The Seventh Day: Up all night

361 22 2
                                    

     Gwar porannego krzątania po kuchni rozchodził się po hotelu, mącąc nieprzeniknioną ciszę, w jakiej jeszcze pogrążeni byli lokatorzy budynku, łapiąc ostatnie chwile w krainie marzeń oraz snów. Od wczesnych godzin porannych trzy kobiety pracowały w pocie czoła, aby zdążyć z przygotowaniem śniadania dla wszystkich objętych kwarantanną, włączając je same. Ich ruchy były idealnie zsynchronizowane, gdy jedna lawirowała między blatami z długim nożem, druga w tym czasie mieszała drewnianą łyżką zawartość garnka, a ostatnia z pań co rusz to wyciągała potrzebne produkty z lodówki stojącej na uboczu. Nie odzywały się do siebie, ale wszystkie wiedziały, czego akurat potrzebowała koleżanka po fachu. Podawały sobie przez pomieszczenie poszczególne rzeczy, nawet nie wymieniając ani jednego słowa. Wystarczył im zapach dań, brzdęk łyżki o metalowy garnek i stuknięcie noża o drewniany blat, by odczytać potrzeby oraz dalsze kroki kompanek. Współpracowały ze sobą wiele lat, więc nauczyły się działania praktycznie na pamięć. Dzięki ich pracy w całym hotelu szło wyczuć unoszącą się woń smakowitości, a brzuchy gości były zadowolone, gdy schodzili na posiłek. Niestety, przez grubą warstwę ubrań ruchy kobiet były nieco ograniczone, co skutkowało potrzebą więcej ilości czasu, aby zdążyć na godzinę ósmą.

     Uśmiechnął się niemrawo, gdy wodził wzrokiem za kucharkami, miarowo stukając dłonią w blat małego stolika stojącego w rogu kuchni, przy którym siedział. Chciały, aby jego praca też była taka przyjemna, luźna i w bardzo fajnym towarzystwie. Skąd wiedział, że sprawiało to im przyjemność? Wystarczyło popatrzeć na uśmiechnięte twarze, błysk w oczach i lekkie, wesołe kroki pań, by to stwierdzenie samo nasuwało się na myśl. Niestety jego obowiązki były bardziej wymagające. On miał na swojej głowie o wiele więcej problemów, a jeden z nich powstał poprzedniego dnia, którego nie potrafił usunąć. Dowodem na to był jego strój, który składał się z wiosennej kurtki zapiętej pod samą szyję oraz szalika zawiniętego dookoła twarzy. Wiedział, że musiał szybko znaleźć rozwiązanie dla zaistniałej sytuacji, ale nie znał się na tym. Jedyna nadzieja pozostawała w specjalistach, którzy przyjechaliby naprawić generator zasilania. Bez tego obawiał się zamarznięcia gości – noce w Vancouver stały się zimne, wręcz mroźne – i zepsucia towaru na jedzenie, w końcu nie było prądu, co równało się niedziałaniu wszystkich sprzętów. Musiał to naprawić w tempie ekspresowym, zanim posypią się skargi od ludzi. Musiał, ale nie bardzo wiedział, jak się do tego zabrać.

     Westchnął ciężko, przykładając obie dłonie do twarzy, którą potarł w geście rezygnacji. Cholernie go przerastało to, że szef zostawił cały hotel na jego głowie, ledwie dając mu powierzchowne wskazówki, które nic mu nie mówiły. Jedynie wprowadzały jeszcze większy zamęt. I bał się tego, że przełożony dał mu jasno do zrozumienia, iż telefony miały być wykonywane tylko w ostateczności, a on nie miał bladego pojęcia, czy zepsucie się generatora należało do ostateczności. Wahał się pomiędzy zadzwonieniem do niego a samodzielnym rozwiązaniem problemu.

     — Alexandrze — odezwała się jedna z kobiet, stając obok niego.

     Unosił głowę i spojrzał na czarnoskórą kucharkę, która uśmiechała się do niego szeroko, trzymając w dłoniach kubek z gorącą, parującą kawą. Postawiła go przed nim, po czym schowała ręce do kieszeni jasnobeżowego, kucharskiego fartucha.

     — Dziękuję, Cynthio — odpowiedział ciemnowłosej, posyłając jej skromny uśmiech.

     — Coś cię trapi — stwierdziła, siadając na drugim krześle.

     Alex zaśmiał się krótko, ironicznie, kręcąc głową na boki. Złapał za ucho od kubka, a następnie powoli uniósł i upił trochę gorącej kawy z dwoma łyżeczkami cukru – tak, jak uwielbiał.

LOCKDOWN || S.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz