawet nie jadła obiadu przeze mnie. W końcu ustąpiła i kazała mi się pilnować mamy Antka. Jestem już prawie dorosły, przecież sobie poradzę. Mamo, idź już stąd, ja muszę pobyć sam (to nic, że na korytarzu są jeszcze rodzice Antka).

Siedziałem na podłodze, tutaj było jakoś lepiej niż na plastikowym krzesełku. Podkurczyłem nogi. Antek leży na jakimś stole operacyjnym, kilka drzwi dalej. Tam, gdzie nie mogę być razem z nim. Nie chciałbym być sam na stole operacyjnym, nawet jeśli byłbym nieprzytomny. Matko, on przecież jest nieprzytomny. Tata Antka (bo też przyjechał) co raz pytał mnie, czy na pewno nie chce wrócić do domu, że mnie odwiezie. Odpowiadałem, że nie. Jedyny zachowywał pozorny spokój. Jeszcze nigdy wizja straty kogoś bliskiego nie była mi tak bliska. Może straciłem tatę, ale nie lubię tego tak nazywać, bo to nieprawda, bo on jednak jest. Jak to jest umierać? Mógłbym umrzeć i w końcu się dowiedzieć, ale jeszcze nie teraz, to chyba nie mój czas. Chcę zdać tę maturę. Razem z Antkiem, jak już go wyleczą.

Trochę mi się chyba przysnęło, bo poderwałem się wraz z dźwiękiem otwieranych drzwi. Drzwi bloku operacyjnego. Wyszedł lekarz. Ciemno za oknami. Tylko zaszumiało mi w głowie. Przytrzymałem się ściany. „Nie powiodła się”. Jak to. Chciałem pobiec do Antka, walnąć go w ramię i powiedzieć, żeby nie udawał. Żeby, kurwa, nie udawał. Nie udawał... Szloch mamy Antka dudni mi w uszach. Muszę wyjść. Muszę się obudzić. Muszę, muszę, muszę. To nieprawda. Wszyscy kłamią.

Wybiegłem przed szpital. Okropne miejsce, które zabiera ludzi i ma za dużo schodów. Nie wiem, czy to do mnie dotarło, czy już nie wytrzymałem. Łzy mi poleciały. Chłopaki nie płaczą. Kłamstwo. Płaczą gorzej niż dziewczyny. Chcę krzyczeć, że to nieprawda, że to żart. Czuję dreszcze przerażenia na plecach. Boże, czemu mi to robisz, niby jesteś taki miłosierny. To chociaż nie zostawiaj mnie samego ze sobą. Nie poradzę sobie sam. Ciągnę za włosy, pierwszy raz nie myśląc o ich kolorze. Krzyk rozdziera mi gardło. Nic nie widzę przez te głupie łzy. Nie becz, durniu. Wbijam sobie paznokcie w ramię. Boli. Ma boleć. Opieram się o ścianę. Nienawidzę szpitali, nienawidzę lekarzy. Walę głową w szorstką ścianę.

Ból, nie wiem, czy ten fizyczny, czy ten psychiczny. Ból brzęczy mi w uszach. Nie wiem, czy to ja krzyczę, czy to krzyk w mojej głowie. Może to Antek już woła z Nieba. Zatykam sobie usta. Latarnie mrugają. Czuję jak płonie mi gardło. Łzy zaschnęły na policzkach, kolejne lecą z oczu. Nie mam nawet chusteczki, a smarki z nosa nie są przyjemne. Już nie krzyczę. Tylko patrzę. Zaciskam ręce, bo nic nie czuję. Patrzę przed siebie, na ciemny szpitalny parking. Nikt mnie nie zobaczy. Będę sam. Już nie znajdę takiego kumpla. Już nie będziemy siedzieć na krawężniku. Chcę przypomnieć sobie nasze najszczęśliwsze momenty. Uśmiechnięty Antoni z jasnymi włosami. Teraz miał brązowe, mówił, że mu się podobają. Nawet nie napisał matury. Nawet nie miał okazji zdać tej głupiej matury najlepiej ze wszystkich. Nie będziemy razem myśleć, co zrobimy dalej. Kochałem go. Ból wbija mi nóż w serce, zapach nocy miesza się z ciszą. Ciszą dla Antka, który nie lubił ciszy. Jest. Był. Jakie to proste. Za szybko.

°

chłopcy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz