"Radio"

167 15 2
                                    

"Radio" to utwór, który zawsze brzmiał dla mnie jak opowieść gwiazdy starego Hollywoodu. Możliwe, że to zasługa muzyki, która brzmi dość majestatycznie i spokojnie, przywodząc na myśl wielkie epopeje filmowe z pierwszej połowy XX. wieku. Historia opowiedziana w tekście utworu również zgadzałaby się z tym opisem, chociaż odbieram ją także jako mocno inspirowaną prawdziwym życiem Lany i sukcesem jaki odniosła po wypuszczeniu singli "Video Games" oraz "Born To Die".

"Not even they can stop me now
Boy, I be flying overhead
Their heavy words can't bring me down
Boy, I've been raised from the dead"
Lana ma tu oczywiście na myśli krytyków. Nie tylko takich z gazet, ale też zawistnych znajomych, którzy szeptali za jej plecami, gdy próbowała się wybić i zrobić karierę. Przyznaje jednak, że ich słowa nie są w stanie jej zatrzymać czy znieść w dół (z metaforycznego stanu euforii - latania i wznoszenia się ponad ziemią). Warto jednak zwrócić uwagę na to, że Del Rey podkreśla, że ich słowa nie są w stanie jej zatrzymać już teraz, a więc najwidoczniej w przeszłości zdarzało jej się przejmować krytyką i brać ją bardzo mocno do siebie. Kolejną przesłanką ku temu jest według mnie ostatnia linijka, w której Lana "powraca do życia z martwych". Jest to oczywiście manifest niezwykłej siły i wysokiego poczucia własnej wartości, które zapewne Lana zyskała po tym, gdy stała się sławna. Ale prawdopodobnie jest to także podniesienie się po upadku, jaki ją spotkał, gdy po praz pierwszy posłuchała swoich krytyków.

"No one even knows how hard life was
I don't even think about it now because
I've finally found you"
Jak w większości piosenek Lany - uzależnia ona swoje szczęście od miłości i mężczyzny, którego kocha. Sytuacja jednak się komplikuje. Chociaż te linijki sugerują, że pomimo tego, że życie podmiotu lirycznego było ciężkie i pełne trudności, ona nie myśli o tym więcej, bo kogoś poznała, to z dalszej części utworu dowiadujemy się jednak, że jej ukochany niekoniecznie odwzajemnia uczucie, więc szczęście Lany wywołane jest prawdopodobnie sławą, którą udało jej się zyskać, a nie obecnością kochanka.

"Now my life is sweet like cinnamon
Like a fucking dream I'm living in
Baby, love me 'cause I'm playing on the radio
(How do you like me now?)
Lick me up and take me like a vitamin
'Cause my body's sweet like sugar venom, oh yeah
Baby, love me 'cause I'm playing on the radio
(How do you like me now?)"
Życie Lany jest teraz słodkie jak cynamon. Jednak jeśli ktoś próbował kiedyś cynamonu to doskonale wie, że nie jest to zbyt trafne określenie i w za dużych ilościach potrafi dać popalić. Słodkość cynamonu jest więc metaforą porównywalną do róży z kolcami. Tutaj tym kolcem, ostrością cynamonu, która odbiera słodyczy urok, słodką trucizną, jest fakt, że Lana nie ma przy sobie ukochanego. Zwraca się do niego z pytaniem: "Jak ci się podobam, kiedy grają mnie w radio?" i dodaje: "Kochaj mnie, bo grają mnie w radio". Możliwe, że rozstała się z ukochanym jakiś czas temu i teraz chce mu pokazać co stracił. A może Lana nigdy nie była dla niego wystarczająco dobra? Wszystko to niemalże sprawia wrażenie tego, że Del Rey dążyła do sławy tylko po to, aby uzyskać miłość swojego wybranka.

"American dreams came true somehow
I swore I'd chase 'em 'til I was dead"
Lana wspomina tu American Dream czyli typowy amerykański mit mówiący o tym, że gdy pracuje się wystarczająco ciężko, można osiągnąć wszystko. Powiązane z nim jest powiedzenie: "od pucybuta do miliardera". Brzmi nierealnie? Bo właśnie takie jest. Mit ten jednak zakorzeniony jest tak mocno, że tysiące Amerykanów (i imigrantów z innych części świata, którzy przybyli do USA licząc na lepsze życie) poświęciło całe swoje życia goniąc za tym marzeniem. W rzeczywistości Stany Zjednoczone są jednym z tych krajów, w których bardzo mocno zarysowane są podziały społeczne i ciężko jest przeskoczyć pułap określony przez status materialny, który dany był nam od narodzenia. W Amerykanach mimo wszystko wciąż żyje przekonanie, że to wina tego, że nie pracują wystarczająco ciężko i budzi w nich to ogromną frustrację. Tym właśnie jest w rzeczywistości American Dream. Dlatego właśnie Lana wspomina, że "jakoś" udało jej się go osiągnąć. "Jakoś", bo graniczyło to z cudem. Nigdy nie miała jednak zamiaru się poddawać. Przyznaje, że przysięgła sobie gonić American Dream aż do śmierci, tak bardzo była zdeterminowana by dostać się na szczyt. 

"I heard the streets were paved with gold
That's what my father said"
Mity o owym "szczycie", tutaj zapewne rozumianym jako synonim Hollywoodu, przypominają nasze polskie "Szklane Domy" znane z lektury "Przedwiośnie" autorstwa Stefana Żeromskiego. "Szklane Domy" to nierealne wyobrażenia o tym, jak wygląda "ziemia obiecana", które w dużym stopniu sprawiają, że nasze oczekiwania co do tego miejsca stają się wygórowane. Porównując do nich wszystko inne - nasza rzeczywistość i miejsce, w którym jesteśmy obecnie, wypadają blado. Za wszelką cenę pragniemy więc znaleźć się w owej "ziemi obiecanej" i jej "Szklanych Domach". W historii Lany (która oczywiście nie nawiązywała do powieści Żeromskiego, żeby była jasność) pojawia się wspomnienie o "ulicach wybrukowanych złotem" - tak właśnie przedstawia się "ziemia obiecana" (analogicznie Hollywood) w opowieściach ojca Lany. Może on także pragnął w młodości odnieść tam sukces i to on właśnie zaraził córkę niemalże chorobliwą ambicją dostania się na sam szczyt? A może był jednym z marzycieli, lubującym się w mitach o "ziemi obiecanej". "The Streets Were Paved With Gold" to także tytuł książki o Nowym Jorku autorstwa Kena Auletty, wydanej w 2011 roku (parę miesięcy przed wypuszczeniem "Born To Die").

"No one even knows what life was like
Now I'm in L.A., and it's paradise"
Lana znów wspomina o tym, że nikt nie ma pojęcia o tym jak wyglądało jej życie zanim była sławna. Tym razem nie rozumiem tego w kontekście tego, że nie wspomina dawnych cierpień. Tutaj chodzi raczej o to, że zostawiła swoją przeszłość za sobą, a nowi znajomi z elitarnych kręgów nie mają pojęcia o jej prawdziwym pochodzeniu i korzeniach. Stworzyła jakby zupełnie nową personę. Potwierdzają się także moje przypuszczenia co do tego, że znajduje się w Los Angeles, a nawet nazywa to miasto "rajem". Pasuje to do jednej z mojej interpretacji tytułu następnego albumu ("Paradise"), jakoby Lana na "Born To Die" była młodą gwiazdą, której udaje się odnieść sukces, a na "Paradise" jest już zmęczoną sławą diwą. "Raj" to także miejsce, do którego trafiamy po śmierci (w końcu "urodziliśmy się by umrzeć"). Lana "zabiła" starą siebie, żeby zrobić miejsce nowej - tej sławnej i bogatej. Tej, którą grają w radio.

Studium Albumu: Lana Del Rey - Born To DieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz