Marshal
Rayder: Ale na prawdę... ty też Marshal?
Marshal: Ja... się podkochiwałem w niej od dawna... i zobaczyłem że... i sam pomyślałem...
Rayder: No dobrze, dobrze późne zadzwonić jeszcze do Jacka. Potem ci powiem co uzgodniliśmy.
Poszedłem z powrotem do bazy. Rubble już wrócił a Everest dalej siedziała gdzie wcześniej i patrzyła na mnie podejżliwie. Zauważył to Rubble.
Rubble: Pokłuciliście się czy co?
Everest: Nie, po prostu Marshal zataja przede mną coś na mój temat.
Marshal: Ja na prawdę bym ci chciał powiedzieć...
Everest: No to powiedz!
Marshal: Ja nie mogę.
Nagle weszli do środka Rocky i Zuma.
Rocky i Zuma: Wróciliśmy!
Rubble: I jak?
Zuma: Zacholowaliśmy razem kuter rybacki a potem Rocky naprawił silnik... on umie wszystko naprawić.
Rocky: Oj bez przesady wszystkiego to nie.
Zuma: Zagramy w Hop Hop Boogie?
Rocky: No jasne.
Zaczęli grać. Rocky prawie cały czas wygrywał. W tedy wszedł Rayder.
Rayder: No dobrze Marshal... możesz jechać dzisiaj, z Everest. Pojedziesz na dwa dni.
Rubble: Gdzie jedziesz Marshal?
Rayder: Do Jacka.
Everest: Czemu?
Marshal: Bo ja... ja wtedy ci wyjaśnię wszystko...
Everest: Jedziesz tylko po to?
Marshal: No w sumie... tak.
Everest była na prawdę zdziwiona. Rocky i Zuma właśnie przestali grać dopytywali się Rubbla o co chodzi. Nagle zadzwonił komunikator Everest.
Everest: Halo.
Jack: To ja.
Everest: O co chodzi?
Jack: Jeśli Rayder nie ma nic przeciw to... mogłabyś przyjechać? Bardzo cię tu teraz potrzebuje... aha i pewnie już wiesz że Marshal do nas jedzie? Zabierz go od razu ze sobą.
Everest: Dobrze, do zobaczenia.
Jack: Do zobaczenia.
Jack sie rozłączył.
Everest: Rayder, czy już nie będziesz mnie potrzebować? Bo jeśli nie to muszę już wracać.
Rayder: Dobrze, możesz już jechać. Marshal szykuj się!
Poszedłem po swoją miskę i wskoczyłem do pojazdu czekającej już na mnie Everest. Krzyknęliśmy jeszcze krótkie ,,pa!" w stroje naszych przyjaciół i ruszyliśmy. Everest dalej była zła. Pierwszy raz widziałem ją taką. Przeciętnie jest taka spokojna... Jechaliśmy w ciszy. Przez całą drogę nikt sie nie odezwał. Dojechaliśmy na miejsce. Stał tam już Jack.
Jack: Cześć Marshal, poczekaj trochę w środku, zaraz wrócimy. Chodź Everest, potrzebujemy twojego pojazdu.
Everest: A co sie stało?
Jack: Gałąź spadła na jednym ze szlaków i z trudem da się przejść, musimy ją zabrać.
Odjechali a ja zostałem sam. Wszedłem do środka i położyłem swoją miskę. Usiadłem sobie i czekałem. Po jakimś czasie wyjżałem za okno. Było już prawie całkiem ciemno. I w tedy usłyszałem pojazd Everest. Chwilę później weszli do środka.
Marshal: I jak?
Jack: Już wszystko w porządku... może pora na kolację?
Everest i Marshal: Tak!
Jack zabrał nasze misji poszedł do kuchni. Everest zdjęła czapkę. A nastepnie podeszła do mnie i zaczęła mówić cichym głosem żeby Jack nie słyszał.
Everest: No to co?
Marshal: Emm... mogę powiedzieć jutro?
Everest: Niech ci będzie ale obudzę cię rano.
W tedy wrócił Jack z pełnymi miskami i położył je na ziemi. Zaczęliśmy pałaszować i szybko skończyliśmy.
Jack: No dobrze ty Marshal bedziesz spać tutaj.
Wskazał na zawczasu przygotowane dla mnie posłanie. Jeszcze trochę pogawędziliśmy i poszliśmy spać. Szybko usnąłem. Wcześnie rano obudziła mnie Everest.
Everest: Wstawaj, wstawaj.
Marshal: Ale jest wcześnie...
Everest: Zgodziłeś się.
Marshal: No dobrze...
Everest: Tylko cicho bo Jack jeszcze śpi.
Wstałem a Everest wyprowadziła nas z budynku. Szliśmy przez gęsty las w którym nie było prawie światła bo wykradały je ciemno zielone sosny z gałęziami tak nisko że musieliśmy się przez nie przedzierać. Zastanawiałem sie tylko, gdzie ona mnie prowadzi? W końcu las sie skończył a naszym oczom ukazał sie piękny widok. Staliśmy nad stromym, skalistym zboczem dookoła którego dalej ciągnął się dalej ten sam gęsty sosnowy las. Przed nami rozciągał się widok na odległe pola i łąki oraz przecinającą je rzeczkę do której spływał ściekający po skarpie perlisty potok. Za łąkami i polami rozciągały się niby w nieskończoność zielone pagórki. Gdyż spojrzało się w górę widać było błękitne niebo wypełnione białymi, pierzastymi obłoczkami na tle wschodzącego słońca. Nasze pyski muskał lekko zimny poranny wietrzyk wiejący w naszą stronę. Usiedliśmy obok siebie. Everest popatrzyła mi w oczy dalej ze złą miną.
Marshal: Po co mnie tu przyprowadziłaś?
Everest: Żebyś powiedział.
Marshal: Ale w takie miejsce?
Everest: Bo możliwe że niektóre moje domysły są słuszne... a teraz mów.
Marshal: No... bo...
Everest: No powiedz.
Marshal: Ja... ten...
Everest: No wyduś to z siebie! Czemu ty jesteś teraz taki nieśmiały?
Marshal: No dobrze...
Zamknąłem oczy.
Marshal: Ja się w tobie... ja się w tobie zakochałem!
Everest: Tak!
Otworzyłem oczy i zobaczyłem że teraz to Everest je zamknęła i zaczęła przybliżać swoje usta do moich, już nie była zła. Jednak ja tego nie odwzajemniłem, nie wiem czemu. Wyczuła to i spojżała na mnie.
Everest: Twoja nieśmiałość działa mi na nerwy.
Tym razem przybrała zło-znudzoną minę.
Marshal: Ja... ja nie wiem...
Everest: Nie denerwuj mnie.
W tedy pociągnęła mnie za obrożę i przyciągnęła do siebie tak blisko że nasze usta już prawie sie stykały. Popatrzyła mi w oczy, uśmiechnęła się i pocałowała mnie prosto w usta. Nie robiłem nic, marzyłem tylko żeby ta chwila się nie skończyła.
____________________________________
Przypominam że będę wdzięczny za wskazywanie literówek.
CZYTASZ
Chase I Sky
Fanfiction(Jak coś to okładka mojego autorstwa) Główna treść to tytułowy ship ale nie jest to jedyny. Dowód na to że mój mózg jest szalony, są tu nawiązania (acz kolwiek mało widoczne). Bardzo oryginalna opowieść, staram się jak mogę.