The First Day: Are you kidding?

530 29 4
                                    

     Ciężkie chmury zawisły nad Vancouver, zapowiadając typowe, tygodniowe opady nawiedzające miasto przynajmniej dwa razy w miesiącu we wczesnym, wiosennym okresie. Ludzie uciekali w popłochu do swoich mieszkań lub samochodów, chcąc jak najszybciej schronić się przed murowanym deszczem. Nikt nie zamierzał moknąć, a później leżeć siedem dni w łóżku, próbując zwalczyć wysoką gorączkę, wyleczyć zatkany nos i nie wypluć płuc przez silny kaszel. Mimo iż dawałoby im to wolne od pracy, tylko głupiec chciałby się rozchorować. Już znośniejsze było chodzenie na osiem godzin do przymusowego wysiłku niż walczenie z ciężkimi symptomami przeziębienia czy zapalenia płuc. Bo raczej nikt nie znalazłby niczego przyjemnego w próbach zachowania trzeźwości umysłu, gdy gorączka ogarniała walczący z chorobą organizm.

     Niestety nie wszystkim udało się czmychnąć przed silną ulewą, która spadła na mieszkańców tak niespodziewanie, że co poniektórzy zatrzymywali się w miejscu ze zdziwienia, jakie tym wywołała. Zachowywali się tak, jakby z nieba spadł kawałek innej planety, a nie deszcz. Wśród zaskoczonych ludzi była pewna dwudziestodwuletnia dziewczyna. Kobieta szła twardo przed siebie z kapturem od ciepłej, wiosennej kurtki naciągniętym na głowę, pod którym częściowo ukrywała twarz, warcząc pod nosem niecenzuralne epitety. Duże krople wody uderzały w jej ramiona osłonięte materiałem, jednak ona podążała dalej, zgrabnie wymijając biegnących w przeciwną stronę ludzi. Jej stopy odziane w skórzane trapery w smolistym kolorze stawiały długie kroki, gdy dziewczyna parła przed siebie z nadzieją na odnalezienie ciepłego miejsca, w którym mogłaby się ukryć przed deszczem oraz zimnem i skorzystać z toalety. Naprawdę potrzebowała ostatniej rzeczy.

     Nie mogła uwierzyć, że była aż tak głupia, by opuścić hotel bez wzięcia telefonu czy portfela. Niestety czas ją gnał, gdy jej przyjaciółka, z którą przyleciała do Kanady na wypoczynek, dostała nagłe wezwanie od swojego szefa. Nie obchodziło go to, że miała wolne, potrzebował jej w pracy, bo musiała przygotować z nim projekt dla najważniejszego klienta, od którego zależały losy jego architektonicznej firmy. Dowiedziały się o tym ledwo na półtorej godziny przed odlotem samolotu z lotniska, które znajdowało się na drugim końcu miasta. Przyjaciółki dosłownie jak w amoku pakowały bagaże jednej z nich i jeszcze szybciej wsiadły do taksówki, mając niezłomną nadzieję, że zdążą. Dotarły na miejsce prawie na ostatnią chwilę, ale najważniejsze, że udało jej się zapakować Maggie do samolotu. Dwudziestodwulatka poczekała parę minut, a następnie wyszła na zewnątrz, szukając transportu do hotelu. Dosłownie była już jedną nogą w środku samochodu, gdy dla bezpieczeństwa – by później nie przynieść sobie wstydu – pomacała kieszenie w kurtce. Jakie było jej przerażenie, gdy nie poczuła ani telefonu, ani portfela. Skrytykowana przez taksówkarza zatrzasnęła drzwi i udała się na pieszą wędrówkę aż na drugi koniec Vancouver.

     Szkoda tylko, że nawet nie wyszła dobrze z obszaru lotniska, gdy z nieba lunęło prawdziwym wodospadem, a ona zmokła i zmarzła w sekundę, kiedy chłodny wiatr zamienił się w boleśnie raniące drobinki powietrza, które docierały aż pod wewnętrzną warstwę ubrań. Miała zimne policzki, czerwony nos i mokre końcówki wystających spod kaptura włosów, a gdyby tego było za mało, strasznie potrzebowała do toalety. Ponownie przeklinała swoją głupotę, bo przecież mogła skorzystać na lotnisku i dopiero potem opuścić budynek. Niestety nie pomyślała. I cholernie tego żałowała. Liczyła na łut szczęścia, ale nie spotkała na swojej drodze żadnego miejsca, które pomogłoby spełnić jej pragnienia, co stresowało oraz frustrowało ją coraz bardziej. Czuła się jak totalna kretynka, kiedy przemoknięta do suchej nitki szła wąskim chodnikiem, starając się wtopić w siebie, bo było jej wstyd za swój niechlujny wygląd.

     Podniosła głowę dosłownie na nanosekundę i dziękowała za to niebiosom, że postanowiła spojrzeć, gdzie się znajdowała. Uśmiechnęła się kącikiem ust, gdy dostrzegła znak informujący o hotelu niedaleko niej. Ciaśniej objęła się ramionami, kierując od razu w stronę, którą wskazywała strzałka. Kiedy przed oczami ukazał jej się zarys budynku, prawie podskoczyła w miejscu, wyobrażając sobie niesamowite ciepełko płynące z jego wnętrza. Szybko pokonała ostatni półmetek do drzwi wejściowych, ale nie wpadła jak wariatka do środka, tylko stanęła na paręnaście chwil pod małym zadaszeniem, aby pozbyć się wody ze swojego odzienia. Dopiero wtedy niepewnie weszła do hotelu, gdzie na wejściu zaatakowało ją wręcz gorące powietrze. Z ust uleciało westchnienie ulgi, gdy zziębnięta skóra doznała pieszczotliwego ciepła.

LOCKDOWN || S.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz