The Fourth Day: Live while we're young

362 22 3
                                    

     Kolejnego dnia także otworzyła oczy przed wschodem słońca. Uśmiechnęła się mimowolnie sama do siebie, kiedy uświadomiła sobie, że właśnie czas przed zawitaniem na niebie wcześniej wspomnianej gwiazdy był tym najpiękniejszym. Posiadał w sobie coś mistycznego, nieopisanego, co napawało ją nadzieją na lepsze jutro. W swoich rodzinnych stronach prawie nigdy nie wstawała przed słońcem, bo to ono budziło ją swoimi promieniami na rozespanej twarzy. Będąc młodszą, zaklinała wszelkie świętości za okno od wschodniej strony świata, ale później to pokochała i nie potrafiła sobie wyobrazić, aby mogło być inaczej. I dzięki temu, że wstawała najwcześniej z domowników, przygotowywała śniadania, parzyła świeżą kawę i każdego, kto zawitał w progu przytulnej kuchni skąpanej w blasku poranka, witała wesołym „dzień dobry”. Ona była tą rozpromienioną, zawsze pozytywnie nastawioną do świata oraz zwariowaną, która od samego rana zarażała świetną energią i optymizmem na resztę dnia.

    Jak poprzedniego poranka zasznurowała trapery, zarzuciła na plecy wiosenną kurtkę, zapinając ją pod samą szyję. Jeszcze raz spojrzała przez szybę na ulice Vancouver oraz bezchmurne niebo, a potem wcisnęła dłonie w kieszenie, ruszając w kierunku następnego piętra. Ponownie chciała zobaczyć wschód słońca, poczuć na policzkach chłód wczesnych godzin i zaciągnąć się rześkim powietrzem. Wiedziała, że tym razem nic nie zaprzątnie jej myśli, a ona będzie mogła w spokoju odciąć się od hotelowych rytuałów. Przygryzła wargę, gdy uderzyła w nią świadomość, że wstawanie przed słońcem, iście na dach oraz obserwowanie świtu stały się jej nawykiem podczas kwarantanny. I nie miała nic przeciwko temu.

     Przeszła piętro w miarę szybko, ale spokojnie, aby nie robić niepotrzebnego hałasu, i od razu dopadła do drzwi. Zanim je otworzyła, upewniła się, że nikt jej nie widział. Kiedy uderzyło w nią zimne powietrze poranka, na chwilę ją zmroczyło, więc jak taka idiotka stała we wejściu, pozwalając sobie na głębszy wdech nosem. Ocknęła się gwałtownie, czmychnęła na zewnątrz i ponownie podłożyła kamień, aby mogła opuścić dach po obejrzeniu początku nowego dnia. Złapała za metalową drabinkę, weszła na górę, uśmiechając się szeroko. Podeszła do barierki, zaparła się o nią, spoglądając przed siebie na wschodni widnokrąg. Już po niebie wiedziała, że wstała później, ale nadal przed wschodem, więc jeszcze miała możliwość obserwowania budzącego się dnia. Z cichym westchnieniem oparła się łokciem o rurkę i ułożyła brodę na dłoni, drugą rękę lokując wzdłuż ogrodzenia. W takiej pozycji musiała wypiąć tyłek, ale jej to nie przeszkadzało. Przecież nikt jej nie widział na dachu.

     Zanim słońce zajaśniało na niebie, kilka sklepów dookoła hotelu zostało otwartych, a ruch na ulicach się wzmógł. Wysokie wieżowce również rozbłysły światłami, tworząc osobliwą mozaikę oświetlonych okien oraz tych ciemnych, gdzie lokatorzy jeszcze smacznie spali. Odchyliła głowę i zapatrzyła się na ogromny samolot, który unosił się nisko nad miastem, obierając kurs na nową trasę. Zasmuciła się trochę, bo właśnie tego dnia ona sama miała lecieć do domu, do rodziny, a utknęła w Vancouver na dwa tygodnie. Wątpiła w to, że ktokolwiek z obecnych był chory, bo nikt nie poczuł się gorzej, nikogo nie zabrała karetka i wszyscy jako tako zachowywali się normalnie. Jednak nie mogła nic poradzić na zarządzoną przez rząd kwarantannę i jedyne, co jej zostało, to podporządkowanie się woli ludzi wyżej postawionych, zaakceptowanie sytuacji oraz próba wytrwania do końca tego horroru, w którym utknęła.

     Uśmiechnęła się szeroko i wyprostowała, kiedy tarcza słońca wyłoniła się zza horyzontu, jaśniejąc pomiędzy wysokimi budynkami. Zdecydowała, że poświęci kolację, aby przyjść na dach, żeby zobaczyć zachód, który – według niej – powinien być piękniejszy, bo po zachodniej stronie Vancouver była woda – morze, jezioro; nie była pewna. Niestety nie wiedziała, czy pogoda jej na to pozwoli, gdyż ostatnie dni w kanadyjskim mieście minęły raczej na deszczowej aurze. Przymknęła oczy, rozkoszując się promieniami czule muskającymi jej zziębnięte policzki. Myśl poprzedniego dnia zaświtała jej w głowie, a ona od razu podjęła decyzję. Co z tego, że wiązało się to ze złamaniem kilku reguł?

LOCKDOWN || S.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz