dziesięć

625 136 151
                                    

       Moim wakacyjnym osiągnięciem jest wyjazd do babci. Znaczy, jeszcze nie wyjechałem, ale taki mam plan. Niedawno był wrzesień, a tutaj już lato. Kolejne. Kolejne bezproduktywne wakacje. Żal mi siebie. Dlatego zdecydowałem się na ten wyjazd. Poczuję, że robię coś ciekawego. Nowość. Chyba lepsze to niż siedzenie cały czas w domu (nie sposób wyjść na zewnątrz). Nie lubię lata. Jest zbyt gorące i zbyt radosne. Dawno nie odwiedzałem babci. Mama jeździ do niej co jakiś czas. Babcia ma trzy koty, kozę, kilka kur. Nie ma za to śliwek, krowy ani dziadka. Coś za coś. Zastanawiam się, co ja tam będę robił, bo to jest straszna wieś. Ostatnio jak byłem, to tak było. Piaskowe drogi, siano w belach i ludzie w kaloszach. Może coś się zmieniło. Muszę kupić sobie słomiany kapelusz. Sklep jest z tego, co pamiętam kilometr od domu babci. Zawsze to jakaś rozrywka. Będę fit, bo będę chodził codziennie kilometr do sklepu. Żart, pewnie i tak będę siedział w malutkim domu babci.

Czuję tak wewnętrznie, że potrzebuję po tylu latach gdzieś wyjechać. Nigdy nie byłem na takich prawdziwych wakacjach. Może raz, jeszcze zanim ojciec znalazł pracę za granicą. Wyjechać z tego szarego osiedla, toksycznego miasta i głupich wspomnień, które pamiętam, bo było jasno. Gdyby było ciemno, to bym ich nie pamiętał. Zauważyłem, że większość moich dobrych wspomnień powstaje jedynie w wakacje. W wakacje częściej spotykam się z Antkiem, może to dlatego. Nie wszystkie momenty były głupie. Większość jednak tak. Byłem młody i głupi. Teraz nie jestem już młody, ale głupi nadal jestem (chociaż może młody też).

Ostatnio jako przypieczętowanie rozpoczęcia wakacji Antek wyciągnął mnie na jakąś imprezę do swojego kolegi, którego nie znam. Opierałem się mocno, ale w końcu dałem się namówić. Antek zawsze mnie przekonywał. Ja zawsze się przekonywałem, choć średnio chciałem. Tak naprawdę to było cool, bo to dom jakiegoś znajomego Antka, coś tam. Nie wiem. Ja nie czułem się cool. Chociaż jednak czułem się cool, ale nie tak bardzo. Byli ekstra koledzy i dziewczyna Antka. Jak na prawdziwą młodzież przystało, poszedłem na imprezę. Była głupia muzyka i alkohol. Nie za dużo oczywiście, nie jestem fanem, tylko trochę. Jeszcze nie jestem legalny. Za rok może dwa jak w tej piosence. Przynajmniej nie musiałem rozmawiać z nikim nieznajomym. Nie czuję się młodzieżowy. Nie, żebym był jakiś zdziadziały, bo lubię te młodzieżowe cool rzeczy, ale tak się nie czuję. Antek na przykład jest młodzieżowy, a go lubię. Jego włosy wyglądają jakby gniły. Tak powoli. Zgniła zieleń. Tylko włosy Antka są zgniłe, bo on sam w sobie jest bardzo żywy.

Jeśli jestem w tłumie, często się stresuję. Ja zawsze się stresuję, co tu dużo gadać. Nie lubię zbyt przebywać z ludźmi, których nie znam. Nie znam ich, więc po co mam z nimi być. Jeszcze mnie czymś zarażą. Jesteśmy jeszcze nieletni, ale to domówka (tak to się chyba profesjonalne nazywa). Antek zabierał mnie na tego typu rzeczy, chociaż mi się nie chciało. Co poradzę, jestem leniwy. Nie wiem, dlaczego to robił. Jedynie z Antkiem i ekstra kolegami gdzieś wychodziłem. Bo tamci ze szkoły byli fajni, ale chyba zrezygnowali z wyciągania mnie gdziekolwiek, bo ja zawsze odmawiałem. Taki typ człowieka. Ich towarzystwo też było cool, ale nie aż tak bardzo cool.

No i była jeszcze dziewczyna Antka. Wszędzie (przeważnie) tam gdzie on. Ta jego dziewczyna (nie mówię do niej po imieniu, jakoś tak), oczywiście musi wsuwać te swoje długaśne palce w rękę Antka. Zawsze. Czy ona nie ma żadnych potrzeb, jak nie wiem, chodzenie do łazienki? Chyba jedyna jej potrzebą jest trzymanie się jak najbliżej Antka. Nic mi do tego, no ale. Nie przypadła mi do gustu (chociaż do większości ludzi mam uprzedzenie, więc to bez znaczenia). Nie jest tak źle w sumie, bo czasem (jeśli nie trzyma się Antka) potrafi (o dziwo) normalnie ze mną pogadać. Dramatyzuję, bo przecież Antek nie chodziłby z byle kim (mam nadzieję). Jak patrzę na tę dwójkę, to chodzenie nabiera nowego znaczenia. Oni dosłownie chodzą razem wszędzie. Dosłownie i w przenośni. Po prostu kłuje mnie w brzuchu, jeśli widzę, że ktoś jest tak cudownie zakochany, że aż mdli. Ja nie będę zakochany, po co to komu. Zakochanie jest pasożytnicze. Antek ma już chyba wyższy poziom relacji ze swoją dziewczyną. Czy bycie ciągle z jedną osobą to jest zakochanie, czy już jakiś objaw fobii? Nie, ja wcale nie jestem zazdrosny o mojego kumpla, a tym bardziej o jego dziewczynę. Chociaż on znalazł tę osobę, która sprawia, że jest szczęśliwy. Fajnie.

Może ja też kiedyś taką znajdę. Nie chcę jej znaleźć i się zakochiwać, bo to głupie (no i może trochę się boję). Mogę znaleźć taką osobę, a ona ma po prostu być. Bez żadnego zamieszania. Ludzie potrafią robić większe zamieszanie niż cokolwiek innego. No dobra, mama Antka ma wyjątkowy dar robienia zamieszania. Kiedyś przyprowadziłem Antka do domu (nie pamiętam, gdzie się tak nawalił). Zawsze staram się go dostarczyć do domu, jeśli on sam nie jest w stanie. Antek często nie jest w stanie, ale nie przesadzajmy. Choć było już późno, jego mama czekała w szlafroku na swojego syna, który ma przecież wracać o wyznaczonej porze, najlepiej jak najwcześniej. No, a potem Antek nie zdążył dobiec do łazienki. Pamiętam to i bezczelnie mu wypominam. Taki typ człowieka. Człowieczeństwa.

Tak sobie myślę, że Antek jest taką osobą. Taką, która daje mi szczęście. Nawet momentami. Chyba. Chociaż musiałem go oddać (jak to żałośnie brzmi) na rzecz jego zakochania. Nie oddałem go, przecież to nie jest rzecz. Oddałem jego bycie, aby mógł być ze swoją dziewczyną. Ze mną rzadko. Rzadziej. Coś za coś. Przynajmniej ostatnio jeden z ekstra kolegów (którzy są już moimi kolegami) pozwolił mi pojeździć na swoim motorze. Tylko jeden z nich go miał, w sumie się nie dziwię. Tylko po parkingu. Było cool. Pomińmy fakt, że wyjechałem kilka razy w krawężnik.

Został mi parking, bo krawężnik odszedł w niepamięć. Pewnie ten pan, co mieszka naprzeciwko, bardzo się cieszy, że żadne głupie dzieciaki nie przychodzą pod jego dom, jakby nie było innych miejsc. Wracałem do domu jeszcze później. W wakacje to czasami nawet nad ranem. No dobra, dwa razy mi się zdarzyło jedynie. Nie chciałem wracać do domu mega późno, bo mama się pewnie martwiła. Myślę, że była za to trochę zła, ale nigdy mi tego nie powiedziała wprost. Nie chciałem, żeby się martwiła. Już wyczerpała swój limit zmartwień jak na jedno życie. Możliwe, że ja też miałem taki limit, ale on mi się chyba tylko powiększał. Zawsze, one zawsze przychodziły, jak już się na coś zdecydowałem. Te zmartwienia. Właziły do mojej głowy i się rozmnażały. A ja głupi, zamiast przestać myśleć (no dobra, zacząć myśleć o czymś innym), myślałem jeszcze więcej. Później chodziłem tylko rozdrażniony i zdesperowany. Ale ja lubię myśleć o głupotach.

°

chłopcy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz