Następny dzień powitał lokatorów hotelu identyczną pogodą, co poprzedni. Miało się wrażenie, że deszcz wcale nie przestał padać i lało przez całą noc, zamieniając ulice w rwące potoki. Nic nie zapowiadało poprawy aury, a ta z kolei – depresyjna, melancholijna i zaiste nużąca – wprowadzała ludzi w jeszcze większe kontemplacje nad własnym życiem, wpędzając w stan odrętwienia oraz oderwania od rzeczywistości. Mimowolnie człowiek zastanawiał się nad swoimi wyborami, prawie nieprzytomnym wzrokiem śledząc ścieżkę kropel wody na szybie czy wsłuchując się w uderzenia o blaszany parapet. Kiedy padało, świat wydawał się smutniejszy, pochłonięty we własnym smutku. Jednak niektórym deszcz przynosił ukojenie, wyciszenie oraz możliwość wgłębienia we własne myśli, które na co dzień potrafiły przyprawić o ból głowy. Tak, jakby matka natura dawała ludziom szansę na zatrzymanie się, spojrzenie ze spokojem na swoje życie i odpowiedzenie na pytanie: „Czego ja właściwie pragnę?” Nawet siły niezależne od człowieka potrafiły go wpędzić w dziwny stan otępienia, ale to właśnie te zadumy wpisywały się bardzo często w najpiękniejsze chwile ludzkiej egzystencji i faktycznego sensu życia.
Czarnowłosa dziewczyna właśnie wstała i zaklęła niekulturalnie, gdy coś strzyknęło jej w plecach, promieniując dziwnym dreszczem po kręgosłupie. Szezlong okazał się cholernie niewygodnym badziewiem, na którym nie wypoczęła, a jedynie bardziej się zmęczyła. Z grymasem bólu uniosła się, a następnie postawiła stopy na zimnej podłodze i wstała, aby przeciągnąć zaspane ciało. Chwilę poskakała w miejscu, chcąc rozruszać zmarznięte członki oraz rozprostować palce, które całą noc kurczowo ściskały materiał kurtki będącej jej jedynym okryciem. Kobieta ponownie zajęła miejsce, wzdychając ciężko. Nawet nie chciała wiedzieć, jak wyglądały jej nieumyte włosy, które poprzedniego dnia zmokły. Była pewna, że przypominała stracha na wróble, a dodatkowo odrzucało ją także to, że nie miała czym umyć twarzy czy wyszorować zębów. Z frustracją wsunęła na nogi swoje buty i porządnie je zasznurowała, po czym zarzuciła na plecy kurtkę, zapinając ją pod samiuśką szyję. Zastanawiała się, dlaczego nikt jej nie znalazł, a potem przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego dnia. Ludzie po prostu zamknęli się we własnych pokojach.
Naprawdę sądziła, że jak wstanie, to ta cała kwarantanna okaże się wymysłem zmęczonego umysłu, dziwnych zbiegów okoliczności i zaraz po zobaczeniu świtu nad miastem, będzie mogła opuścić hotel, a potem skierować się do własnego miejsca zameldowania. Modliła się, wręcz błagała, żeby absurdalna sytuacja okazała się snem czy koszmarem, ale nic takiego się nie stało. Dziewczyna utknęła na pełnych czternaście dni – oby tylko tyle – bo komuś zachciało się wymyślać jakiś pieprzony wirus, który zaczynał siać spustoszenie. Jeśli będzie trzeba, będę modlić się codziennie, byleby to minęło. Myślała, że naprawdę modlitwa byłaby w stanie zdziałać cuda, ale gdzieś głęboko w sobie wiedziała, że nie miałaby pokrycia w rzeczywistości. Została skazana na siebie i musiała prędko znaleźć wyjście z podbramkowej sytuacji. Kiedy jej życie zaczęło się układać, los postanowił wprowadzić malutki zamęt.
Uniosła gwałtownie głowę, gdy w oddali usłyszała pukanie do drzwi. Zmarszczyła brwi i ostrożnie wstała, a następnie podeszła do rogu ściany, aby móc usłyszeć, o czym ktoś będzie z kimś rozmawiać. Wychyliła się delikatnie i natychmiast spąsowiała jeszcze bardziej, gdy zobaczyła tego przeklętego szatyna, który poprzedniego dnia potraktował ją tak, jakby była śmieciem, a nie żywą osobą. I dlaczego? Bo wyglądała źle? Bo nie wieszała na siebie złota ani nie afiszowała pieniędzmi? Nie chciała go poznawać bliżej, niż wymagały od niej tego pewne sprawy, więc schowała się z powrotem do swojej prowizorycznej kryjówki, jednocześnie nasłuchując.
— Dzień dobry — powiedział recepcjonista do kobiety, która otworzyła drzwi. — Zechciałaby pani zejść na dół? Mam już wydruki i dokładne oświadczenie od Ministerstwa.
CZYTASZ
LOCKDOWN || S.M
FanfictionLos sobie z nich zakpił, kiedy postanowił zamknąć ich w jednym z hoteli w Vancouver na długich czternaście dni. Świat któryś raz z rzędu staje na głowie, a oni w tym wariactwie zaczynają tracić poczucie czasu, dni tygodnia. Nuda wdziera się do ich s...