Rozdział 7

1.9K 97 55
                                    

Nothing happens without a reason
_______________________________________

Mój telefon zaczął wibrować. Obudziłam się, przewróciłam na bok, żeby wziąć urządzenie do ręki i sprawdzić która jest godzina i kto dzwoni.

Przystojny starszy dupek

Nie wierzyłam własnym oczom. Pamiętałam, że go tak nie nazwałam. I nie nazwałabym. To wyglądało jakby zhakował mi telefon i zmienił sobie nazwę w kontaktach. To było niedorzeczne i nienormalne, a on chory na głowę.

Odrzuciłam połączenie, ale nie dawał za wygraną i zaczął dzwonić kolejny raz. Niechętnie odebrałam tylko po to, żeby powiedzieć mu, żeby dał sobie spokój, bo jest noc, a nawet gdyby był dzień to i tak bym nie chciała z nim rozmawiać.

-Jest druga w nocy i ludzie śpią - zaczęłam zmęczonym głosem, czując jak powoli z powrotem zasypiam.

-Wiem, zło nigdy nie śpi. - Najchętniej rozłączyłabym się, żeby nie słuchać jego wywodów dalej, ale jeśli będzie gadał o nudnych rzeczach to pomoże mi zasnąć. -Pomyślałam, że zadzwonię i podyskutujemy razem na temat fizyki kwantowej.

Nie myliłam się. Jego gadanie będzie nudniejsze niż zakładałam.

-Super pomysł - odparłam ironicznie na wpół świadoma.

-Zacznę od tego, że ten dział jest najlepszym ze wszystkich. Podobasz mi się i możemy razem się pouczyć o grawitacji ciał. Na przykład twoje ciało będzie opadać na moje - powiedział, będąc chyba dumnym z tego.

-Też tak sądzę - przytaknęłam. Byłam zbyt zmęczona, żeby myśleć o tym, co do mnie mówił. Fizyka to fizyka. Co mogłoby być w tym złego lub podejrzanego?

-Myślałem, że zareagujesz gorzej, ale w sumie cieszę się, że zmieniłaś stosunek do mnie - odpowiedział uradowany.

Oczy kleiły mi się ze zmęczenia. Odłożyłam telefon na poduszkę obok, ale nie wyłączyłam rozmowy. Blondyn coś tam mówił, a ja byłam strasznie bliska zaśnięciu.

-Dobranoc, skarbie - mówiłam przez sen.

                              ***
Stałam nieruchomo przed bramą wejściową na posesję mojego domu, mrużąć oczy i lekko niedowierzając, że mój brat i jego debilny kolega stali dwa metry ode mnie i palili zioło. Miałam wrażenie, że śmieją mi się w twarz. Zmierzyłam ich dwójkę wzrokiem, ale zatrzymałam się na dłużej przy blondynie.

-Mówię Ci, że to zadziała - mówił brunet. Agreste poklepał go po ramieniu, mówiąc mu coś na ucho. -Myślę, że to dobry pomysł.

-Stoję tutaj, wiecie? - przerwałam im, otrzymując w zamian ich spojrzenia na siebie, które mogłyby mówić: a ty skąd się tu wzięłaś? -Co?

Adrien oddał skręta z ziołem swojemu przyjacielowi i podszedł bliżej mnie.

-Co? - powtórzył po mnie. Zjechałam powoli wzrokiem w dół. -Nie gap mi się na krocze.

-Nie robiłam tego. Stoi ci chyba - zawahałam się, mówiąc to i patrząc mu w oczy. Wziął głęboki wdech i przez chwilę nic nie mówił.

-Możesz mi pomóc rozwiązać ten problem. - Zrobiłam krok do tyłu. Zaśmiał się, widząc jak próbowałam się w jakikolwiek sposób bronić.

-Seks z nią tylko po ślubie, bezbożniku jebany, pierdolony - wykrzyczał brunet, dając nacisk na słowo tylko. Zapomniałam o tym, że tam stał i słuchał tego.

-Kto to mówi? - odparował blondyn, krzycząc do przyjaciela. Dom wariatów. -Z każdą jesteś po ślubie? Jesteś jebanym szejkiem arabskim, co ma więcej niż jedną żonę? - zapytał z irytacją.

-A ty jesteś? Mówię o niej. - Wskazał palcem na mnie. -To księżniczka, nie dziwka. Powinna być jak najlepiej traktowana, a nie jak jednorazowa zabawka. - Uśmiechnęłam się, spuszczając delikatnie głowę w dół.

Nie chciałam więcej słuchać i nie chciałam, żeby kłócili się przeze mnie, więc przeszłam obok nich i weszłam do domu. Odłożyłam torebkę na komodę, a krótką marynarkę powiesiłam na wieszaku w szafie, na korytarzu.

Popatrzyłam na uschnięty bukiet róż umieszczony w przezroczystym wazonie, znajdującym się na moim parapecie. Białe kwiaty powoli się osypywały, przez co pod oknem leżały lekko zżółknięte płatki. Z kolei te czerwone były w nienaruszonym stanie, mimo stania w szkle już od paru dni. To było dziwnie podejrzane.

Wzięłam do ręki telefon i wybrałam szybko numer do jednej z moich przyjaciółek. Czekałam na linii, aż mulatka odbierze.

-To coś strasznie ważnego? - spytała pretensjonalnie. -Jest u mnie chłopak.

-To normalne, że róże nie więdną? - Przypatrzyłam się z bliska kwiatom w krwistym kolorze.

-Poważnie dzwonisz po to? Takie kwiaty najszybciej tracą świeżość - odpowiedziała zmęczonym głosem. Było późno, to fakt, ale to było ważne.

-To niemożliwe. Mam róże i stoją od paru dni i wyglądają cały czas tak samo - wyrzuciłam z siebie. Nic z tego nie rozumiałam.

-Bo może są sztuczne? Nie wpadłaś na to? - Przemilczałam jej pytanie. Zauważyłabym, gdyby takie były.

-Pachną, więc nie są. Nie mogą być. Kurier z poczty kwiatowej je przyniósł i... - zaczęłam mówić, ale nagle zaniemówiłam. -Oddzwonię za chwilę.

Przy jednej z róż była przywiązana jakaś karteczka. Odczepiłam ją od łodygi i rozłożyłam nerwowo. Bałam się, bo wcześniej jej tu nie było.

Codziennie pod twoją nieobecność wymieniam kwiaty, dlatego zawsze są świeże.

               Twój przyszły, przystojny mąż

To wszystko robiło się coraz bardziej niepokojące. Nie wiedziałam do czego mógłby się posunąć następnym razem. A nie, następnym razem mógłby mnie posunąć. To nawet nie było śmieszne. To była już chyba chora obsesja.

Księżniczka Gangstera |AdrienetteOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz