Epilogue: Hold on

355 33 43
                                    

17 miesięcy później, sierpień 2021.
Canberra, Australia.

     Chłodny, zimowy wiatr wdarł się chłopakowi pod nieprzystosowaną do takich warunków kurtkę, gdy stał na środku chodnika, patrząc przymrużonymi oczami na białą karteczkę trzymaną w dłoni. Uśmiechnął się niemrawo, kiedy na tabliczce dostrzegł nazwę ulicy, której szukał. Trafił. Wsunął świstek do kieszeni jasnych dżinsów, a następnie bardziej skrył twarz oraz włosy pod kapturem, bacznie rozglądając się na boki. Słońce nieśmiało wychodziło zza chmur i oświetlało twarze dzieciaków wracających ze szkół do domów. Kolorowość ich ubrań przywodziła mu na myśl dzieciństwo i to, jak sam wracał do domu po całym dniu nauki, mając w głowie jeden cel – obiad. Nie pasował do tego obrazka, ale w zamieszaniu związanym ze zdobyciem upragnionego adresu zapomniał, że w Australii była zima, a nie lato. Dobrze, że znalazł miejscowy sklep z odzieżą, gdzie nabył kurtkę, bo inaczej cienko to widział. Pozwolił sobie na jeszcze parędziesiąt sekund przyglądania się budynkom, chodniku, drzewom i krzewom rosnącym zaraz przy drodze, a następnie z cichym westchnieniem ruszył do przodu, żeby poszukać odpowiedniego numeru.

     Nie miał bladego pojęcia, czy decyzja, jaką podjął, była dobra i odpowiednia. Nie planował przedłużać znajomości z Nevaeh, bo oboje ustali, że Vancouver to Vancouver, a ich życia, to coś innego. Tak, pamiętał, co sobie obiecali. Każdego dnia ich słowa odbijały mu się od uszu, codziennie przypominając o kwarantannie. Mimo tego nie potrafił przestać myśleć o jej złotych oczach, o pięknym uśmiechu i czarnych jak nos włosach, które ciągle łaskotały go po nosie. Podobała mu się jej otwartość i szczerość oraz luźne podejście do zasad. Niby tyle tego było, ale on najbardziej – najlepiej – wspomniał ich wspólny seks. I to właśnie seks, namiętność, kazała Shawnowi ciągle wracać do Vancouver. Bo miał przeczucie, że po tym istniało coś więcej. Prawda była taka, iż nie potrafił przejść obojętnie obok tej znajomości i musiał – potrzebował – zobaczyć Neę jeszcze raz. Ponownie usłyszeć jej głos i poczuć delikatną skórę pod swoimi palcami. Spędził z Neveah tylko czternaście dni, jednak to mu wystarczyło, by zapamiętać jej złote tęczówki do złudzenia przypominające kolor whisky. Może chciał zbyt wiele, ale nie potrafił odpuścić sobie tej kobiety. Dlatego włożył sporo starań, by ją odnaleźć. Chciał to zrobić wcześniej, jednak nie było to możliwe ze względu na panującą pandemię, która wszystkim utrudniła życie. Dostanie pozwoleń, by wjechać na terytorium Australii, zajęło masę czasu i pochłonęło znaczną ilość pieniędzy z jego prywatnego konta.

     Wszyscy znajomi odradzali mu to, podając jeden, sensowny argument: „Minęło półtora roku, naprawdę myślisz, że to jeszcze ma sens?” Dla niego miało, bo musiał ponownie – choćby miałby to być ostatni raz – spędzić jeden dzień z Nevaeh Taylor. Z kobietą, która zawładnęła jego myślami, nie mając o tym bladego pojęcia. Poszukał jej na mediach społecznościowych, co wcale nie było trudne, a potem przekupił, kogo trzeba było, żeby zdobyć jej adres. Mógł prosić Heaven, ale chciał zrobić dziewczynie niespodziankę. Potem wsiadł w samolot i przyleciał do Cranberry, mając złudną nadzieję, że wszystko skończy się wspaniale, a oni wpadną sobie w ramiona. Czy zachowywał się irracjonalnie? Prawdopodobnie. Czy obchodziło go to? Ani trochę.

     Chciał porozmawiać z dziewczyną, zapytać, co u niej i wypić gorącą kawkę zagryzioną słodkimi ciasteczkami. Jeśli była w szczęśliwym związku – albo gorzej, mężatką – nie zamierzał dręczyć jej swoją obecnością. Pogada, pośmieje się i szybko zmyje, nie chcąc przeszkadzać zakochanym. Jednak musiał zobaczyć ją ostatni raz. Jeszcze raz wyciągnął karteczkę z kieszeni, bo z tego wszystkiego numer domu wyleciał mu z głowy. Miętosząc kartkę w dłoniach, ruszył przed siebie, wypatrując numeru piętnaście na tabliczkach umieszczonych przed domami. Znajdował się przy dwójce, więc najpewniej miejsce, którego szukał, znajdowało się po drugiej stronie asfaltowej drogi. Szedł tak długo, aż nie znalazł się przy czternastce, a wtedy przeszedł przez ulicę i stanął przed upragnionym budynkiem. Szybko schował papierek do kieszeni spodni, jednocześnie kierując się ku ciemnobrązowym drzwiom odznaczającymi się na białej elewacji. Z uśmiechem oglądał typowo rodzinny domek, dłużej zatrzymując wzrok na uschniętych kwiatach w doniczce stojącej na altance. Podbiegł do wejścia z zamiarem szybkiego dostania się do środka, ale stanął tuż przed nim, wahając się z zapukaniem w drewnianą fakturę. Jego dłoń dosłownie zawisnęła w odległości parunastu milimetrów od powierzchni, czekając na dalsze decyzje podjęte przez chłopka, a jego mózg zaczął gonitwę myśli.

LOCKDOWN || S.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz